W ostatnich 25 latach miałem przywilej odwiedzić ponad 40 krajów i przemawiać do dziesiątków tysięcy kaznodziejów na konferencjach 3- lub 5-dniowych. Uczestniczyli w nich oddani liderzy różnych denominacji i nurtów chrześcijańskich. Każda taka podróż utwierdzała mnie w przekonaniu, że owe kilkudniowe konferencje zwyczajnie nie zaspokajają istniejących potrzeb. Aby wyposażyć pracowników kościelnych, potrzeba o wiele więcej, i niniejsza książka jest właśnie próbą skuteczniejszego wypełnienia tej luki.
Przez ponad 20 lat sam miałem przywilej prowadzić pracę pastorską w różnych kościołach. I chociaż według pewnych kryteriów odnosiłem „sukces”, często musiałem się zmagać, ponieważ nie rozumiałem niektórych podstawowych zasad posługi biblijnej. W rezultacie odczułem głęboką troskę o miliony szczerych sług Bożych, którym brakuje tego, czego i mnie brakowało, i którzy potrzebują lepszego przygotowania do wykonania powierzonego im zadania. Niektóre z owych zasad, których wówczas nie byłem świadom, są tak ważne, iż z chwilą ich zrozumienia ustawiają kierunek pracy Bożego sługi do końca życia. Stają się wzorcem do mierzenia wszystkich aspektów posługi. Zasady te przedstawiłem w rozdziałach początkowych i nie można ich pominąć, ponieważ bez tego fundamentu wszystkie kolejne rozdziały będą praktycznie bezużyteczne.
Książkę tę polecam zwłaszcza pastorom, jako że to właśnie oni stanowią większość chrześcijańskich liderów. Jednak wszystko, co w niej zawarłem, dotyczy również ewangelistów, nauczycieli misjonarzy, pionierów zakładający nowe kościoły lokalne, nauczycieli szkoły niedzielnej itd. Także każdy członek ciała Chrystusa czytając ją może coś wziąć dla siebie, ponieważ wszyscy otrzymaliśmy od Boga jakąś funkcję do spełnienia.
Pisząc miałem na uwadze głównie kaznodziejów mieszkających poza terytorium Stanów Zjednoczonych, Europy Zachodniej oraz Australii/Nowej Zelandii, co nie znaczy, iż treści tu zawarte nie odnoszą się do duchownych w tych częściach świata. Wręcz przeciwnie, mogą się okazać wielce pomocne, niemniej niewielu wydaje się interesować tym, co im się mówi. Tak czy owak, w zależności od poziomu wiedzy, doświadczenia i obszaru działania czytelnika, niektóre rozdziały okażą się dla niego bardziej przydatne niż inne. Na przykład w rozdziale o kościołach domowych pastorzy chińscy znajdą dla siebie niewiele nowego. Natomiast ci, którzy nie są zaznajomieni z modelem kościołów domowych, znajdą tam bardzo pomocne informacje.
Z pewnością nie każdy czytelnik zgodzi się ze wszystkim, co napisałem. Ufam jednak, iż nie przeszkodzi mu to wziąć coś dla siebie z każdego rozdziału tej książki.
Jezus nauczał, by nie wlewać nowego wina w stare, zesztywniałe i nieelastyczne bukłaki, bo popękają. Tylko nowe bukłaki są podatne, by wytrzymać ciśnienie fermentującego młodego wina. Chociaż część niniejszego materiału można uznać za wino nowe, to właściwie jest ono całkiem stare – co najmniej tak stare jak Nowy Testament. A zatem za popękanie starych bukłaków nie odpowiada wino wylewające się z tych kart! Jezusa cieszy, że Bóg objawia swą prawdę dzieciom, zakrywając ją przed „mądrymi i roztropnymi” (Mt 11,25). On daje swą łaskę pokornym, a sprzeciwia się pysznym (zob. Jk 4,6). Dzięki Bogu za rzesze pokornych liderów chrześcijańskich na całym świecie. Niech Bóg ich błogosławi, gdy będą czytać tę pracę.
David Servant
Rozdział pierwszy Określenie celu
Aby osiągnąć sukces w oczach Bożych, Jego sługa musi wiedzieć, jaki cel Bóg mu wyznaczył. Jeśli tego nie rozumie, nie potrafi ocenić, czy mu się udało go osiągnąć czy nie.[1] Może mu się wydawać, że się sprawdził, choć w rzeczywistości zawiódł. A to wielka tragedia. Jawi się jak zwycięzca biegu, który triumfalnie przebiegł 800 metrów. Napawa się zwycięstwem, wyrzuca do góry ręce przed wykrzykującym tłumem, a nie wie, że miał przebiec 1600 metrów. Niezrozumienie celu przyczyniło się do jego porażki. Sądząc, że wygrał, przypieczętował przegraną. W takim przypadku powiedzenie „pierwsi będą ostatnimi” nabiera szczególnego znaczenia.
Większość kaznodziejów posiada jakiś konkretny cel, który często nazywają swoją „wizją”. Starają się ją realizować w oparciu o własne powołanie i uzdolnienia. Każdy ma własne wyjątkowe uzdolnienia i powołanie: czy to prowadzić gdzieś lokalny kościół, ewangelizować na jakimś terenie czy nauczać Bożych prawd. Jednakże wyznaczony przez Boga cel, o jaki mi chodzi, jest ogólny i dotyczy każdego sługi. Jest to wielka wizja, która powinna być napędzającą nas wizją ogólną, ukrytą za każdą wizją indywidualną. Niestety często tak nie jest. Wizje wielu duchownych nie tylko nie harmonizują z Bożą wizją ogólną, ale w niektórych przypadkach wręcz są jej przeciwne. Kiedyś tak było ze mną, chociaż kościół, w którym pastorowałem, rozwijał się.
Jaki jest zatem ogólny cel lub wizja, jaką Bóg dał każdemu swojemu słudze? Odpowiedź znajdujemy choćby w Mt 28,18-20; urywek ten znamy tak dobrze, iż często nie zauważamy, co zawiera. Przyjrzyjmy się mu wiersz po wierszu:
Wtedy Jezus zbliżył się i oznajmił im: Została mi dana wszelka władza w niebie i na ziemi (w. 18).
Jezus chciał, by uczniowie zrozumieli, że Ojciec udzielił Mu najwyższej władzy. Zrozumiałe, iż zamiarem Ojca było (i jest), aby okazywać Jezusowi posłuszeństwo, podobnie jak w każdym innym przypadku, kiedy Ojciec obdarza kogoś władzą. Jednakże Jezus jest wyjątkowy ponieważ Ojciec dał Mu wszelką władzę w niebie i na ziemi, nie tylko władzę ograniczoną, jakiej czasem udziela ludziom. Jezus jest Panem.
Wobec tego każdy, kto nie odnosi się do Jezusa jako do Pana, nie odnosi się do Niego w sposób należyty. Jest On przede wszystkim Panem. Dlatego też Nowy Testament ponad 600 razy nazywa Go „Panem”. (A jedynie 15 razy „Zbawicielem”.) Paweł napisał: „Po to przecież Chrystus umarł i ożył, aby panował (ang. był Panem) nad umarłymi i nad żyjącymi” (Rz 14,9). Jezus umarł i powrócił do życia, aby władać ludźmi jako Pan.
Wiara prawdziwie zbawcza
Kiedy współcześni ewangeliści i pastorzy zapraszają niezbawionych do „przyjęcia Jezusa jako Zbawiciela” (to sformułowanie nie występuje w Piśmie Świętym), zwykle wskazuje to na podstawową skazę w ich pojmowaniu ewangelii. Dla przykładu, kiedy strażnik więzienia w Filippi spytał Pawła, co ma zrobić, by zostać zbawiony, tamten nie odpowiedział: – Przyjmij Jezusa jako Zbawiciela – ale rzekł: „Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony” (Dz 16,31). Ludzie dostępują zbawienia, kiedy uwierzą w Pana Jezusa Chrystusa. Zwróćmy uwagę, że nie dlatego są zbawieni, że wierzą w doktrynę dotyczącą zbawienia lub Jezusa, ale kiedy zawierzą osobie – Panu Jezusowi Chrystusowi. To jest zbawcza wiara. Zbyt wielu sądzi, że posiadają zbawczą wiarę, ponieważ wierzą, iż śmierć Jezusa była wystarczającą ofiarą za ich grzechy, lub że zbawienie jest z wiary. Jednakże nie o to chodzi. Diabeł też wierzy we wszystkie te rzeczy dotyczące Jezusa i zbawienia. Wiara zbawcza to wiara w Jezusa. A kim On jest? Panem.
Oczywiście, jeśli wierzę, że Jezus jest Panem, w swoim postępowaniu także uznaję Go za Pana, ulegając mu szczerym sercem. Jeśli się Mu nie poddaję, to w Niego nie wierzę. Gdyby ktoś powiedział: – Wierzę że mam w swoim bucie jadowitego węża – a następnie spokojnie by ten but włożył, najwyraźniej nie wierzyłby w to, co mówi. Ci, którzy powiadają, iż wierzą w Jezusa, a nie opamiętali się z grzechów i szczerze Mu się nie poddali, tak naprawdę w Jezusa nie wierzą. Może wierzą w Jezusa wyimaginowanego, ale nie w Pana Jezusa, tego, który ma wszelką władzę w niebie i na ziemi.
Chcę przez to powiedzieć, że jeśli kaznodzieja ma wypaczone zrozumienie podstawowego przesłania chrześcijańskiego, od samego początku jest w kłopocie. Jeśli wykrzywia najbardziej fundamentalną prawdę, jaką Bóg chce przekazać światu, to w żaden sposób nie może liczyć na Bożą aprobatę. Może być nawet pastorem dużego, rozwijającego się kościoła lokalnego, a jednak w kwestii spełniania Bożej ogólnej wizji co do swojej służby okrutnie zawodzi.
Wizja nadrzędna
Powróćmy do tekstu z Mt 28,18-20. Po ogłoszeniu swojej absolutnej zwierzchności Jezus dał uczniom przykazanie:
Idźcie więc i czyńcie uczniów wśród wszystkich narodów, chrzcząc ich w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie ich zachowywać wszystko, co wam nakazałem (Mt 28,19-20a).
Zauważmy, że Jezus użył słowa „więc”: „Idźcie więc i czyńcie uczniów…”. Innymi słowy: „Ze względu na to, co właśnie powiedziałem… ponieważ mam wszelką władzę… ponieważ jestem Panem… ludzie bezsprzecznie powinni mi być posłuszni… dlatego nakazuję wam (a wy winniście okazać Mi posłuszeństwo) iść i pozyskiwać uczniów, ucząc ich spełniać wszystkie moje nakazy.”
I właśnie to jest ogólnym celem, Bożą nadrzędną wizją dotyczącą wszelkiego naszego posługiwania. Naszym obowiązkiem jest pozyskiwanie uczniów, którzy będą zachowywać wszystkie nakazy Chrystusa.
Dlatego Paweł stwierdził, iż jemu jako apostołowi została dana łaska Boża, aby „przywieść do posłuszeństwa wiary wszystkie narody” (Rz 1,5 – BW). Celem było posłuszeństwo, zaś środkiem doń prowadzącym – wiara. Ludzie szczerze wierzący w Pana Jezusa przestrzegają jego przykazań.
Podobnie głosił Piotr w dniu Pięćdziesiątnicy: „Niech więc cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wy ukrzyżowaliście, Bóg uczynił i Panem i Mesjaszem” (Dz 2,36). Piotr chciał uzmysłowić sprawcom ukrzyżowania Chrystusa, iż Bóg uczynił Jezusa Panem i Chrystusem. Uśmiercili tego, którego Bóg kazał im słuchać! Dlatego przejęci tymi słowami zapytali: – Co mamy czynić? – W odpowiedzi Piotr przede wszystkim stwierdził: – Opamiętajcie się! – Czyli odwróćcie się od nieposłuszeństwa i zacznijcie być posłuszni. Uznajcie Jezusa za swego Pana. Następnie kazał im się ochrzcić, jak to nakazał Chrystus. Piotr czynił uczniów, czyli posłusznych naśladowców Chrystusa. I zaczynał we właściwy sposób, głosząc właściwe przesłanie.
Na tej podstawie każdy sługa Ewangelii jest w stanie ocenić swoje dokonania. Wszyscy powinniśmy zadać sobie pytanie: – Czy moja służba prowadzi ludzi do posłuszeństwa wszystkim nakazom Chrystusa? – Jeśli tak, odnosimy sukces. Jeśli nie, zawodzimy.
Ewangelista, który tylko przekonuje ludzi do „przyjęcia Jezusa”, nie każąc im odwrócić się od grzechów, zawodzi. Pastor, który chce stworzyć wielką kongregację poprzez uszczęśliwianie wszystkich oraz organizowanie licznych imprez towarzyskich, zawodzi. Nauczyciel, który uczy tylko najnowszych charyzmatycznych „powiewów nauki”, zawodzi. Apostoł, który zakłada lokalne kościoły złożone z ludzi wyznających wiarę w Jezusa, ale nieposłusznych Mu, zawodzi. Prorok, który mówi ludziom tylko o błogosławieństwach, jakie wkrótce ich spotkają, zawodzi.
Moja porażka
Jakiś czas temu, kiedy prowadziłem dynamicznie rozwijający się kościół, Duch Święty zadał mi pytanie, które otworzyło moje oczy na to, w jak znikomym stopniu wypełniam Bożą ogólną wizję. Duch Święty przemówił, kiedy czytałem o sądzie nad owcami i kozłami w Mt 25,31-46: – Gdyby wszyscy w twoim kościele dzisiaj umarli i stanęli przed Bożym sądem, ilu z nich okazałoby się owcami, a ilu kozłami? – Albo konkretniej: – Ile osób w twoim kościele w ciągu ostatniego roku nakarmiło głodnych braci i siostry w Chrystusie, napoiło spragnionych wierzących, udzieliło schronienia bezdomnym czy podróżującym naśladowcom Chrystusa, odziało nagich chrześcijan czy odwiedziło chorych lub uwięzionych? – Uświadomiłem sobie, że bardzo niewielu zrobiło coś z tego, chociaż przychodzą do kościoła, śpiewają pieśni uwielbiające, słuchają kazań i dają pieniądze na ofiarę. A zatem według Chrystusowego kryterium są kozłami, zaś część winy ponoszę ja sam, ponieważ nie uczę, jak ważnym dla Boga jest to, byśmy zaspokajali pilne potrzeby braci i sióstr w Chrystusie. Nie uczę ich przestrzegania wszystkiego, co nakazał Chrystus. Zaniedbuję to, co dla Boga jest niezmiernie ważne – drugie najważniejsze przykazanie, by miłować bliźniego jak samego siebie. – Nie mówiąc już o nowym przykazaniu Jezusa, aby miłować jedni drugich tak, jak On nas umiłował.
Co więcej, w końcu zrozumiałem, że tak naprawdę nauczam czegoś przeciwnego wobec Bożego ogólnego celu pozyskiwania uczniów, ponieważ przedstawiałem kościołowi łagodną wersję bardzo popularnej „ewangelii sukcesu”. A przecież wolą Jezusa jest, aby jego lud nie gromadził skarbów na ziemi (zob. Mt 6,19-24) i aby był zadowolony z tego, co posiada, jeśli nawet jest to tylko pożywienie i odzienie (zob. Hbr 13,5; 1Tm 6,7-8). Nauczałem swoją bogatą amerykańską kongregację, iż Bóg chce, aby mieli tych dóbr jeszcze więcej, czyli żeby pod tym względem nie byli posłuszni Jezusowi (podobnie jak to czynią setki tysięcy innych pastorów na świecie).
Kiedy zrozumiałem, co robię, opamiętałem się i poprosiłem członków kościoła o wybaczenie. Zacząłem się starać czynić z nich uczniów. Nauczałem, by przestrzegali wszystkiego, co nakazał Chrystus. Robiłem to z bojaźnią i ze drżeniem, podejrzewając, że niektórzy tak naprawdę nie chcą podporządkować się wszystkim przykazaniom Chrystusa, wybierając chrześcijaństwo wygodne, nie wymagające żadnych ofiar. I miałem rację. Całkiem sporo z nich nie przejmowało się cierpiącymi chrześcijanami na całym świecie. Nie obchodziło ich szerzenie ewangelii pośród tych, którzy jej nigdy nie słyszeli. Troszczyli się raczej o to, by zdobywać coraz więcej dla siebie. W kwestii uświęcenia prowadzili życie podobne do większości konserwatywnych amerykanów, unikali tylko najbardziej skandalicznych grzechów, potępianych nawet przez ludzi nieodrodzonych. Ale tak naprawdę nie miłowali Pana, bo nie chcieli przestrzegać Jezusowych przykazań, co zgodnie z Jego słowami miało być dowodem naszej miłości do Niego (zob. J 14,21).
Moje obawy się potwierdziły, niektórzy uważający się za chrześcijan, okazali się kozłami w owczej skórze. Kiedy wzywałem, by zaparli się samych siebie i wzięli swój krzyż, złościli się. Kościół był dla nich przede wszystkim miejscem spotkań towarzyskich z dobrą muzyką, podobnie do tego, czego ludzie szukają w klubach i barach. Tolerowali te kazania, które potwierdzały ich zbawienie i Bożą miłość do nich. Ale nie chcieli słuchać o tym, czego Bóg od nich wymaga. Nie chcieli, by ktoś kwestionował ich zbawienie. Nie chcieli dostosować swojego życia do wymogów Bożej woli, jeśli to miało ich coś kosztować. Owszem, byli gotowi rozstać się z pewną kwotą pieniędzy, o ile byli przekonani, że Bóg zwróci im je z nawiązką lub że będą mogli bezpośrednio odnieść z tego jakąś korzyść, bo na przykład poprawi się stan kościelnych pomieszczeń.
Czas na zbadanie samego siebie
Teraz byłby dobry moment, aby każdy sługa ewangelii czytający tę książkę zadał sobie takie samo pytanie, jakie zadał mi Duch Święty: – Gdyby ludzie, którym posługuję, teraz umarli i stanęli przed Bożym sądem, ilu z nich okazałoby się owcami, a ilu kozłami? – Kiedy kaznodzieje zapewniają członków swoich kościołów, postępujących jak kozły, że są zbawieni, mówią im dokładnie coś przeciwnego do tego, co chciałby im przekazać Bóg. Taki kaznodzieja działa przeciwko Chrystusowi. Staje po złej stronie, sprzeciwia się temu, co chce zakomunikować ludziom Jezus, a co wyraził w Mt 25,31-46. Istotą Jego wypowiedzi było ostrzeżenie skierowane do kozłów. Nie chce by sądzili, że idą do nieba.
Jezus powiedział, iż po naszej wzajemnej miłości wszyscy poznają, że jesteśmy Jego uczniami (zob. J 13,35). Z pewnością mówił tu o miłości przewyższającej miłość okazywaną sobie przez niewierzących, gdyż inaczej nie można byłoby odróżnić od nich Jego uczniów. Jezus mówił o miłości ofiarnej, kiedy kochamy jeden drugiego tak, jak On nas ukochał, kładąc za bliźniego swoje życie (zob. J 13,34; 1J 3,16-20). Jan napisał, że wiemy, iż przeszliśmy ze śmierci do życia – czyli narodziliśmy się na nowo – wtedy, kiedy miłujemy siebie nawzajem (1J 3,14). Czy osoby narzekające, obmawiające i nienawidzące pastorów nauczających przykazań Chrystusa, okazują miłość, która wyróżnia ich jako ludzi nowonarodzonych? Nie, bo są kozłami zmierzającymi do piekła.
Uczniowie spośród wszystkich narodów
Zanim pójdziemy dalej, jeszcze raz spójrzmy na tekst Mt 28,19-20, na ów Wielki i Powszechny Nakaz Misyjny, jaki Jezus zostawił swym uczniom. Zobaczmy, czy nie wyłowimy z niego jeszcze jakichś prawd.
Idźcie więc i czyńcie uczniów wśród wszystkich narodów, chrzcząc ich w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie ich zachowywać wszystko, co wam nakazałem (Mt 28,19-20a).
Zauważmy, że Jezus pragnie mieć uczniów we wszystkich narodach, a dokładniej zgodnie z oryginałem greckim, we wszystkich grupach etnicznych na świecie. Jeśli nakazał to Jezus, skłonny jestem wierzyć, iż osiągnięcie tego musi być możliwe. Możemy czynić uczniów pośród każdej etnicznej grupy globu ziemskiego. Zadanie to nie zostało zlecone tylko jedenastu apostołom, ale wszystkim uczniom po nich, ponieważ Jezus owym jedenastu kazał z kolei nauczać innych przestrzegania wszystkiego, co im przykazał. I tak jedenastu uczyło swoich uczniów, by spełniali nakaz Chrystusa i czynili uczniów wśród wszystkich narodów. Miało to być stale aktualne przykazanie dla każdego kolejnego ucznia. Każdy uczeń Jezusa powinien być w jakiś sposób zaangażowany w szerzenie uczniostwa pośród narodów.
To po części wyjaśnia, dlaczego Wielki Nakaz Misyjny nie został jeszcze wykonany. Chociaż miliony ludzi przyznają się do chrześcijaństwa, to liczba faktycznych uczniów, zdecydowanych słuchać Jezusa, jest o wiele mniejsza. Zdecydowaną większość ludzi uważających się za chrześcijan nie obchodzi pozyskiwanie uczniów w każdej grupie etnicznej, gdyż zwyczajnie nie zależy im na przestrzeganiu przykazań Chrystusa. Kiedy podnosi się ów temat, zasłaniają się wymówkami: – To nie mój rodzaj służby. – Albo: – Nie czuję prowadzenia w tym kierunku. – Stwierdza to wielu pastorów, jak również wszystkie kozły, które same wybierają, które przykazania Chrystusa im odpowiadają.
Gdyby każdy, kto się przyznaje do chrześcijaństwa, wierzył w Pana Jezusa Chrystusa, w niedługim czasie każdy człowiek na świecie usłyszałby ewangelię. Doprowadziłoby do tego wspólne zaangażowanie uczniów Chrystusa. Przestaliby marnować swój czas i pieniądze na sprawy doczesne i świeckie, a wykorzystywaliby je po to, by spełnić nakaz swego Pana. Kiedy jednak bogobojny pastor ogłasza, iż na najbliższym nabożeństwie będzie przemawiał misjonarz, często może się spodziewać zmniejszonej frekwencji. Wielu kozłów zostanie w domu albo pójdzie gdzie indziej. Nie są zainteresowani wykonywaniem ostatniego przykazania Pana Jezusa Chrystusa. Natomiast owce zawsze są podekscytowane na myśl o zaangażowaniu się w czynienie uczniów pośród wszystkich narodów.
I ostatnia myśl dotycząca omawianego urywka Mt 28,18-20: Jezus kazał też uczniom chrzcić kolejnych uczniów i apostołowie wiernie ten nakaz spełniali. Bez zwłoki chrzcili tych, którzy się nawracali i wierzyli w Pana Jezusa. Chrzest jest oczywiście wyrazem identyfikacji człowieka wierzącego ze śmiercią, pogrzebem i zmartwychwstaniem Chrystusa. Nowo nawróceni umarli i zostali wzbudzeni jako nowe istoty w Chrystusie. Jezus chciał, aby ta prawda znalazła swój widoczny wyraz w chrzcie każdego nowego wierzącego, by w jego umyśle utrwaliło się przekonanie, iż teraz jest nowym człowiekiem posiadającym nową naturę. Jest jednym duchem z Chrystusem, i teraz zamieszkujący w nim Chrystus daje mu siłę, aby być posłusznym Bogu. Był umarły w grzechach, lecz został oczyszczony i ożywiony przez Ducha Świętego. Doznał czegoś więcej niż tylko „przebaczenia”. Raczej radykalnej przemiany. W ten sposób Bóg ponownie pokazuje, że prawdziwi wierzący są innymi ludźmi, zachowują się bowiem zupełnie inaczej niż przedtem, gdy byli duchowo umarli. Bezsprzecznie sugerują to ostatnie słowa Jezusa: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do końca świata” (Mt 28,20). Czyż to nie logiczne, iż ciągła obecność Chrystusa wpływa na zachowanie ludzi?
Jezus definiuje, czym jest uczniostwo
Ustaliliśmy, iż nadrzędnym celem Jezusa wobec nas jest to, byśmy pozyskiwali uczniów, czyli ludzi, którzy odwrócili się od grzechów oraz uczą się Jego przykazań i przestrzegają ich. W Ewangelii Jana 8,31b-32 Jezus dokładniej określa, kim jest uczeń:
Jeżeli będziecie trwać w Moim słowie, będziecie prawdziwie Moimi uczniami. Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli.
Według Jezusa prawdziwymi uczniami są ci, którzy trwają, albo inaczej przebywają w Jego Słowie. W miarę, jak poznają prawdę Jego Słowa, stają się coraz bardziej wolni, a późniejszy kontekst wskazuje, iż Jezus mówił o wyzwalaniu się od grzechu (zob. J 8,34-36). A zatem ponownie widzimy, że zgodnie z definicją Jezusa uczniowie poznają Jego przykazania oraz ich przestrzegają.
Nieco później Jezus stwierdził:
Mój Ojciec będzie uwielbiony przez to, że przyniesiecie obfity owoc i staniecie się (ang. i w ten sposób udowodnicie, że jesteście) moimi uczniami (J 15,8).
Według Jezusa uczniowie uwielbiają Boga poprzez przynoszenie owocu. Ci, którzy owocu nie przynoszą, nie dowodzą, iż są Jego uczniami.
W Łk 14,25-33 Jezus wyraźniej określił ów owoc, po którym poznaje się Jego uczniów. Zacznijmy od wersetu 25:
Gdy wielu ludzi szło za Jezusem, On odwrócił się do tłumu i powiedział…
Czy Jezusa zadowalało to, iż „szły za nim” wielkie tłumy? Czy osiągnął swój cel, kiedy udało Mu się zgromadzić wielu słuchaczy?
Nie, Jezusa nie zadowalały wielkie rzesze Mu towarzyszące, słuchające Jego kazań, oglądające Jego cuda i czasem karmiące się Jego pożywieniem. Jezus szuka ludzi kochających Boga z całego serca, umysłu, duszy i ze wszystkich sił. Chce ludzi posłusznych Jego przykazaniom. Chce mieć uczniów. Dlatego do podążających za Nim tłumów powiedział:
Jeżeli ktoś przychodzi do Mnie, a bardziej kocha swojego ojca i matkę, swoją żonę i dzieci, i swoje życie, nie może być Moim uczniem (Łk 14,26).
Co do tego nie ma wątpliwości: Jezus sformułował wymagania, jakie powinien spełniać Jego uczeń. Ale czy Jego uczniowie rzeczywiście muszą nienawidzić tych, których w naturalny sposób kochają najbardziej? Nie o to chyba tu chodzi, skoro Pismo nakazuje nam szanować rodziców oraz kochać małżonków i dzieci.
Jezus najwyraźniej użył hiperboli – aby podkreślić myśl, przerysował ją . Niewątpliwie chciał jednak wyrazić co najmniej jedno: Jeśli mamy być Jego uczniami, musimy kochać Go ponad wszystko, o wiele bardziej niż tych, których w sposób naturalny kochamy najbardziej. Oczekiwania Jezusa są całkiem rozsądne, skoro On jest Bogiem, którego powinniśmy kochać z całego serca, umysłu, duszy oraz ze wszystkich sił.
Pamiętajmy: zadaniem sług Bożych jest czynienie uczniów, czyli kształtowanie takich ludzi, którzy kochają Jezusa ponad wszystko, bardziej niż współmałżonków, dzieci czy rodziców. Każdy sługa Boży, czytający te słowa, powinien zadać sobie pytanie: – Na ile mi się to udaje?
Skąd wiemy, czy ktoś kocha Jezusa? On sam powiedział: „Jeśli kto Mnie miłuje, słowa Mojego przestrzegać będzie” (J 14,23 – BW). Logicznie można wnioskować, iż ci którzy kochają Jezusa bardziej niż małżonków, dzieci i rodziców, przestrzegają Jego przykazań. Uczniowie Jezusa są posłuszni Jego nakazom.
Drugi wymóg
W dalszych słowach Jezus mówił do idących za nim tłumów:
Kto nie dźwiga swojego krzyża, a idzie za mną, nie może być moim uczniem (Łk 14,27).
To drugi wymóg, jaki musi spełnić uczeń Jezusa. Co to oznacza? Czy uczniowie muszą dosłownie nosić ogromne kloce drewna? Nie, Jezus ponownie posłużył się hiperbolą.
Zapewne wszyscy żydowscy słuchacze Jezusa widzieli, jak skazani przestępcy umierali na krzyżach. Aby zmaksymalizować efekt ukrzyżowania, mającego być przestrogą przed łamaniem prawa, Rzymianie krzyżowali ofiary przy głównych drogach poza murami miast.
Z tego powodu uważam, że zwrot „nieść swój krzyż” był powszechnie używany w czasach Jezusa. Każdy skazany na ukrzyżowanie słyszał, jak rzymski żołnierz mówi: – Weź swój krzyż i idź za mną. – Skazani wzdragali się przed tymi słowami, wiedzieli bowiem, że oznaczają one początek trwającej wiele godzin, a nawet dni, okrutnej agonii. Zwrot ten mógł zatem funkcjonować jako powszechne powiedzenie, oznaczające: „Przyjmij nieuniknione trudności, jakie cię czekają”.
Wyobrażam sobie, jak ojciec mówi do syna: – Synu, wiem że nie znosisz opróżniania latryny. To śmierdząca robota. Ale jest to twoim obowiązkiem raz w miesiącu, więc weź swój krzyż. Idź, opróżnij latrynę. – Albo żona mówi mężowi: – Kochanie, wiem, jak nie znosisz płacenia Rzymianom podatków. Ale dzisiaj jest termin i poborca właśnie do nas idzie. Zatem weź swój krzyż. Zapłać mu.
Branie swojego krzyża jest synonimem wyparcia się samego siebie i w tym znaczeniu Jezus użył tych słów w Mt 16,24: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje.” Można to sparafrazować: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech odrzuci własne plany, pogodzi się z nieuniknionymi trudnościami, na jakie w efekcie tej decyzji napotka, i niech Mnie naśladuje.”
Prawdziwi uczniowie gotowi są cierpieć z powodu naśladowania Jezusa. Obliczyli koszty jeszcze zanim wyruszyli i wiedząc, że trudności są nieuniknione, wybrali się w tę drogę z postanowieniem dotarcia do celu. Taką interpretację usprawiedliwiają dalsze słowa Jezusa o obliczeniu kosztów związanych z naśladowaniem Go. Potwierdzają to dwie ilustracje:
Kto bowiem z was, chcąc zbudować wieżę, najpierw nie usiądzie i nie oblicza wydatków, czy wystarczy mu na ukończenie? W przeciwnym razie, gdy zbuduje fundament, a nie zdoła ukończyć, wszyscy przyglądający się zaczną kpić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał ukończyć. Albo który król wyruszając na wojnę z drugim królem, nie usiądzie, by najpierw rozważyć, czy będzie mógł z dziesięcioma tysiącami wystąpić przeciwko dwudziestu tysiącom tego, który nadciąga przeciw niemu? Jeśli zaś nie, to gdy jeszcze jest daleko, wysyła poselstwo i prosi o pokój (Łk 14,28-32).
Myśl Jezusa brzmi bardzo wyraźnie: – „Jeśli chcesz być Moim uczniem, oblicz najpierw koszty, abyś nie zrezygnował, kiedy natrafisz na przeciwności. Prawdziwi uczniowie przyjmują po drodze wszelkie trudności jako wynik naśladowania Mnie.”
Trzeci wymóg
Owego dnia, przemawiając do tłumów, Jezus wymienił jeszcze jeden warunek uczniostwa:
Tak więc każdy z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co do niego należy, nie może być moim uczniem (Łk 14,33).
I znów nasuwa się logiczny wniosek, iż Jezus posłużył się hiperbolą. Nie musimy wyzbywać się całego mienia, pozostając bez dachu nad głową, odzienia i pożywienia. Niemniej z pewnością musimy zrezygnować z tego wszystkiego w tym sensie, że przekazujemy prawo własności Bogu, i to w takim zakresie, iż nie służymy już mamonie, ale się nią posługujemy, by służyć Bogu. W praktyce może to oznaczać, że pozbędziemy się wielu zbędnych rzeczy i będziemy prowadzić proste życie, polegające na bogobojnym zarządzaniu dobrami i dzieleniu się, jak to miało miejsce u pierwszych chrześcijan, co opisuje księga Dziejów Apostolskich. Bycie uczniem Chrystusa oznacza przestrzeganie Jego przykazań, a On nakazuje swym naśladowcom gromadzić skarby nie na ziemi lecz w niebie.
Podsumowując, jeśli mam być uczniem Jezusa, to zgodnie z Jego nauką muszę przynosić owoc. Muszę Go kochać ponad wszystko, bardziej niż członków własnej rodziny. Muszę być gotów ponosić trudy wynikające z mojej decyzji pójścia za Nim. Natomiast ze swoimi dochodami i mieniem muszę robić to, co On każe. (A wiele z Jego przykazań coś mówi na ten temat, nie mogę więc się oszukiwać, i jak czyni to wielu, mówić: – Gdyby Pan mi powiedział, żeby coś zrobić z tym wszystkim, co posiadam, chętnie bym to uczynił.)
I tacy właśnie mają być oddani naśladowcy Jezusa, których my, jako Jego słudzy, mamy pozyskiwać! To jest naszym, wyznaczonym przez Boga, celem! Jesteśmy powołani, aby być sługami ewangelii czyniącymi uczniów!
To fundamentalna prawda, której wielu duchownych na całym świecie nie dostrzega. Jeśli tak jak ja, poddadzą ocenie swoją służbę, bezsprzecznie stwierdzą, że wiele im brakuje, by spełniać Boże pragnienia i oczekiwania. Kiedy rozważałem stopień oddania moich wiernych Chrystusowi, nie miałem wątpliwości, iż wielu z nich trudno byłoby nazwać prawdziwymi uczniami.
Pastorzy, przyjrzyjcie się swoim kościołom. Ilu waszych członków Jezus uważa za swoich uczniów, zgodnie z Jego kryteriami zawartymi w Łk 14,26-33? Ewangeliści, czy głosicie przesłanie, dzięki któremu ludzie decydują się przestrzegać wszystkich przykazań Chrystusa?
Teraz jest pora ocenić naszą posługę, zanim staniemy przed Jezusem, by ostatecznie nas rozliczył. Jeśli mijam się z Jego celem, to wolałbym odkryć to dzisiaj. A ty nie?
Ostatnia otrzeźwiająca myśl
Jezus chce, aby ludzie stawali się Jego uczniami, co wynika z Jego słów skierowanych do tłumu, a zapisanych w Łk 14,26-33. Jak ważne jest, aby zostać Jego uczniem? A co, jeśli ktoś się na to nie zdecyduje? Jezus odpowiada na te pytania nieco dalej w tymże rozdziale:
Dobra jest sól (ang. Dlatego dobra jest sól). Jeżeli jednak i sól smak utraci, czym zostanie przyprawiona? Nie nadaje się ani do ziemi, ani do nawozu. Wyrzuca się ją na zewnątrz. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! (Łk 14,34-35)
Zauważmy, nie jest to wypowiedź pozbawiona kontekstu. Zaczyna się od słowa dlatego.
Sól ma być słona. To czyni ją solą. Jeśli utraci swój smak, nie nadaje się do niczego i „wyrzuca się ją”.
Co ma to wspólnego z uczniostwem? Tak jak od soli się oczekuje, by była słona, tak samo Jezus oczekuje, że ludzie będą Jego uczniami. Skoro On jest Bogiem, naszym jedynym rozsądnym obowiązkiem jest kochać Go ponad wszystko, wziąć swój krzyż i zrezygnować z naszego mienia. Jeśli nie staniemy się Jego uczniami, odrzucamy sens naszej egzystencji nadany przez Niego. Do niczego się nie nadajemy i jesteśmy przeznaczeni na „wyrzucenie”. To nie brzmi jak niebo, prawda?
Przy innej okazji Jezus powiedział do uczniów (zob. Mt 5,1):
Wy jesteście solą ziemi. Jeżeli sól utraci swoją moc, to jak można przywrócić jej smak? Nie nadaje się już do niczego, zostanie więc wyrzucona i podeptana przez ludzi (Mt 5,13).
Jest to rzeczywiście poważne ostrzeżenie. Po pierwsze, tylko ci, którzy są „słoni” (oczywista przenośnia dotycząca „oddanego posłuszeństwa”) są dla Boga użyteczni. Pozostali „nie nadają się do niczego… tylko do wyrzucenia i podeptania”. Po drugie, ktoś „słony” może utracić tę właściwość, inaczej Jezus nie widziałby powodu, aby uczniów ostrzec. Czyż prawdy te nie stoją w sprzeczności z tym, co wielu tak chętnie głosi obecnie. Twierdzą, że można być zdążającym do nieba wierzącym w Chrystusa, nie będąc Jego uczniem, albo że utrata zbawienia nie jest rzeczą możliwą. Bardziej szczegółowo zastanowimy się nad tymi błędnymi poglądami w następnych rozdziałach.
Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1]W całej książce stosuję wobec sług ewangelii rodzaj męski, bo chcę być konsekwentny, a także dlatego, że większość zawodowych duchownych, np. pastorzy, to mężczyźni. Jestem jednak przekonany na podstawie Pisma, iż do służby w Kościele Bóg powołuje kobiety i znam sporo kobiet sprawujących bardzo skuteczną posługę. Jest to temat rozdziału Kobiety w służbie.