Rozwód i ponowne małżeństwo

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Rozwód i ponowne małżeństwo jest często tematem dyskusji wśród chrześcijan. Podstawą tego sporu są dwa pytania: (1) Kiedy, i czy w ogóle, Bóg dopuszcza rozwód? Oraz: (2) Kiedy, i czy w ogóle, Bóg dopuszcza ponowne małżeństwo? Większość denominacji oraz kościołów niezależnych zajmuje w tym względzie określone oficjalne stanowisko doktrynalne, w oparciu o ich własną interpretację Biblii. Należy wszystkich ich szanować za ich przekonania, o ile są one motywowane miłością do Boga. Na pewno byłoby najlepiej, gdybyśmy wszyscy posiadali przekonania stuprocentowo biblijne. Pozyskujący uczniów Boży sługa nie chce nauczać czegoś, co nie jest zgodne z Bożymi zamiarami, ani nakładać na ludzi brzemion, jakich Bóg dla nich nie przewidział. Mając to na uwadze postaram się jak najrzetelniej zinterpretować stanowisko Biblii na ten kontrowersyjny temat i pozostawić czytelnikowi decyzję, czy się z nim zgadza.

Na początku chcę powiedzieć, że podobnie jak wy, jestem zasmucony taką powszechnością rozwodów na świecie, zwłaszcza boli mnie fakt, iż rozwodzi się tak wiele osób uznających się za chrześcijan, ze sługami ewangelii włącznie. To ogromna tragedia. Starajmy się ze wszystkich sił zapobiegać wzrostowi tej tendencji, a najlepszym rozwiązaniem problemu rozwodów jest głoszenie ewangelii i wzywanie ludzi do opamiętania. Kiedy dwoje małżonków prawdziwie rodzi się na nowo i oboje podążają za Chrystusem, nigdy się nie rozwiodą. Boży sługa, który pozyskuje uczniów, robi wszystko, co w jego mocy, aby wzmacniać własne małżeństwo wiedząc, iż przykład jest najskuteczniejszą metodą nauczania.

Pozwolę sobie dodać, że od ponad 25 lat żyję w szczęśliwym małżeństwie i wcześniej nie byłem żonaty. Nie mogę sobie wyobrazić własnego rozwodu. Nie muszę więc ze względów osobistych „rozwadniać” trudnych tekstów dotyczących rozwodu. Mam jednak dużo serca dla ludzi rozwiedzionych wiedząc, że sam jako młodzieniec mogłem dokonać błędnego wyboru, żeniąc się z kimś, z kim później, niestety, chciałbym się rozwieść, na przykład z osobą mniej wyrozumiałą wobec mnie niż ta cudowna kobieta, która została moją żoną. Innymi słowy mogłem się rozwieść, ale dzięki łasce Bożej tak się nie stało. Sądzę, że większość osób będących w związkach potrafi się z tym utożsamić, a zatem powstrzymajmy się przed obrzucaniem rozwiedzionych kamieniami. Kimże jesteśmy, żyjąc we w miarę zgodnych małżeństwach, by potępiać rozwiedzionych, nie mając pojęcia, przez co przeszli? Może Bóg ich uważa za bardziej sprawiedliwych od nas, bo wie, że my w podobnych okolicznościach rozwiedlibyśmy się jeszcze wcześniej.

Nikt, kto się pobiera, nie zakłada rozwodu i sądzę, że najbardziej nienawidzą go ci, którzy to przeżyli. Starajmy się zatem wspierać małżeństwa, zaś rozwiedzionym pomagajmy znaleźć łaskę, jaką Bóg może im zaoferować. I w takim duchu o tym piszę.

Postaram się jak najlepiej zinterpretować Biblię Biblią. Zauważyłem, że teksty na ten temat są często interpretowane tak, że stoją w sprzeczności z innymi wersetami, co wskazuje, że co najmniej częściowo zostały źle zrozumiane.

Fundament

Zacznijmy od fundamentalnej prawdy, co do której wszyscy możemy się zgodzić. Bezsprzecznie Pismo potwierdza, iż w zasadzie Bóg wyraźnie sprzeciwia się rozwodom. W czasach, kiedy Izraelici rozwodzili się z żonami, ogłosił ustami proroka Malachiasza:

Bo on ma w nienawiści opuszczenie żony… przeto że taki okrywa okrucieństwo płaszczem jego… a tak strzeżcie ducha waszego, a nie obchodźcie się zdradliwie (Ml 2,16).

To nie powinno dziwić kogoś, kto cokolwiek wie o pełnym miłości i sprawiedliwym charakterze Boga, albo tego, kto wie, jak rozwód niszczy mężów, żony i dzieci. Należałoby zakwestionować moralność każdego, kto z zasady popiera rozwody. Bóg jest miłością (zob. 1J 4,8), dlatego nienawidzi rozwodów.

Faryzeusze zapytali kiedyś Jezusa o prawomocność rozwodu „z byle przyczyny”. Jego odpowiedź ujawnia całkowitą dezaprobatę dla rozwodów. W rzeczywistości w swoich zamiarach wobec człowieka nigdy nie przewidywał rozwodu:

Wtedy przyszli do Niego faryzeusze i chcąc wystawić Go na próbę, pytali: Czy wolno mężczyźnie rozwieść się z żoną z jakiegokolwiek powodu? On odpowiedział: Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku uczynił ich jako mężczyznę i kobietę? I oznajmił: Dlatego mężczyzna opuści ojca i matkę i połączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. Tak więc już nie są dwoje, lecz stanowią jedno. Co zatem Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela (Mt 19,3-6).

Z perspektywy historycznej wiemy, iż za czasów Jezusa wśród żydowskich liderów religijnych istniały dwie szkoły. Później zbadamy obie bardziej szczegółowo, na razie powiemy, że jedna była konserwatywna, a druga liberalna. Konserwatyści uważali, że mężczyźnie wolno opuścić żonę tylko z bardzo poważnych powodów natury moralnej, liberałowie zaś, że można się rozwieść z byle powodu, jak chociażby poznanie bardziej atrakcyjnej kobiety. Te sprzeczne przekonania stanowiły podstawę pytania faryzeuszy.

Jezus odwołał się do tekstów Pisma z pierwszych kart księgi Rodzaju, które ukazują, iż Boży plan przewidywał permanentne a nie tymczasowe złączenie się mężczyzny z kobietą. Mojżesz stwierdził, iż Bóg stworzył osobników obojga płci, mając na myśli małżeństwo i więź małżeńska jest dla człowieka pierwszorzędną. Kiedy zaistnieje, staje się ważniejsza od więzi z rodzicami. Mężczyzna opuszcza rodziców, aby połączyć się ze swoją żoną.

Ponadto więź seksualna pomiędzy mężem i żoną wskazuje na ich jedność ustanowioną przez Boga. Oczywiście, ta więź, której owocem były dzieci, miała być zgodnie z planem Boga nie tymczasowa, lecz trwała. Podejrzewam, iż ton wypowiedzi Jezusa wskazywał na Jego głębokie rozczarowanie tym, że takie pytanie w ogóle padło. Bóg z pewnością nie chciał, by mężczyźni opuszczali swoje żony „z byle powodu”.

Nie chciał, aby ktoś grzeszył w taki czy inny sposób, niemniej wszyscy jesteśmy winni. Na szczęście Bóg znalazł wyjście, by wyratować nas z niewoli grzechu. Jednakże po tym, jak staliśmy się Mu nieposłuszni, ma nam coś do powiedzenia. Podobnie Jego zamiarem nie było, aby ktokolwiek się rozwodził. Jednak wśród ludzi nieposłusznych Bogu rozwód stał się czymś nieuniknionym. Boga nie zaskoczył ani pierwszy rozwód ani miliony następnych. Zatem On nie tylko deklaruje, że rozwodów nienawidzi, ale ma coś w tym względzie do powiedzenia ludziom rozwiedzionym.

Na początku

Teraz zastanówmy się bardziej szczegółowo, co Bóg powiedział odnośnie do rozwodu i ponownego małżeństwa. Ponieważ najbardziej kontrowersyjne opinie na ten temat wyraził Jezus zwracając się do swoich ziomków, przestudiujmy, co Bóg mówił na ten temat do Izraelitów żyjących setki lat wcześniej. Jeśli stwierdzimy, że Jego przesłanie przekazane przez Mojżesza jest sprzeczne ze słowami Jezusa, to możemy być pewni, że albo zmieniło się Boże Prawo albo źle zinterpretowaliśmy wypowiedzi Mojżesza bądź Jezusa. Zacznijmy więc od Bożego objawienia co do rozwodu i ponownego małżeństwa.

Wspomniałem już o urywku z Księgi Rodzaju 2, który według Jezusa odnosi się do tematu rozwodów. Tym razem przeczytajmy jego zapis starotestamentowy:

Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta. Dlatego mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2,22-24).

Jest tu mowa o początkach małżeństwa. Bóg uczynił pierwszą kobietę z pierwszego mężczyzny i dla pierwszego mężczyzny, i osobiście przyprowadził ją do niego. Jezus to wyraził: „Bóg… ich złączył” (Mt 19,6). Pierwsze powołane przez Boga małżeństwo wyznacza wzorzec dla wszystkich kolejnych. Bóg powołuje do życia mniej więcej taką samą liczbę kobiet co mężczyzn, i stwarza ich w taki sposób, że pociąga ich płeć przeciwna. Można więc powiedzieć, że Bóg nadal „działa w tym biznesie”, na wielką skalę aranżując małżeństwa (chociaż teraz dla każdego jest o wiele więcej potencjalnych partnerów niż w przypadku Adama i Ewy). Dlatego, jak wskazał Jezus, żaden człowiek nie powinien rozdzielać tego, co łączy Bóg. On nie chciał, aby pierwsza para żyła oddzielnie. Mieli znaleźć szczęście we wspólnym życiu, opartym na współzależności. Złamanie wyraźnie objawionej Bożej woli jest grzechem. A zatem już drugi rozdział Biblii ustala fakt, iż rozwód nie był Bożym zamiarem dla żadnego małżeństwa.

Boże prawo zapisane w sercach

Chcę powiedzieć, że nawet ci, którzy nie czytali przywołanego wyżej tekstu, instynktownie wiedzą, iż rozwód jest czymś złym, jako że przymierze dozgonnego małżeństwa jest praktykowane w wielu kulturach pogańskich, gdzie ludzie nie posiadają żadnej wiedzy biblijnej. Jak napisał Paweł do Rzymian:

Jeśli bowiem poganie nie mając Prawa, z natury czynią to, co Prawo nakazuje, to chociaż go nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują, że czyn zgodny z Prawem jest wpisany w ich serca, bo ich sumienie jawi się równocześnie jako świadek, między jednymi a drugimi myślami, które oskarżają lub bronią (Rz 2,14-15).

Boży kodeks etyczny jest zapisany w sercu każdego człowieka. W istocie ów kodeks wyrażający się głosem sumienia jest jedynym prawem, jakie Bóg dał człowiekowi od czasów Adama aż do Jezusa, z wyjątkiem ludu izraelskiego. Każdy, kto choćby rozważa ewentualność rozwodu, musi się zmierzyć ze swoim sumieniem, a jedynym sposobem, by je uspokoić, to znaleźć solidne uzasadnienie dla rozwodu. Jeśli się rozwiedzie bez takiego uzasadnienia, sumienie będzie go oskarżać, dopóki nie zostanie stłumione.

O ile wiemy, przez 27 generacji od Adama aż do czasu nadania Izraelowi Prawa przez Mojżesza około 1440 roku przed Chrystusem, prawo sumienia, również w kwestii rozwodu i ponownego małżeństwa, było jedynym objawieniem danym ludziom przez Boga, także Izraelitom. Bóg uznał to za wystarczające. (Pamiętajmy, że Mojżesz zapisał relację o stworzeniu człowieka dopiero w czasach wyjścia Izraelitów z Egiptu.) Należy sądzić, że zanim zostało nadane Prawo Mojżeszowe, w okresie życia tych 27 pokoleń, który obejmował też potop za Noego, niektóre małżeństwa na przestrzeni owych setek lat kończyły się rozwodem. Chyba rozsądnym będzie wnioskować, iż niezmienny Bóg gotów był przebaczać tym, którzy ściągnęli na siebie winę z powodu rozwodu, jeśli tylko swój grzech wyznali i się opamiętali. Jestem pewien, że ludzie mogli dostąpić usprawiedliwienia, nawet przed nadaniem Prawa Mojżeszowego, jak tego dostąpił Abraham dzięki swej wierze (zob. Rz 4,1-12). Jeśli od Adama do Mojżesza ludzie mogli być usprawiedliwiani na podstawie swej wiary, to mogli uzyskiwać przebaczenie za wszystko, także za grzech rozwodu. Kiedy zaczynamy się wgłębiać w temat rozwodu i ponownego małżeństwa, zastanawiam się: Czy ludzi, którzy przed nadaniem Prawa Mojżeszowego ściągnęli na siebie grzech z powodu rozwodu, a następnie uzyskali od Boga przebaczenie, mogło oskarżać sumienie (ponieważ nie było żadnego prawa spisanego), że ściągną na siebie grzech żeniąc się ponownie? Tylko stawiam takie pytanie.

A co z ofiarami rozwodów, które nie zgrzeszyły, a rozwód spotkał je nie z własnej winy, ale z powodu egoistycznych żądań współmałżonka? Czy ich sumienie nie zezwalałoby im na ponowne małżeństwo? Raczej wydaje się to nieprawdopodobne. Skoro mężczyzna zostawiał żonę dla innej, co skłaniałoby porzuconą do wniosku, że nie ma prawa ponownie wyjść za mąż? Została wszakże rozwódką nie z własnej winy.

Prawo Mojżeszowe

Dopiero trzecia księga Biblii mówi konkretnie o rozwodzie i ponownym małżeństwie. Prawo Mojżeszowe zabraniało kapłanom żenić się z rozwiedzionymi kobietami:

Nie wezmą za żonę nierządnicy lub kobiety pohańbionej. Nie wezmą kobiety wypędzonej przez męża, bo kapłan jest poświęcony Bogu (Kpł 21,7).

Nigdzie w Prawie Mojżeszowym taki zakaz nie dotyczy izraelskich mężczyzn w ogólności. Co więcej, powyższy werset sugeruje, że (1) w Izraelu były rozwiedzione kobiety oraz (2) nie było niczym niewłaściwym, aby Izraelita, który nie był kapłanem, ożenił się z kobietą wcześniej zamężną. Cytowany wyżej wymóg dotyczy tylko kapłanów oraz rozwiedzionych kobiet zamierzających wyjść za mąż za kapłanów. Zgodnie z Prawem Mojżeszowym każda rozwiedziona kobieta mogła wyjść ponownie za mąż, byle nie za kapłana. Każdy mężczyzna, z wyjątkiem kapłanów, mógł się ożenić z rozwiedziona kobietą.

Najwyższy kapłan (pewnie jako najdoskonalszy typ Chrystusa) musiał żyć według jeszcze surowszych standardów niż zwykli kapłani. Jemu nie wolno było nawet ożenić się z wdową. Kilka wersetów poniżej w księdze Kapłańskiej czytamy:

Nie weźmie za żonę ani wdowy ani rozwódki, ani pohańbionej, ani nierządnicy: żadnej z takich nie weźmie, ale weźmie dziewicę spośród swych krewnych (Kpł 21,14).

Czy ten werset dowodzi, iż dla przeciętnego Izraelity było czymś grzesznym ponownie się ożenić albo ożenić się z wdową? Stanowczo nie. Sugeruje wyraźnie, że dla wdowy nie byłoby grzechem wyjść za mąż za kogokolwiek oprócz najwyższego kapłana, zaś dla każdego innego mężczyzny ożenić się z wdową. Inne teksty potwierdzają całkowitą legalność zawierania ponownego małżeństwa przez wdowy (zob. Rz 7,2-3; 1Tm 5,14).

Werset ten, wraz z rozważanym poprzednio (Kpł 21,7) sugeruje też, że nie było zabronione, by Izraelita (oprócz najwyższego kapłana) ożenił się z rozwódką, a nawet kobietą, która nie była dziewicą, „pohańbioną przez nierząd”. Zatem, zgodnie z Prawem Mojżeszowym, kobieta rozwiedziona mogła ponownie wyjść za mąż, a także „pohańbiona przez nierząd” mogła wstąpić w związek małżeński, byle nie z kapłanem. Bóg w swojej łaskawości dał i rozwódkom i nierządnicom kolejną szansę, chociaż był wyraźnie przeciwny zarówno nierządowi jak i rozwodom.

Drugi konkretny zakaz ponownego ożenku

Ile „kolejnych szans” dał Bóg kobietom rozwiedzionym? Czy należałoby wyciągnąć wniosek, że zgodnie z Prawem Mojżeszowym Bóg dał rozwódkom tylko jedną nową szansę, zezwalając na jeden ponowny związek? Byłby to wniosek błędny. Dalej w Prawie Mojżeszowym czytamy:

Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie. Jeśli ona wyszedłszy z jego domu, pójdzie i zostanie żoną innego, a ten drugi też ją znienawidzi, wręczy jej list rozwodowy i usunie ją z domu, albo jeśli ten drugi mąż, który ją poślubił, umrze, nie będzie mógł pierwszy jej mąż, który ją odesłał, wziąć jej powtórnie za żonę jako splugawionej. To bowiem budzi odrazę u Pana, a ty nie możesz dopuścić do takiej nieprawości w kraju, który ci daje w posiadanie Pan (Pwt 24,1-4).

Zauważmy, że powyższe wersety zabraniają powrotu do pierwszego męża jedynie kobiecie dwukrotnie rozwiedzionej (lub raz rozwiedzionej i owdowiałej). Nie ma mowy o obwinianiu jej za wyjście za mąż po raz drugi, natomiast po drugim rozwodzie (lub po śmierci drugiego męża) nie wolno jej było wracać do pierwszego męża. Wynika z tego wyraźnie, że mogła ponownie wyjść za mąż za każdego innego mężczyznę (który chciałby zaryzykować). Gdyby wyjście za mąż za kogokolwiek innego było grzechem, Bóg by nie podał tego rodzaju szczegółowych wskazówek. Wystarczyłoby, aby powiedział: – Osobom rozwiedzionym nie wolno ponownie wchodzić w związki małżeńskie.

Ponadto, jeśli Bóg pozwalał takiej kobiecie wyjść za mąż po raz drugi, to mężczyznę, który ją poślubiał po jej pierwszym rozwodzie nie można było obwiniać. A jeśli wolno było jej wyjść za mąż po raz trzeci, to żaden mężczyzna, poślubiający ją po jej dwóch rozwodach, nie grzeszył (chyba że był jej pierwszym mężem). A zatem Bóg nienawidzący rozwodów kochał ludzi rozwiedzionych i łaskawie dawał im ponowną szansę.

Podsumowanie

Chciałbym podsumować to, co dotychczas odkryliśmy: Chociaż Bóg ogłosił, że nienawidzi rozwodów, nie podał żadnej wskazówki, że ponowne małżeństwo jest grzechem, z dwoma wyjątkami: (1) powrotu kobiety dwukrotnie rozwiedzionej lub rozwiedzionej, a następnie owdowiałej, do pierwszego męża oraz (2) małżeństwa kobiety rozwiedzionej z kapłanem. Ponadto nic nie wskazuje na to, by małżeństwo z osobą rozwiedzioną było grzechem, pominąwszy oczywiście kapłanów.

Stoi to w wyraźnej sprzeczności ze stwierdzeniem Jezusa co do ponownego małżeństwa ludzi rozwiedzionych lub wiązania się z osobami rozwiedzionymi. Według Niego tacy popełniają cudzołóstwo (zob. Mt 5,32). A zatem, albo źle rozumiemy Jezusa albo Mojżesza, albo też Bóg zmienił swoje prawo. Podejrzewam, że pewnie niewłaściwie interpretujemy naukę Jezusa, ponieważ byłoby dziwnym, gdyby Bóg nagle uznał za grzeszne coś, co przez 1500 lat było moralnie do przyjęcia i zgodne z Prawem, jakie On sam dał Izraelowi.

Zanim zajmiemy się szerzej tą sprzecznością, pozwolę sobie zauważyć, iż Boże zezwolenie na ponowne małżeństwo, w ramach starego przymierza, nie było uwarunkowane ani przyczyną rozwodu ani stopniem winy danej osoby za rozwód. Bóg nigdzie nie powiedział, iż niektórzy rozwiedzeni nie są uprawnieni do ponownego małżeństwa, ponieważ powody ich rozwodu były nieuzasadnione. Nie powiedział też, że niektórzy zasłużyli na prawo do zawarcia ponownego związku z powodu uzasadnionego rozwodu. A jednak takie opinie są często wydawane przez współczesnych duchownych w oparciu o jednostronne świadectwo którejś ze stron. Na przykład rozwiedziona kobieta próbuje przekonać pastora, że powinna uzyskać zgodę na ponowne małżeństwo, bo jest ofiarą rozwodu, ponieważ to nie ona odeszła, ale były mąż ją opuścił. Jednak gdyby ów pastor usłyszał relację byłego męża, może byłby skłonny stanąć po jego stronie. Może ona była potworem i jest współwinna.

Znałem małżonków, z których każde, aby uniknąć oskarżenia o wystąpienie o rozwód, prowokowało drugiego do złożenia pozwu rozwodowego. Wszystko po to, aby móc potem powiedzieć, że to partner chciał rozwodu, dzięki czemu miało otwartą drogę do ponownego małżeństwa. Ludzi możemy oszukać, Boga nie. Co na przykład sądzi On o kobiecie, która wbrew Bożemu Słowu stale pozbawia męża kontaktów seksualnych, a potem się z nim rozwodzi z powodu jego niewierności? Czyż nie jest po części odpowiedzialna za rozwód?

Przypadek kobiety dwukrotnie rozwiedzionej z Pwt 24 nic nie mówi o zasadności obu rozwodów. Jej pierwszy mąż znalazł w niej coś „odrażającego”. Gdyby to było cudzołóstwo, to zgodnie z Prawem Mojżeszowym, które nakazywało cudzołożników kamienować, zasługiwałaby na śmierć (zob. Kpł 20,10). Gdyby cudzołóstwo było jedyną prawnie usankcjonowaną przyczyną rozwodu, to pierwszy mąż nie miałby uzasadnionego powodu, by się z nią rozwieść. Z drugiej strony, być może popełniła cudzołóstwo, a on, będąc człowiekiem prawym jak Józef, mąż Marii, „zamierzał oddalić ją potajemnie” (Mt 1,19). Jest wiele możliwych scenariuszy.

O jej drugim mężu czytamy, że po prostu „ją znienawidził”. Znowu nie wiemy, po czyjej stronie leżała wina, a może była obopólna. Ale to nie ma znaczenia. Dzięki Bożej łasce mogła wyjść za każdego, wyjąwszy jej pierwszego męża, kto chciałby się ożenić z kobietą po dwóch rozwodach.

Zastrzeżenie

Często słyszymy: – A co będzie, jeśli powiemy ludziom, że po rozwodzie z byle powodu mogą ponownie zawrzeć związek małżeński? Czy nie zachęci ich to do rozwodzenia się z nieuzasadnionych powodów? – Myślę, że może tak być w przypadku ludzi religijnych, którzy tak naprawdę nie starają się Bogu podobać. Ale powstrzymywanie przed grzechem tych, którzy i tak nie są Bogu oddani, jest działaniem bezużytecznym. Osoby oddane Bogu całym sercem nie szukają sposobów, by zgrzeszyć. Starają się Jemu podobać i tacy ludzie zwykle żyją w stabilnych małżeństwach. W ramach starego przymierza Bóg nie przejmował się zbytnio tym, że z powodu dość liberalnych praw dotyczących ponownego małżeństwa ludzie będą się rozwodzili z nieuzasadnionych powodów, ponieważ sam ustanowił w Izraelu takie liberalne przepisy.

Czy po to, aby ludzi nie zachęcać do grzeszenia, mamy im nie mówić, że Bóg jest gotów wybaczyć im każdy grzech, ponieważ będą świadomi dostępności przebaczenia? W takim razie należałoby przestać głosić ewangelię. I znów wszystko sprowadza się do stanu ludzkich serc. Kochający Boga chcą być Mu posłuszni. Wiem, że mógłbym skorzystać z Bożego przebaczenia, gdybym o nie poprosił, bez względu na to, jaki grzech bym popełnił. Ale to wcale nie motywuje mnie do popełnienia grzechu, ponieważ kocham Boga i narodziłem się na nowo. Boża łaska mnie przekształciła, więc chcę się Jemu podobać.

Bóg wie, że do licznych negatywnych konsekwencji rozwodu nie ma potrzeby dodawać dodatkowej, w nadziei, że to umotywuje ludzi do pozostania razem. Mówienie komuś przeżywającemu trudności małżeńskie, żeby się nie rozwodził, bo nie będzie mu wolno wejść w nowy związek, jest marną motywacją dla ratowania małżeństwa. Nawet jeśli nam uwierzy, to perspektywa życia w stanie wolnym w porównaniu z nieustającą udręką, wydaje się osobie nieszczęśliwie ożenionej niebem.

Paweł na temat ponownego małżeństwa

Zanim zastanowimy się, jak słowa Jezusa na ten temat zharmonizować z mojżeszowymi, musimy uwzględnić jeszcze jednego autora ksiąg biblijnych, który się zgadza z Mojżeszem – apostoła Pawła. Wyraźnie napisał, że ponowne małżeństwo rozwiedzionych nie jest grzechem, dokładnie tak, jak mówi Prawo Mojżeszowe:

Co do osób dziewiczych natomiast, nie mam nakazu Pańskiego, ale daję wskazanie jako ten, który wskutek doznanego od Pana miłosierdzia zasługuje na wiarę. Sądzę więc, że przy obecnych utrapieniach dobrze jest tak pozostać, dobrze dla człowieka tak żyć. Jesteś związany z żoną? Nie próbuj odłączyć się od niej. Nie jesteś związany z żoną? [… rozwiązanyś od żony? – BG] Nie szukaj żony. A jeśli się ożenisz, nie zgrzeszysz, i jeśli panna wyjdzie za mąż, nie zgrzeszy. Tacy jednak będą mieli utrapienia w tym życiu, a ja chciałbym ich wam oszczędzić (1Kor 7,25-28).

Nie ma wątpliwości, że Paweł zwracał się w tym urywku do ludzi rozwiedzionych. Radził, aby żonaci/zamężne, kawalerowie/panny oraz osoby rozwiedzione pozostały w dotychczasowym stanie cywilnym ze względu na ówczesne prześladowania dotykające chrześcijan. Wyraźnie jednak stwierdził, że rozwiedzeni i panny nie zgrzeszą, jeśli wstąpią w związek małżeński.

Zauważmy, że Paweł nie poddawał ocenie zasadności ponownego małżeństwa rozwiedzionych. Nie mówił, iż na ponowne małżeństwo zezwala się tylko osobie, która nie ponosi winy za rozwód. (A jakiż człowiek ma prawo osądzać takie sprawy oprócz Boga?) Nie powiedział, że na ponowny związek zezwala się jedynie tym, którzy rozwiedli się przed nawróceniem. Po prostu stwierdził, że ponowne małżeństwo osób rozwiedzionych nie jest grzechem.

Czy Paweł pobłażał rozwodom?

Czy dlatego, że prezentował umiarkowane stanowisko w kwestii ponownego małżeństwa, był pobłażliwy wobec rozwodów? Nie, Paweł z zasady wyraźnie sprzeciwiał się rozwodom. W tym samym rozdziale sformułował prawo dotyczące rozwodów, zgodne z Bożą do nich nienawiścią:

Tym natomiast, którzy trwają w związku małżeńskim, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od męża! A jeśliby odeszła, winna pozostać niezamężna albo pojednać się z mężem. Mąż również niech nie rozwodzi się z żoną. Wreszcie pozostałym mówię ja, nie Pan: Jeśli któryś z braci ma żonę niewierzącą, a ta chce z nim żyć, nich się z nią nie rozwodzi. I jeśli jakaś żona ma niewierzącego męża, a ten chce z nią żyć, niech się nie rozwodzi z mężem. Mąż niewierzący bowiem jest uświęcony przez swoją żonę i niewierząca żona jest uświęcona przez tego brata. Inaczej dzieci wasze byłyby nieczyste, teraz zaś są święte. Jeżeli natomiast niewierzący chce odejść, niech odejdzie. W takich przypadkach nie jest skrępowany niewolniczo ani brat, ani siostra. Do życia w pokoju przecież powołał was Bóg. Skąd bowiem wiesz, żono, czy zbawisz męża? Albo skąd wiesz, mężu, czy zbawisz żonę? Zresztą, niech każdy postępuje tak, jak mu wyznaczył Pan, zgodnie z tym, do czego powołał go Bóg. Taką zasadę ustanawiam we wszystkich Kościołach (1Kor 7,10-17).

Zauważmy, że najpierw zwrócił się do wierzących, będących w związku małżeńskim z wierzącymi. Nie powinni się, oczywiście, rozwodzić i stwierdza, że nie jest to jego wskazanie, ale Pańskie. I to jest zgodne ze wszystkim, co dotychczas na podstawie Biblii rozważyliśmy.

Ale teraz sprawa zaczyna wyglądać interesująco. Paweł był najwyraźniej realistą, świadomym tego, iż bywają rzadkie przypadki, kiedy nawet wierzący muszą się rozwieść. Jeśli taka sytuacja ma miejsce, to osoba opuszczająca współmałżonka powinna pozostać w stanie wolnym lub się z nim pojednać. (Chociaż Paweł te konkretne wskazówki kieruje do żon, zakładam, że te same zasady dotyczą mężów.)

Słowa Pawła nas nie zaskakują. Najpierw sformułował Boże prawo dotyczące rozwodu, ale jest na tyle rozsądny, by wiedzieć, iż nie zawsze może być ono przestrzegane. Jeśli jednak w małżeństwie ludzi wierzących wystąpi grzech rozwodu, osoba opuszczająca współmałżonka powinna pozostać w stanie wolnym lub się z nim pojednać. W przypadku rozwodu ludzi wierzących to niewątpliwie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Jak długo pozostają wolni, istnieje nadzieja na pojednanie, i to byłoby najlepsze. Oczywiście, jeśli któreś z nich wejdzie w nowy związek, kładzie tym samym kres nadziei na możliwość pojednania. (Gdyby rozwód był równoznaczny z popełnieniem grzechu niewybaczalnego, nie byłoby sensu, aby Paweł radził im pozostać w stanie wolnym lub zejść się ponownie.)

Myślę, że Paweł był na tyle inteligentny by wiedzieć, iż jego drugie zalecenie dla rozwiedzionych wierzących nie zawsze mogło być przestrzegane. Być może nie podał żadnych dalszych poleceń, bo spodziewał się, że prawdziwi wierzący przejmą się jego pierwszym zaleceniem, by się nie rozwodzić. Zatem to drugie polecenie będzie potrzebne tylko w wyjątkowych przypadkach. Na pewno prawdziwi naśladowcy Chrystusa, którzy mają problemy małżeńskie, zrobią wszystko co możliwe, żeby małżeństwo utrzymać. A jeśli po wszelkich próbach ratowania małżeństwa stwierdzą, iż jedynym wyjściem jest rozwód, to z poczucia wstydu i chęci uhonorowania Chrystusa nie będą brali pod uwagę wiązania się z kimś innym, mając nadal nadzieję na pojednanie. Wydaje mi się, że prawdziwym problemem współczesnego Kościoła w kwestii rozwodu jest fakt, iż znajduje się w nim tak duży odsetek fałszywych wierzących, ludzi którzy nigdy prawdziwie nie uwierzyli, a zatem nie poddali się Panu Jezusowi.

Ze słów Pawła w 7. rozdziale Listu do Koryntian wyraźnie wynika, że Bóg od ludzi wierzących, posiadających Ducha Świętego, oczekuje czegoś więcej, niż od niewierzących. Czytamy, że wierzący nie powinni opuszczać swoich niewierzących współmałżonków, jeśli tamci zgadzają się z nimi żyć. I znów ten nakaz nas nie dziwi, bo pozostaje w pełnej zgodności ze wszystkim, co Biblia mówi na ten temat. Bóg jest przeciwny rozwodom. Jednak Paweł mówi dalej, że jeśli strona niewierząca chce rozwodu, wierzący powinien się na to zgodzić. Paweł nie oczekuje od człowieka niepoddanego Bogu tego samego, co od wierzącego. Pozwolę sobie dodać, że jeżeli osoba niewierząca zgadza się żyć z wierzącym współmałżonkiem, to może to znaczyć, że albo osoba niewierząca jest otwarta na ewangelię, albo to wierzący jest odstępcą lub udaje chrześcijanina.

A kto śmie twierdzić, że osoba wierząca opuszczona przez stronę niewierzącą nie ma prawa do ponownego małżeństwa? Paweł czegoś takiego nigdy nie powiedział, podobnie jak w przypadku dwojga rozwiedzionych wierzących. Należałoby się zastanawiać, dlaczego Bóg miałby się sprzeciwiać ponownemu małżeństwu wierzącego, którego opuściła strona niewierząca. Czemu miałoby to służyć? Jednak takie przyzwolenie wyraźnie stoi w sprzeczności do słów Jezusa na ten temat: „… kto oddaloną poślubia, cudzołoży” (Mt 5,32). Podejrzewam, że niewłaściwie zinterpretowaliśmy to, co Jezus chciał przekazać.

Dylemat

Zarówno Jezus, jak Mojżesz i Paweł zgadzają się, iż rozwód wskazuje na grzech jednej lub obu stron konfliktu. W zasadzie oni wszyscy konsekwentnie są przeciwnikami rozwodów. Mamy jednak dylemat: Jak pogodzić stanowisko Mojżesza i Pawła co do ponownego małżeństwa ze słowami Jezusa? Należałoby oczekiwać, że powinni być zgodni, skoro wszyscy wypowiadali się pod natchnieniem Bożym.

Przyjrzyjmy się dokładnie temu, co powiedział Jezus, biorąc pod uwagę, do kogo to mówił. W Ewangelii Mateusza dwukrotnie wypowiada się na temat rozwodu i ponownego małżeństwa, raz w Kazaniu na górze, a drugi w odpowiedzi na pytanie faryzeuszów. Zacznijmy od Jego rozmowy z faryzeuszami:

Wtedy przyszli do Niego faryzeusze i chcąc wystawić Go na próbę, pytali: Czy wolno mężczyźnie rozwieść się z żoną z jakiegokolwiek powodu? On odpowiedział: Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku uczynił ich jako mężczyznę i kobietę? Oznajmił: Dlatego mężczyzna opuści ojca i matkę i połączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. Tak więc już nie są dwoje, lecz stanowią jedno. Co zatem Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Oni jednak zapytali: To dlaczego Mojżesz pozwolił [polecił – BT] dać żonie list rozwodowy i się rozwieść? Odpowiedział im: Mojżesz pozwolił wam na rozwód z powodu zatwardziałości waszych serc. Na początku jednak tak nie było. Mówię wam, kto oddaliłby swoją żonę z innego powodu niż nierząd i poślubił inną, cudzołoży (Mt 19,3-9).

W tej rozmowie faryzeusze nawiązali do urywka z Prawa Mojżeszowego, o którym wspomniałem wcześniej, Pwt 24,1-4. Było tam napisane: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie…” (Pwt 24,1).

W czasach Jezusa istniały dwie szkoły interpretacji słowa „odraza”. Jakieś dwadzieścia lat wcześniej rabin Hillel nauczał, iż chodzi tu o jakąś różnicę, której nie da się pominąć. Kiedy Jezus prowadził dyskusję z faryzeuszami, interpretacja Hillela stała się jeszcze bardziej liberalna, zezwalano na rozwód właściwie „z byle powodu”, co było słychać w pytaniu faryzeuszy. Z żoną można się było rozwieść, jeśli przypaliła obiad, przesoliła potrawę, tańczyła w miejscu publicznym tak, że widać jej było kolana, spuściła włosy, porozmawiała z innym mężczyzną, powiedziała coś nieprzyjemnego o teściowej albo była bezpłodna. Mąż mógł nawet rozwieść się, jeśli zobaczył bardziej atrakcyjną kobietę , bo to czyniło jego żonę „odrażającą”.

Inny znany rabin, Szamaj, żyjący przed Hillelem, nauczał że „odraza” dotyczy tylko czegoś wyraźnie niemoralnego, jak cudzołóstwo. Jak można się było spodziewać, wśród faryzeuszy w czasach Jezusa liberalna interpretacja Hillela była popularniejsza niż Szamajego. Faryzeusze nauczali, że rozwód jest uprawniony z każdego powodu, i sami też tak żyli, stąd rozwody się mnożyły. A żeby „nie złamać Prawa Mojżeszowego”, w typowy dla siebie sposób podkreślali wagę wręczenia żonie listu rozwodowego.

Pamiętajmy, że Jezus rozmawiał z faryzeuszami

Mając na uwadze to tło lepiej zrozumiemy, z kim Jezus miał do czynienia. Stała przed Nim grupa obłudnych nauczycieli religijnych, z których wielu, jeśli nie wszyscy, było przynajmniej po jednym rozwodzie, i zapewne dlatego, że znaleźli bardziej atrakcyjne partnerki. (Uważam, że nieprzypadkowo słowa Jezusa na temat rozwodu w Kazaniu na górze następują bezpośrednio po ostrzeżeniu przed pożądliwością jako formą cudzołóstwa.) Usprawiedliwiali się jednak twierdząc, iż zachowują Prawo Mojżeszowe.

Już samo pytanie ujawnia ich poglądy. Wierzyli, że żonę można odprawić z jakiegokolwiek powodu. Jezus skonfrontował ich wyraźnie błędne zrozumienie Bożych intencji, odwołując się do słów Mojżesza na temat małżeństwa z 2. rozdziału Księgi Rodzaju. W Bożych zamiarach nie było żadnych rozwodów, nie mówiąc już o rozwodach „z byle powodu”, to jednak nie przeszkadzało przywódcom Izraela rozwodzić się z żonami, zachowując się jak nastolatki, którzy zrywają ze swoimi sympatiami!

Podejrzewam, że faryzeusze znali stanowisko Jezusa w sprawie rozwodów, bo wyraził je publicznie już wcześniej, dlatego mieli przygotowaną replikę: „To dlaczego Mojżesz pozwolił dać żonie list rozwodowy i się rozwieść?” (Mt 19,7).

To pytanie także ujawnia ich poglądy. Jest tak sformułowane, że sprawia wrażenie, jakoby Mojżesz nakazywał mężczyznom odprawianie żon, jeśli odkryją „coś odrażającego”, do czego uprawniał odpowiedni list rozwodowy. Ale jak wiemy z lektury Pwt 24,1-4, Mojżesz wcale tego nie powiedział. Podał jedynie regulację prawną dotyczącą trzeciego małżeństwa kobiety, zabraniając jej powrotu do pierwszego męża.

Skoro Mojżesz mówił o rozwodzie, musiał on być z jakiegoś powodu dozwolony. Zauważmy, jak użyty przez Jezusa czasownik pozwolił, kontrastuje z wybranym przez faryzeuszy słowem: polecił. Mojżesz zezwolił na rozwód, ale nigdy go nie polecał. Zezwolił z powodu zatwardziałości serc Izraelitów. Z uwagi na ludzką grzeszność Bóg dopuścił rozwody jako miłosierne ustępstwo. Wiedział, że z powodu niemoralności ludzie będą niewierni swoim współmałżonkom. Wiedział, że będą złamane ludzkie serca. Dlatego dopuścił rozwody. Nie zaplanował tego, ale z powodu grzechu stało się to konieczne.

Następnie Jezus przypomniał faryzeuszom Boże prawo, przy okazji definiując słowo „odraza”: „kto oddaliłby swoją żonę z innego powodu niż nierząd [ang. niemoralność] i poślubił inną, cudzołoży” (Mt 19,9). W Bożych oczach niemoralność jest jedynym uzasadnionym powodem rozwodu, i to jest zrozumiałe. Co gorszego można uczynić współmałżonkowi? Kiedy popełnia się cudzołóstwo albo wplątuje się w romans, wysyła się partnerowi brutalny sygnał. Mówiąc o niemoralności, Jezus na pewno miał na myśli nie tylko cudzołóstwo. Namiętne całowanie i pieszczenie kogoś innego niż współmałżonka, jak też oglądanie pornografii czy inne seksualne perwersje, są obraźliwym aktem niemoralności. Pamiętajmy, że w Kazaniu na górze Jezus zrównał pożądanie z cudzołóstwem.

Nie zapominajmy, z kim Jezus rozmawiał – z faryzeuszami, którzy rozwodzili się ze swoimi żonami z byle powodu i szybko żenili się ponownie, ale nigdy nie popełniali cudzołóstwa, aby broń Boże, nie złamać siódmego przykazania. Jezus im uświadomił, że oszukują samych siebie. Ich postępowanie nie różniło się niczym od cudzołóstwa. Każdy trzeźwo myślący dostrzeże, iż człowiek opuszczający żonę, aby ożenić się z inną, robi to co cudzołożnik, tylko pod pozorem legalności.

Rozwiązanie

Oto klucz do pogodzenia Jezusa z Mojżeszem i Pawłem. Jezus po prostu wykazywał obłudę faryzeuszy. Nie formułował prawa zabraniającego ponownych związków, bo inaczej pozostawałby w sprzeczności z Mojżeszem i Pawłem, powodując zamieszanie u milionów ludzi rozwiedzionych i ponownie ożenionych. Jeśli Jezus sformułował tutaj prawo dotyczące zawierania małżeństwa po rozwodzie, to co powiedzieć tym, którzy to uczynili zanim się dowiedzieli o Jezusowym prawie? Czy powiedzieć im, że żyją w cudzołożnym związku, bo Biblia ostrzega, iż cudzołożnicy nie odziedziczą Bożego Królestwa (zob. 1Kor 6,9-10) i kazać im rozwieść się jeszcze raz? Ale czyż Bóg nie ma rozwodów w nienawiści?

Czy powiedzieć im, by nie sypiali ze sobą aż do śmierci poprzedniego współmałżonka, aby uniknąć regularnego popełniania cudzołóstwa? Ale czyż Paweł nie radzi, aby nie stronić od uprawiania seksu? Czy takie polecenie nie prowadziłoby do pokus seksualnych i nie budziło pragnienia śmierci byłego współmałżonka?

Czy mamy takim ludziom powiedzieć, żeby się rozwiedli z aktualnym partnerem i wrócili do pierwszego (co niektórzy zalecają), choć Prawo Mojżeszowe w Pwt 24,1-4 tego zabraniało?

A co z rozwiedzionymi pozostającymi w stanie wolnym? Jeśli wolno im znowu wejść w związek małżeński pod warunkiem, że ich poprzedni partner dopuścił się jakiejś niemoralności, to kto podejmie się stwierdzenia, że coś takiego faktycznie miało miejsce? Czy, żeby ponownie się ożenić, niektórzy będą musieli udowodnić, że ich eks-małżonek był tylko winien pożądania, zaś inni będą musieli przedstawić świadków romansów ich byłego współmałżonka?

A co z przypadkami, jak wspominałem wcześniej, kiedy były współmałżonek popełnił cudzołóstwo po części z winy partnera, który odmawiał współżycia? Czy to słuszne, by ów partner mógł ponownie zawrzeć małżeństwo, zaś ten winien cudzołóstwa nie miałby do tego prawa?

A co z osobą, która uprawiała seks przedmałżeński? Czy nie jest to akt niewierności wobec przyszłego współmałżonka? Czy grzech tej osoby nie byłby równoznaczny z cudzołóstwem, gdyby ona sama albo jej partner był w związku małżeńskim, kiedy ten grzech popełniali? Dlaczego więc ktoś taki miałby prawo zawrzeć małżeństwo?

A co z ludźmi żyjącymi razem bez ślubu, którzy następnie zrywają ze sobą? Czemu po takim zerwaniu wolno im związać się z kimś innym tylko dlatego, że nie mieli oficjalnego ślubu? Czymże się różnią od tych, którzy się rozwodzą i pobierają z kimś innym?

A co z faktem, że kiedy ktoś się nawraca, „stare rzeczy przemijają” a „wszystko staje się nowe” (zob. 2Kor 5,17)? Czy to znaczy, że zostaje przebaczony każdy grzech oprócz grzechu nieuprawnionego rozwodu?

Można zadawać jeszcze wiele innych pytań[1], które stanowią silny argument, że Jezus nie formułował nowego prawa dotyczącego zawierania ponownych małżeństw. Na pewno był na tyle rozsądny, by zrozumieć ewentualne konsekwencje swego nowego prawa, jeśli faktycznie ono takim było. Już samo to chyba wystarczy, by nam podpowiedzieć, iż chciał jedynie ujawnić hipokryzję faryzeuszy – ludzi religijnych, lubieżnych i obłudnych, którzy rozwodzili się ze swoimi żonami „z jakiejkolwiek przyczyny”, by pobrać się z kimś innym.

Jezus nie powiedział po prostu, że robią coś złego, ale stwierdził, że „popełniają cudzołóstwo”. Chciał, żeby zrozumieli, iż rozwód z byle przyczyny, a następnie nowy związek tak naprawdę nie jest niczym innym tylko cudzołóstwem, do czego nigdy by się nie przyznali. Czy mamy wyciągnąć wniosek, że Jezusowi chodziło tylko o seksualny aspekt ponownego małżeństwa? Czy mógłby je zaaprobować, gdyby wchodziło w grę powstrzymywanie się od seksu? Oczywiście, że nie. Nie wkładajmy zatem w Jego usta czegoś, czego powiedzieć nie zamierzał.

Wymowne porównanie

Wyobraźmy sobie dwoje ludzi. Jeden to mężczyzna żonaty i religijny. Twierdzi, że kocha Boga całym sercem, ale zaczyna pożądać młodszej sąsiadki. Wkrótce rozwodzi się z żoną i żeni z dziewczyną swoich marzeń.

Drugi mężczyzna nie jest religijny. Nie słyszał ewangelii i prowadzi grzeszny tryb życia, co doprowadza do rozbicia małżeństwa. Po latach, jako nieżonaty, słyszy ewangelię, opamiętuje się i szczerym sercem zaczyna iść za Jezusem. Po trzech latach zakochuje się w bardzo oddanej chrześcijance, którą poznaje w kościele. Oboje gorliwie szukają woli Pana i porady u wierzących i w końcu postanawiają się pobrać. Biorą ślub, służą Bogu i są sobie wierni aż do śmierci.

Przypuśćmy, że obaj mężczyźni zgrzeszyli żeniąc się ponownie. Czyj grzech jest większy? Oczywiście, pierwszego, bo nie jest lepszy od cudzołożnika.

Ale co z tym drugim? Czy naprawdę zgrzeszył? Czy można powiedzieć, że niczym się nie różni od cudzołożnika, tak jak ten pierwszy? Nie sądzę. Czy powiemy mu, co Jezus mówił o tych rozwodnikach, którzy żenią się z kimś innym? Czy poinformujemy go, iż teraz żyje z kobietą, z którą Bóg go nie złączył, ponieważ nadal uznaje jego pierwsze małżeństwo? Czy mu powiemy, że żyje w cudzołóstwie?

Odpowiedzi są oczywiste. Cudzołóstwo popełniają żonaci mężczyźni i zamężne kobiety, którym spodoba się ktoś inny. A zatem odprawienie współmałżonka dlatego, że znalazło się kogoś bardziej atrakcyjnego, jest tym samym co cudzołóstwo. Osoba nie zaślubiona nie może popełnić cudzołóstwa, bo nie ma współmałżonka, z tego samego powodu cudzołóstwa nie może też popełnić ktoś rozwiedziony. Kiedy pojmiemy biblijny oraz historyczny kontekst wypowiedzi Jezusa, nie będziemy wyciągać bezsensownych wniosków, które są sprzeczne z całością Biblii.

Uczniowie słysząc, jak Jezus odpowiedział na pytanie faryzeuszy, zareagowali pytaniem: „Jeśli tak przedstawia się sprawa między mężem a żoną, to nie warto się żenić” (Mt 19,10). Pamiętajmy, że wychowali się na nauce faryzeuszy i byli pod ich wpływem. Nigdy nie brali pod uwagę faktu, że małżeństwo ma być trwałe. Aż do tej chwili pewnie też sądzili, że mężczyzna może legalnie rozwieść się z żoną z jakiegokolwiek powodu. Dlatego od razu stwierdzili, że lepiej w ogóle unikać małżeństwa, aby nie ryzykować popełnienia rozwodu i cudzołóstwa.

Jezus odrzekł:

Nie wszyscy to rozumieją, ale tylko ci, którym jest dane. Są bowiem od urodzenia niezdolni do małżeństwa, są też niezdolni do małżeństwa, ponieważ takimi uczynili ich ludzie, są i tacy, którzy nie zawierają związku małżeńskiego ze względu na Królestwo Niebios. Kto może to zrozumieć, niech zrozumie (Mt 19,11-12).

To znaczy, że nasza umiejętność panowania nad pociągiem seksualnym stanowi czynnik rozstrzygający. Nawet Paweł powiedział: „Lepiej jest bowiem zawrzeć małżeństwo niż płonąć” (1Kor 7,9). Ci, którzy albo urodzili się eunuchami, albo takimi ich uczyniono (jak to się działo w przypadku mężczyzn, których potrzebowano do pilnowania haremów), nie mają pragnień seksualnych. Natomiast tacy, którzy uczynili się eunuchami dobrowolnie, „ze względu na Królestwo Niebios”, to zapewne ludzie obdarowani przez Boga wyjątkową samodyscypliną, dlatego „nie wszyscy to rozumieją, ale tylko ci, którym jest dane” (Mt 19,11).

Kazanie na górze

Tłum słuchaczy Jezusowego Kazania na górze składał się także z ludzi pozostających przez całe życie pod wpływem obłudnych faryzeuszy, przywódców i nauczycieli Izraela. Jak widzieliśmy wcześniej, Jezus właściwie korygował błędne nauczanie faryzeuszy, słuchaczom powiedział, że nie wejdą do nieba, jeśli ich sprawiedliwość nie będzie doskonalsza niż nauczycieli Prawa i faryzeuszy (zob. Mt 5,20), co właściwie oznaczało, iż nauczyciele Prawa i faryzeusze zdążają do piekła. Na koniec kazania ludzie byli zdumieni, bo Jezus nie nauczał „tak jak nauczyciele Prawa” (Mt 7,29).

Na początku kazania Jezus wykazał obłudę tych, którzy twierdzili, iż nigdy nie popełnili cudzołóstwa, choć pożądają lub się rozwodzą, aby znowu się ożenić. Poszerzył więc znaczenie cudzołóstwa. Jego słowa były oczywiste dla każdego, który choć trochę się nad nimi zastanowił. Pamiętajmy, że wcześniej większość ludzi słuchających Kazania na górze sądziła, że rozwód z „jakiegokolwiek powodu” jest zgodny z prawem. Jezus chciał, aby Jego naśladowcy i wszyscy inni wiedzieli, że od samego początku Bóg wyznaczył standard o wiele wyższy.

Wiecie, że powiedziano: Nie będziesz łamał wierności małżeńskiej. A Ja wam mówię: Każdy, kto patrzy na kobietę i pragnie ją mieć, już w swoim sercu złamał wierność małżeńską. Jeśli więc twoje prawe oko jest przyczyną twojego upadku, wyłup je i wyrzuć. Lepiej bowiem będzie dla ciebie, gdy stracisz jedną część ciała, niż gdybyś cały został wrzucony do Gehenny. Jeśli twoja prawa ręka jest powodem twojego upadku, odetnij ją i wyrzuć. Lepiej bowiem będzie dla ciebie, gdy stracisz jedną część ciała, niż gdybyś miał cały zginąć w Gehennie. Powiedziano także: Kto chce oddalić swoją żonę, niech jej wręczy list rozwodowy. A Ja wam mówię: Każdy, kto oddala swoją żonę, poza przypadkiem nierządu, naraża ją na cudzołóstwo, a kto oddaloną poślubia, cudzołoży (Mt 5,27-32).

Najpierw zauważmy, że słowa Jezusa na temat rozwodów i ponownych małżeństw nie tylko następują bezpośrednio po ostrzeżeniu przed pożądliwością. Jezus wkładając je do tej samej kategorii zrównał jedno i drugie z cudzołóstwem. Widzimy wspólny wątek przewijający się przez ten cały urywek Pisma. Jezus próbował pomóc swoim naśladowcom zrozumieć, co właściwie oznacza przestrzeganie siódmego przykazania. Nie należy ani ulegać pożądliwości, ani się rozwodzić, by zawrzeć ponowny związek.

Wszyscy Jego żydowscy słuchacze słyszeli, jak odczytywano siódme przykazanie w synagogach (wtedy nikt nie posiadał własnej Biblii), oraz słyszeli jego interpretację, obserwowali również, jak stosowali je w życiu ich nauczyciele Prawa i faryzeusze. Wtedy Jezus dodał: „a Ja wam mówię”, lecz nie zamierzał dokładać nowych przepisów. Chciał tylko pokazać Boży oryginalny zamiar.

Po pierwsze, dziesiąte przykazanie wyraźnie zabrania pożądać, ale nawet bez niego każdy myślący doszedłby do wniosku, że nie wolno pragnąć czegoś, co Bóg potępia.

Po drugie, od pierwszych rozdziałów Biblii Bóg jasno dał do zrozumienia, że małżeństwo ma być dozgonnym zobowiązaniem. Co więcej, jeśli się nad tym zastanowić, dojdzie się do wniosku, że rozwód i kolejne małżeństwo jest czymś takim jak cudzołóstwo, zwłaszcza jeśli ktoś się rozwodzi z zamiarem zawarcia nowego związku.

Wyraźnie widać, że w swoim kazaniu Jezus pomagał ludziom dostrzec tę prawdę. Nie formułował żadnego nowego prawa dotyczącego ponownego małżeństwa, którego nie byłoby w dotychczasowym „kodeksie”.

Chyba niewielu chrześcijan słowa Jezusa o wydłubaniu oka czy obcięciu ręki pojmuje dosłownie, jako że takie idee zupełnie nie przystają do całości Biblii. Służą temu, by mocniej podkreślić wagę unikania pokus seksualnych. A tymczasem wielu wierzących próbuje interpretować dosłownie słowa Jezusa dotyczące tego, że ktoś żeniąc się ponownie, popełnia cudzołóstwo, chociaż taka dosłowna interpretacja jest wyraźnie sprzeczna z pozostałym tekstem Pisma Świętego. Jezus chciał, aby Jego słuchacze poznali prawdę z nadzieją, że spadnie liczba rozwodów. Gdyby Jego naśladowcy wzięli sobie do serca to, co powiedział o pożądaniu, zniknęłaby pośród nich niemoralność, a co za tym idzie, przestałyby istnieć uzasadnione podstawy do rozwodów, które zapewne by zniknęły, tak jak Bóg zamierzał na początku.

Jak mężczyzna naraża swoją żonę na cudzołóstwo?

Zauważmy, że Jezus powiedział: „Każdy, kto oddala swoją żonę, poza przypadkiem nierządu, naraża ją na cudzołóstwo”. To każe nam wierzyć, że nie formułował nowego prawa o ponownym zawieraniu małżeństwa, tylko objawiał prawdę o grzechu człowieka, który rozwodzi się z żoną bez przyczyny. „Naraża ją na cudzołóstwo.” Niektórzy twierdzą, że tym samym Jezus zabrania jej wejścia w nowy związek, bo uznaje to za cudzołóstwo. Ale to absurdalne. Nacisk jest położony na rozwodzącego się mężczyznę. Z powodu jego działania, żona nie ma innego wyjścia jak ponownie wyjść za mąż, jednak dla niej to nie jest grzechem, gdyż w oczach Bożych jest tylko ofiarą mężowskiego egoizmu. Ponieważ mąż nie zostawił żonie innego wyjścia jak tylko ponowne małżeństwo, postąpił tak jak gdyby wepchnął ją do łóżka innego mężczyzny. I choć taki ktoś uważa, że nie popełnił cudzołóstwa, de facto jest winien podwójnego cudzołóstwa: swojego i żony.

Jezus nie mógł powiedzieć, że Bóg obwinia pokrzywdzoną żonę za cudzołóstwo, bo to byłoby całkowicie niesprawiedliwe, a gdyby ona nie wyszła ponownie za mąż, właściwie zupełnie pozbawione znaczenia. Jeśli pozostała w stanie wolnym, czy Bóg mógł powiedzieć, że jest cudzołożnicą? To nie miałoby najmniejszego sensu. Zatem wyraźnie widać, że Bóg obwinia mężczyznę i za jego własne cudzołóstwo i za „cudzołóstwo” żony, choć dla niej samej nie jest to żadnym cudzołóstwem i uprawnia do ponownego małżeństwa.

A co z następnym stwierdzeniem Jezusa, że „kto oddaloną poślubia, cudzołoży”? Są tylko dwie sensowne możliwości. Albo Jezus przypisywał mężowi trzecie cudzołóstwo, chociaż ten uważa, że cudzołóstwa nie popełnił (z podobnego powodu co drugie), albo mówił o kimś, kto zachęca kobietę do rozwodu z mężem, aby ją pojąć, unikając „cudzołóstwa”. Gdyby Jezus powiedział, że każdy człowiek na ziemi, który poślubia rozwiedzioną, popełnia cudzołóstwo, to w ciągu minionych setek lat cudzołożyłby każdy Izraelita, który w zgodzie z Prawem Mojżesza poślubił rozwiedzioną kobietę. Właściwie każdy mężczyzna, wśród słuchaczy Jezusa, ożeniony z rozwódką zgodnie z Prawem Mojżeszowym, nagle stałby się winnym czegoś, czego nie był winien przed minutą, a Jezus w tamtej chwili musiałby zmienić Boże prawo. Ponadto każdy, kto od tamtego czasu związał się z osobą rozwiedzioną, wierząc słowom Pawła do Koryntian, że nie jest to grzechem, w rzeczywistości zgrzeszyłby popełniając cudzołóstwo.

Duch całej Biblii każe mi podziwiać każdego, kto ożenił się z kobietą rozwiedzioną. Jeśli była niewinną ofiarą egoizmu swego poprzedniego męża, podziwiałbym go tak samo jak tego, kto poślubia wdowę, biorąc ją pod swoją opiekę. Jeśli ponosi ona jakąś winę za rozwód, podziwiałbym go za naśladowanie Chrystusa w tym sensie, że wierzy w to, co w niej najlepsze i podejmując ryzyko, jest gotów zapomnieć o przeszłości. Na jakiej podstawie ktoś, kto czyta Biblię i w kim zamieszkuje Duch Święty, wnioskuje, że Jezus zabronił małżeństwa z osobą rozwiedzioną? Czy taki pogląd pasuje do Bożej sprawiedliwości, która nie pozwala karać ofiary, w tym przypadku kobiety rozwiedzionej nie z własnej winy? Czy taki pogląd pasuje do przesłania ewangelii, oferującej przebaczenie i nową szansę dla pokutujących grzeszników?

Podsumowanie

Biblia konsekwentnie przyznaje, że rozwód jest zawsze związany z winą jednej lub obu stron. Bóg nie chce, by ktokolwiek się rozwodził, ale łaskawie dopuścił możliwość rozwodu w przypadku niemoralności, a także zawarcia ponownego małżeństwa przez rozwiedzionych.

Gdyby nie wypowiedź Jezusa na temat ponownego małżeństwa, żaden czytelnik Biblii nigdy by nie pomyślał, że to jest grzechem (z wyjątkiem dwóch bardzo rzadkich przypadków w ramach starego przymierza i jednego rzadko występującego w ramach przymierza nowego, mianowicie ponownego małżeństwa osoby wierzącej, która rozwiodła się z wierzącym partnerem). Znaleźliśmy jednak sposób na spójne pogodzenie wypowiedzi Jezusa na temat ponownego małżeństwa z całościową nauką Biblii. Jezus nie wprowadzał w miejsce dotychczasowego Bożego prawa surowszych przepisów, które zabraniałyby zawierania nowych związków w każdym przypadku, co byłoby niemożliwe do spełnienia przez ludzi już rozwiedzionych i żyjących w nowych małżeństwach (to tak jakby z jajecznicy próbować znów zrobić całe jajka). To spowodowałoby nieobliczalne zamieszanie i kazało ludziom złamać inne Boże prawa. Jezus raczej chciał, aby ludzie dostrzegli swoją obłudę, aby ci, którzy uważają, że nie popełnili cudzołóstwa, zrozumieli, iż je popełniają. Przyjmując liberalną postawę wobec rozwodów, dają upust swoim żądzom.

Biblia naucza, iż przebaczenie jest dostępne dla wszystkich pokutujących grzeszników niezależnie od ich grzechu. Grzesznicy, w tym ludzie rozwiedzeni, otrzymują drugą i trzecią szansę. W ramach nowego przymierza ponowny ożenek nie jest grzechem, z wyjątkiem sytuacji, kiedy osoba wierząca rozwiodła się z wierzącym partnerem, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Prawdziwi wierzący nie żyją niemoralnie, nie mają zatem podstawy do rozwodu. Jeśli jednak taki przypadek się zdarzy, oboje powinni pozostać w stanie wolnym albo zejść się ponownie.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy


[1] . Zastanówmy się dla przykładu nad słowami pewnego pastora, którego wyłączono z Ciała Chrystusowego po tym, jak się ponownie ożenił. „Byłoby lepiej, gdybym żonę zamordował niż się z nią rozwiódł. Wówczas mógłbym się opamiętać, otrzymać przebaczenie, legalnie znów się ożenić i pozostać aktywny w służbie.”

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Rozwód i ponowne małżeństwo

Podstawy wiary

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu, bo trzeba, aby ten, kto zbliża się do Boga uwierzył, że On jest, i że nagradza tych, którzy Go szukają (Hbr 11,6).

Fundamentem naszej wiary jest prawda, że Bóg istnieje i że inaczej traktuje tych, którzy Go szukają, od tych, którzy tego nie robią. Kiedy prawdziwie uwierzymy w te dwie rzeczy, zaczynamy podobać się Bogu, bo natychmiast zaczynamy Go szukać. Szukanie Boga obejmuje (1) poznawanie Jego woli, (2) okazywanie Mu posłuszeństwa oraz (3) zaufanie Jego obietnicom. W naszym codziennym życiu powinny występować wszystkie te trzy składniki.

W tym rozdziale skupimy się na „chodzeniu w wierze”. Przykro, że wielu akcentuje wiarę ewidentnie przekraczając jej biblijne ramy, zwłaszcza w dziedzinie materialnego powodzenia. Z tego powodu niektórzy wręcz niechętnie w ogóle ten temat podejmują. Ale czy dlatego, że niektórzy toną w rzekach, mamy przestać pić wodę? Można zachować równowagę i wierność Biblii. A ma ona wiele do powiedzenia na nasz temat i Bóg chce, byśmy podeszli z wiarą do wielu Jego obietnic.

Jezus posiadał wiarę w Boga i chciał, by uczniowie poszli za Jego przykładem. Podobnie i pozyskujący uczniów sługa Boży stara się dawać przykład zaufania Bogu i naucza swych uczniów wierzyć w Boże obietnice. To niezmiernie istotne. Bez wiary nie tylko nie można podobać się Bogu, ale również otrzymywać odpowiedzi na modlitwy (zob. Mt 21,22; Jk 1,5-8). Czytamy wyraźnie, że wątpiący pozbawiają się błogosławieństw otrzymywanych przez wierzących. Jezus Powiedział: „Wszystko jest możliwe dla wierzącego” (Mk 9,23).

Definicja wiary

Znajdujemy ją w Hbr 11,1:

A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy (BW).

Definicja ta podaje kilka cech wiary. Po pierwsze osoba posiadająca wiarę ma pewność, czyli przekonanie. To coś innego niż nadzieja, gdyż wiara jest „pewnością tego, czego się spodziewamy”. Nadzieja zawsze zostawia margines wątpliwości. Zawsze mówi „być może”. Na przykład mogę powiedzieć: – Spodziewam się, że dzisiaj będzie padać i ogród zostanie dobrze nawodniony. – Pragnę deszczu, ale nie mam pewności, czy spadnie. Wiara natomiast jest zawsze „pewna tego, czego się spodziewamy”.

To, co ludzie nazywają wiarą, nie zawsze jest wiarą według biblijnej definicji. Spoglądają na ciemne chmury na niebie i powiadają: – Wierzę, że dzisiaj popada. – Nie są jednak tego pewni, tylko sądzą, że istnieje duże prawdopodobieństwo opadów. To nie jest wiara biblijna, bo ta nie zawiera elementu wątpliwości, nie pozostawia miejsca na nic innego poza tym, co Bóg obiecał.

Wiara jest przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy

Jeśli coś widzimy lub postrzegamy innymi zmysłami, nie potrzebujemy wiary.

Przypuśćmy, że ktoś nam mówi: – Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wierzę, że masz w ręku książkę. – Pomyślelibyśmy oczywiście, że coś z nim jest nie tak. – Odrzeklibyśmy: – Nie musisz wierzyć, że ją mam, bo wyraźnie widzisz, że ją trzymam.

Wiara dotyczy sfery niewidzialnej. Na przykład pisząc te słowa wierzę, że obok mnie stoi anioł. Jestem tego pewien. A skąd ta pewność? Czy go widzę? Nie. Czy usłyszałem, albo odczułem, że jakiś przelatuje? Nie. Gdybym go zobaczył, usłyszał lub odczuł, to nie musiałbym wierzyć, że jest w pobliżu – wiedziałbym to.

Co zatem daje mi pewność obecności anioła? Wypływa ona z jednej z Bożych obietnic. W Psalmie 34,8 obiecał: „Anioł Pana rozbija obóz wokół bojących się Go i ratuje ich”. Nie mam żadnego dowodu na poparcie swojej wiary oprócz Bożego Słowa. To jest prawdziwa wiara biblijna – „przeświadczenie o tym, czego nie widzimy”. Ludzie tego świata często powtarzają: – Jak zobaczę to uwierzę. – Natomiast w Bożym Królestwie prawdziwa jest odwrotność: – Uwierzę to zobaczę.

Kiedy uwierzymy w jakąś Bożą obietnicę, często napotykamy na okoliczności, które każą nam zwątpić. Może przeżywamy jakiś dłuższy okres, kiedy pozornie Bóg nie dotrzymuje obietnicy, bo wokół nas nic się nie zmienia. W takich przypadkach, aby wytrwać w wierze, musimy dać odpór zwątpieniu, i zachować w sercu przekonanie, że Bóg zawsze dotrzymuje słowa. On nie może kłamać (zob. Tt 1,2).

Jak uzyskać wiarę?

Ponieważ wiara opiera się wyłącznie na Bożych obietnicach, jest tylko jedno źródło biblijnej wiary – Boże Słowo. W Liście do Rzymian 10,17 czytamy: „Wiara przecież rodzi się ze słuchania, ze słuchania Słowa Chrystusa”. Boże Słowo objawia Jego wolę. Tylko wtedy, kiedy ją znamy, możemy jej wierzyć.

Jeśli więc chcemy mieć wiarę, musimy słyszeć (lub czytać) Boże obietnice. Wiara nie rodzi się jako skutek modlitwy, postu ani nie można jej przekazać przez nałożenie rąk. Jej jedynym źródłem jest słuchanie Bożego Słowa, a kiedy je usłyszymy, musimy postanowić, że będziemy mu wierzyć.

Uzyskawszy wiarę należy dbać o jej rozwój. Biblia mówi o kilku poziomach wiary, od niewielkiej do tej przenoszącej góry. Wiara się umacnia, kiedy jest karmiona i używana, tak jak ludzkie mięśnie. Należy stale ją karmić, rozmyślając nad Bożym Słowem. I trzeba jej używać, reagując na napotykane sytuacje i działając w oparciu o Boże Słowo. To obejmuje również te chwile, kiedy zmagamy się z problemami, kłopotami i troskami. Bóg nie chce, by Jego dzieci o cokolwiek się martwiły, lecz aby Jemu ufały w każdych okolicznościach (zob. Mt 6,25-34, Flp 4,6-8; 1P 5,7). Odrzucenie trosk to jeden ze sposobów stosowania naszej wiary.

Jeśli prawdziwie wierzymy w to, co Bóg powiedział, będziemy postępować i wypowiadać się tak, jakby to było prawdą. Jeśli wierzymy, że Jezus jest Synem Bożym, będziemy się wypowiadać i działać tak, jak osoba w to wierząca. Jeśli wierzymy, że Bóg zaspokoi wszystkie nasze potrzeby, będziemy zgodnie z tym się wypowiadać i postępować. Biblia jest pełna przykładów ludzi, którzy pośród nieprzyjaznych okoliczności działali w oparciu o wiarę w Boga i w efekcie doświadczali cudów. Kilka z nich rozważymy w dalszej części tego rozdziału oraz w następnym, dotyczącym uzdrawiania. (Dobre przykłady znajdziemy w 1Krl 4,1-7; Mk 5,25-34; Łk 19,1-10 oraz Dz 14,7-10).

Wiara wypływa z serca

Biblijna wiara nie gnieździ się w naszych umysłach, ale w sercach. Paweł napisał: „sercem bowiem wierzy się…” (Rz 10,10a). Jezus powiedział:

… kto powie tej górze: Unieś się i wrzuć w morze, a nie zwątpi w swoim sercu, lecz będzie wierzył, że to, co mówi stanie się, to tak będzie (Mk 11,23).

Jest całkiem możliwe mieć w myślach wątpliwości, a w sercu jednak wiarę i otrzymać to, co Bóg obiecał. W rzeczywistości często, kiedy staramy się uwierzyć Bożym obietnicom, nasz umysł, narażony na wpływ fizycznych zmysłów i kłamstw szatana, będzie atakowany wątpliwościami. Wtedy wątpiące myśli trzeba zastąpić Bożymi obietnicami i mocno, bez wahania, uchwycić się ich wiarą.

Powszechne błędy dotyczące wiary

Czasem, kiedy próbujemy „uruchomić” wiarę w Boga, nie otrzymujemy tego, co pragniemy, bo nie działamy zgodnie z Bożym Słowem. Jeden z powszechnych błędów polega na tym, że próbujemy uwierzyć w coś, czego Bóg nam nie obiecał.

Na przykład dla małżeństw jest czymś biblijnym ufać Bogu w sprawie potomstwa, gdyż Boże Słowo zawiera obietnicę, na której mogą się oprzeć. Znam pary, którym lekarze nie dawali żadnych nadziei na urodzenie dzieci. Postanowili jednak uwierzyć Bogu, oparli się na poniższych obietnicach i dzisiaj są rodzicami zdrowych maluchów:

Będziecie oddawać cześć Panu, Bogu waszemu, gdyż pobłogosławi twój chleb i twoją wodę. Oddalę od ciebie wszelką chorobę. Żadna kobieta w twoim kraju nie będzie miała przedwczesnego porodu i żadna nie będzie bezdzietna. Liczbę dni twojego życia uczynię pełną (Wj 23,25-26).

Obfitsze błogosławieństwo otrzymasz niż inne narody. Pomiędzy ludźmi i pomiędzy trzodami twoimi nie będzie niepłodnego ani niepłodnej (Pwt 7,14).

Obietnice te powinny być zachętą dla bezdzietnych par! Czym innym jest natomiast konkretna wiara, że urodzi się chłopiec albo dziewczynka. Biblia nie zawiera żadnych wyraźnych obietnic mówiących, że możemy wybrać płeć naszych przyszłych dzieci. Jeśli nasza wiara ma być skuteczna, musimy pozostawać w granicach wyznaczonych przez Pismo. Możemy zaufać Bogu tylko w tych sprawach, jakie nam obiecał.

Rozważmy jedną obietnicę i zdecydujmy, w co możemy na jej podstawie uwierzyć:

… gdyż na wezwanie Boga, na głos archanioła i dźwięk trąby, sam Pan zstąpi z nieba i najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie (1Tes 4,16).

W oparciu o tę obietnicę możemy niezachwianie ufać, że Jezus powróci.

Czy jednak możemy się modlić z wiarą, aby powrócił jutro? Nie, ponieważ ani ten tekst ani żaden inny tego nie obiecuje. W rzeczywistości Jezus powiedział, że nikt nie zna dnia ani godziny jego powrotu.

Możemy, oczywiście, się modlić z nadzieją, że nastąpi to jutro, ale nie mamy takiej gwarancji. Kiedy modlimy się z wiarą, jesteśmy pewni, że nasza prośba się spełni, bo taka jest Boża obietnica.

W oparciu o ten sam tekst możemy mieć ufność, iż ciała wierzących, którzy umarli, powstaną w dniu przyjścia Jezusa. Ale czy możemy wierzyć, że ci z nas, którzy będą żywi podczas powrotu Chrystusa, otrzymają zmartwychwstałe ciała w tej samej chwili co „umarli w Chrystusie”, a może nawet wcześniej? Nie, gdyż ten werset obiecuje coś wręcz przeciwnego: „… najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie”. A zaraz następny mówi: „Potem my, którzy pozostaniemy jeszcze przy życiu, razem z nimi zostaniemy porwani na obłokach” (1Tes 4,17). Nie ma zatem takiej możliwości, by podczas powrotu Jezusa „umarli w Chrystusie” nie otrzymali najpierw zmartwychwstałych ciał. Obiecuje to Boże Słowo.

Jeśli mamy zaufać Bogu w jakiejś sprawie, musimy być pewni, że Bożą wolą jest, abyśmy otrzymali to, czego pragniemy. A to możemy określić badając Jego obietnice zapisane w Biblii.

Tak samo wiara funkcjonuje w sferze naturalnej. Byłoby nierozsądne, gdybyście myśleli, że was odwiedzę jutro w południe, o ile bym wcześniej wam tego nie obiecał.

Wiara nie oparta na obietnicy nie jest wiarą, jest głupotą. Zanim więc o coś Boga poprosimy, najpierw zadajmy sobie pytanie: – Jaki tekst biblijny obiecuje mi to, czego pragnę? – Bez obietnicy nie mamy podstawy, by wierzyć.

Drugi powszechny błąd

Często chrześcijanie próbują zaufać Bogu, że spełni w ich życiu którąś ze swoich obietnic, ale nie dotrzymują wszystkich warunków towarzyszących tej obietnicy. Na przykład, słyszałem jak cytowano Psalm 37 z komentarzem: – Biblia mówi, że Bóg da mi pragnienia mojego serca. I właśnie w to wierzę.

Jednakże nie tylko to tam czytamy. Oto co faktycznie jest tam napisane:

Nie unoś się gniewem z powodu złoczyńców, nie zazdrość czyniącym nieprawość, bo oni uschną szybko jak trawa i zwiędną jak bujna zieleń. Ufaj Panu i czyń dobrze, mieszkaj w swej ziemi i bądź jej wierny. Zaufaj Panu, a On spełni pragnienia twego serca. Powierz swoją drogę Panu, zaufaj Mu, a On już uczyni, co należy (Ps 37,1-5).

Aby Bóg spełnił pragnienia naszego serca, musi zostać spełnionych kilka warunków. Doliczyłem się ich co najmniej ośmiu. Jeśli ich nie spełnimy, nie mamy prawa otrzymać obiecanego błogosławieństwa. Nasza wiara nie ma podstaw.

Wierzący chętnie też cytują obietnicę z Flp 4,19: „Mój Bóg natomiast zaspokoi wszelkie wasze potrzeby według swojego bogactwa w chwale…” Ale czy obietnicy tej dotyczą jakieś warunki? Zdecydowanie tak.

Badając kontekst powyższej obietnicy odkryjemy, że nie odnosi się ona do wszystkich chrześcijan, tylko dla tych, którzy sami są ofiarni. Paweł wiedział, że Bóg zaspokoi wszelkie potrzeby Filipian, gdyż właśnie przysłali mu ofiarę. Ponieważ najpierw, jak nakazał Jezus, szukali Bożego Królestwa, Bóg zaspokoi wszelkie ich potrzeby, jak Jezus obiecał (zob. Mt 6,33). Wiele biblijnych obietnic, dotyczących zaspokajania przez Boga naszych materialnych potrzeb, pociąga za sobą warunek: sami mamy być ofiarni.

Nie mamy żadnego prawa sądzić, że możemy Bogu zaufać w sprawie zaspokojenia naszych potrzeb, jeśli nie słuchamy Jego przykazań dotyczących pieniędzy. W ramach starego przymierza Bóg powiedział swemu ludowi, że są przeklęci, bo zatrzymują sobie dziesięcinę, natomiast będzie ich błogosławił, jeśli posłusznie będą oddawać dziesięciny i ofiary (zob. Ml 3,8-12).

Wiele błogosławieństw obiecanych w Biblii jest uzależnionych od naszego posłuszeństwa Bogu. Dlatego zanim spróbujemy Mu zaufać, że coś uczyni, najpierw musimy się zapytać: – Czy spełniam wszystkie warunki towarzyszące tej obietnicy?

Trzeci powszechny błąd

W Nowym Testamencie Jezus sformułował warunek, który nas dotyczy, ilekroć w modlitwie o coś prosimy:

Miejcie wiarę w Boga. Zapewniam was, że ktokolwiek powie tej górze: Unieś się i wrzuć w morze, a nie zwątpi w swoim sercu, lecz będzie wierzył, że to, co mówi się stanie, to tak będzie. Dlatego mówię wam: Wierzcie, że otrzymacie [ang. otrzymaliście] wszystko, o co się modlicie i prosicie, a spełni się wam (Mk 11,22-24).

Warunek, jaki Jezus postawił wymaga, abyśmy w modlitwie wierzyli, że otrzymaliśmy. Wielu chrześcijan błędnie próbuje wierzyć, że otrzymali, kiedy zobaczą odpowiedź na modlitwę. Wierzą, że otrzymają, a nie że otrzymali.

Kiedy Boga prosimy o coś, co nam obiecał, musimy wierzyć, że kiedy się modlimy, otrzymujemy odpowiedź, i już wtedy zaczynajmy Bogu za nią dziękować. Musimy wierzyć, że mamy odpowiedź, zanim ją zobaczymy, a nie wtedy, gdy ją widzimy. Nasze prośby do Boga winniśmy zanosić z dziękczynieniem, jak napisał Paweł:

O nic się nie troszczcie, ale w każdej modlitwie i błaganiu powierzajcie z dziękczynieniem wasze pragnienia Bogu (Flp 4,6).

Jak wcześniej stwierdziłem, jeśli mamy wiarę w sercu, nasze słowa i czyny w sposób naturalny będą zgodne z tym, w co wierzymy. Jezus powiedział: „Usta mówią przecież to, co przepełnia serce” (Mt 12,34).

Niektórzy chrześcijanie popełniają błąd polegający na wielokrotnym powtarzaniu tej samej prośby, co pokazuje, że jeszcze nie uwierzyli, iż otrzymali. Jeśli w modlitwie uwierzymy, że otrzymaliśmy, to nie ma potrzeby powtarzać tej samej prośby. To oznacza, że wątpimy, iż Bóg nas usłyszał za pierwszym razem.

Czyż Jezus nie powtarzał tej samej prośby kilkakrotnie?

Oczywiście, podczas modlitwy w Getsemane Jezus trzy razy prosił o to samo (zob. Mt 26,39-44). Ale pamiętajmy, że nie modlił się z wiarą, zgodnie z objawiona Bożą wolą. Właściwie prosił trzykrotnie o uniknięcie ukrzyżowania, gdyby to było możliwe. Wiedział, iż Jego prośba jest sprzeczna z Bożą wolą. Dlatego trzykrotnie w tej samej modlitwie poddał się Jego woli.

Wierzący często błędnie powołują się właśnie na tę modlitwę jako na wzorzec modlitwy w ogóle, ponieważ niektórzy nauczają, iż każdą modlitwę należy za przykładem Jezusa kończyć słowami: – Jeśli taka jest Twoja wola – lub: Wszak nie moja, ale Twoja wola niech się stanie.

Przypominam, że prośba Jezusa, o czym sam wiedział, nie była zgodna z wolą Boga. Iść za tym Jego przykładem, kiedy modlimy się zgodnie z wolą Bożą, byłoby błędem i wskazywało na brak wiary. Na przykład modlitwa: – Panie, wyznaję ci swoje grzechy i proszę o przebaczenie, jeśli taka jest Twoja wola – sugerowałaby, że Bóg może nie chce przebaczyć komuś grzechów. Oczywiście, Biblia obiecuje, że jeśli wyznamy grzechy, Bóg nam je przebaczy (zob. 1J 1,9). Taka modlitwa ujawniałaby brak wiary w Bożą objawioną wolę.

Jezus nie kończył każdej modlitwy słowami: „Wszakże nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie”. To jest jedyny przykład, kiedy modlił się w taki sposób, wtedy oddawał siebie woli Ojca, ze świadomością, jakie w związku z tym będzie musiał znosić cierpienia.

Z drugiej strony, jeśli w jakiejś sytuacji nie znamy Bożej woli, bo nam tego nie objawił, to właściwym jest kończenie modlitwy słowami: – Jeśli taka jest Twoja wola. – Jakub napisał:

Posłuchajcie teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro udamy się do tego oto miasta, spędzimy tam rok, będziemy handlować i osiągniemy zyski, a nie macie pojęcia, co przyniesie w waszym życiu dzień jutrzejszy. Jesteście bowiem jak para, która pojawia się na krótko i następnie znika. Zamiast tego mówcie: Jeśli Pan zechce i będziemy żyli, to uczynimy to czy tamto. Teraz zaś przechwalacie się w swojej pysze. Wszelkie takie przechwalanie się jest złe (Jk 4,13-16).

Co należy robić, kiedy wyrazimy swoje prośby, oparte na Bożej obietnicy i spełniamy wszystkie warunki? Nieustannie dziękujmy Bogu za odpowiedź, co do której wierzymy, że ją otrzymaliśmy, aż się spełni. Boże obietnice dziedziczymy przez wiarę i cierpliwość (Hbr 6,12). Szatan na pewno będzie chciał nas pokonać zasiewając wątpliwości, a pamiętajmy, że nasz umysł jest polem walki. Kiedy atakują go myśli wątpiące, musimy je zastąpić myślami opartymi na Bożych obietnicach i wypowiadać z wiarą Boże Słowo. Wtedy szatan ucieknie (zob. Jk 4,7; 1P 5,8-9).

Przykład wiary w działaniu

Klasycznym bliblijnym przykładem wiary w działaniu jest historia chodzenia Piotra po wodzie. Przeczytajmy o tym zdarzeniu i zobaczmy, czego możemy się z niego nauczyć.

Zaraz też wymógł na uczniach, aby wsiedli do łodzi i jako pierwsi przeprawili się na drugi brzeg, zanim On oddali tłumy. Gdy już je oddalił, wszedł na górę, aby się modlić w samotności. Kiedy zapadł wieczór, był tam zupełnie sam. Łódź tymczasem odpłynęła już daleko od brzegu, rzucana przez fale, bo wiatr był przeciwny. O czwartej straży nocnej przyszedł do nich, idąc po jeziorze. Gdy uczniowie spostrzegli Go idącego po jeziorze, przerazili się, myśląc, że to zjawa i ze strachu krzyknęli. Jezus jednak natychmiast odezwał się do nich: Odwagi, Ja jestem! Nie bójcie się! Na to Piotr zawołał: Panie, jeśli to Ty, każ mi przyjść do siebie po wodzie. On zaś odpowiedział: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi i zbliżył się do Jezusa. Lecz widząc wichurę, przeraził się, a kiedy zaczął tonąć, zawołał: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę, chwycił go i powiedział: Człowieku małej wiary, dlaczego zwątpiłeś? Gdy weszli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, oddali Mu hołd i powiedzieli: Naprawdę jesteś Synem Bożym (Mt 14,22-33).

Wiemy, że uczniowie nieco wcześniej przeżyli inną gwałtowną burzę, płynąc po Morzu Galilejskim (zob. Mt 8,23-27). Jezus był wówczas z nimi i uciszył sztorm, zgromiwszy go, potem zgromił także uczniów za brak wiary. Zanim weszli do łodzi, powiedział, że chce, aby się przeprawili na drugi brzeg jeziora (zob. Mk 4,35). Kiedy jednak zerwała się burza, przejęli się okolicznościami i w pewnej chwili sądzili, że wszyscy zginą. Jezus oczekiwał od nich przynajmniej tego, że nie będą się bać.

Tym razem Jezus wysłał ich, by sami przeprawili się przez Morze Galilejskie. Z pewnością uczynił to za sprawą Ducha Świętego. Na pewno Bóg wiedział, że tej nocy zerwie się przeciwny wiatr. Tej nocy Pan pozwolił im stanąć wobec pewnego wyzwania dla ich wiary. Z powodu przeciwnych wiatrów przeprawa, która normalnie trwałaby kilka godzin, zabrała im całą noc. Trzeba pochwalić uczniów za wytrwałość, ale ciekawe, czy któryś z nich gotów był uwierzyć, że wiatry mogą ucichnąć, czego byli świadkami zaledwie kilka dni wcześniej. Co ciekawe, Marek w swojej Ewangelii relacjonuje, że kiedy Jezus przyszedł do nich po wodzie, „Zamierzał ich minąć” (Mk 6,48). Chciał ich zostawić samych z ich problemem, podczas gdy sam cudownie przechodził obok! To chyba wskazuje, że oni po prostu ani się nie modlili ani nie oczekiwali Bożej pomocy. Ciekaw jestem, ile razy Cudotwórca przechodzi obok nas, podczas gdy my męczymy się przy wiosłach życia, walcząc z wiatrami kłopotów.

Zasady wiary

Na odważną propozycję Piotra Jezus odpowiedział jednym słowem: – Chodź. – Gdyby Piotr próbował iść po wodzie, zanim padło to słowo, natychmiast by utonął, bo nie miał jeszcze obietnicy, na której mógł oprzeć swoją wiarę. Wyszedłby z łodzi na podstawie własnej zarozumiałości a nie wiary. A nawet po tym zaproszeniu Jezusa, gdyby jakiś inny uczeń próbował iść po wodzie, natychmiast by utonął, gdyż Jezus dał obietnicę tylko Piotrowi. Tak samo jest z nami, kiedy próbujemy zaufać jakiejś Bożej obietnicy, musimy się upewnić, czy odnosi się ona do nas i czy spełniamy jej warunki.

Piotr szedł po wodzie. To była chwila, kiedy ufał, choć niewątpliwie kilka sekund wcześniej krzyknął ze strachu przed duchem i może teraz też miał jakieś wątpliwości, stawiając pierwszy krok. Ale by doznać cudu, musiał działać w oparciu o wiarę. Gdyby trzymał się masztu i wysunął za burtę stopę, aby stwierdzić, czy woda utrzyma jego ciężar, nie doświadczyłby cudu. My także, zanim doznamy cudu, musimy w jakimś momencie zawierzyć Bożej obietnicy, a następnie działać na podstawie wiary. Wtedy zawsze przychodzi chwila próby naszej wiary. Czasem trwa krótko, czasem dłużej. Ale przychodzi czas, kiedy nie możemy kierować się swoimi zmysłami, lecz działać na podstawie Bożego słowa.

Na początku Piotrowi szło dobrze. Kiedy jednak dostrzegł, że robi coś niemożliwego, zwrócił uwagę na wiatr i fale, i przeląkł się. Może przestał iść, bojąc się zrobić kolejny krok. Doświadczywszy cudu, zaczął tonąć. Kiedy zaczniemy działać w oparciu o wiarę, nie możemy przestawać. Idźmy do przodu.

Piotr tonął, bo zwątpił. Ludzie nie lubią brać na siebie winy za brak wiary. Wolą obwiniać Boga. Jak, waszym zdaniem, zareagowałby Jezus, gdyby Piotr, siedząc już bezpiecznie w łodzi, powiedział do pozostałych uczniów: – Tak naprawdę Bóg chyba chciał, żebym przeszedł tylko kawałek.

Piotrowi nie do końca się udało, bo się przeląkł i stracił wiarę. Takie są nagie fakty. Jezus go nie potępił, ale natychmiast wyciągnął rękę, by Piotr się Go uchwycił. Ale zaraz zapytał, dlaczego zwątpił. Piotr nie miał powodu, by wątpić, gdyż słowo Bożego Syna jest pewniejsze niż wszystko inne. Nikt z nas nie ma powodu wątpić w Boże Słowo, ani się bać czy martwić.

Biblia jest pełna opisów zwycięstw odniesionych dzięki wierze oraz porażek będących wynikiem zwątpienia. Jozue i Kaleb dzięki wierze posiedli ziemię obiecaną, podczas gdy ich rówieśnicy z powodu wątpliwości poginęli na pustyni (zob. Lb 14,26-30). Potrzeby uczniów Jezusa były zaspokajane, kiedy dwójkami wędrowali głosząc ewangelię (zob. Łk 22,35), ale kiedyś z powodu swej niewiary nie potrafili wypędzić demona (zob. Mt 17,19-20). Wielu otrzymało uzdrowienie z rąk Chrystusa, natomiast większość chorych w Jego rodzinnym Nazarecie nie, z powodu swej niewiary (zob. Mk 6,5-6).

Sam też doświadczyłem i zwycięstw i porażek, zgodnie z moją wiarą lub zwątpieniem. Ale z powodu tych ostatnich nie będę się załamywał ani obwiniał Boga. Nie chcę się usprawiedliwiać, oskarżając Go. Nie będę się również doszukiwał jakiegoś wymyślnego teologicznego wytłumaczenia, które na nowo odkrywałoby wyraźnie objawioną Bożą wolę. Wiem, że Bóg nie może kłamać. Kiedy więc nie udaje mi się, po prostu wyznaję swoją niewiarę i ponownie zaczynam iść po wodzie. Zauważyłem, że Jezus zawsze mi przebacza i ratuje przed utonięciem!

Werdykt został uzgodniony: wierzący otrzymują błogosławieństwo, wątpiący – nie! Pozyskujący uczniów Boży sługa podąża za przykładem Jezusa, który sam jest pełen wiary i wzywa swych uczniów: „Miejcie wiarę w Boga!” (Mk 11,22)


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Podstawy wiary

Chrzest w Duchu Świętym

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Czytając Dzieje Apostolskie na każdej stronie widzimy wyraźne działanie Ducha Świętego w pierwszym Kościele. Gdyby usunąć Jego wpływ z księgi Dziejów, to praktycznie nic by nie zostało. On rzeczywiście uzdolnił pierwszych uczniów do tego, by „przewrócili cały świat do góry nogami” (zob. Dz 17,6).

Obecnie najszybciej Kościół rozwija się tam, gdzie naśladowcy Jezusa są wyposażeni w moc Ducha Świętego i się Jemu poddają. To nie powinno nikogo dziwić. Duch Święty w ciągu 10 sekund może dokonać więcej niż my własnymi wysiłkami przez tysiąc lat. Jest niezmiernie istotne, aby pozyskujący uczniów sługa Boży zrozumiał, czego Biblia naucza na temat działania Ducha Świętego w życiu i służbie ludzi wierzących.

Dzieje Apostolskie dostarczają wiele przykładów tego, jak wierzący byli chrzczeni w Duchu Świętym oraz jak On ich wyposażał do służby. Warto ten temat przestudiować, abyśmy mogli doświadczać tego sami, i tak jak oni oglądać cudowne wsparcie ze strony Ducha Świętego. Niektórzy twierdzą, iż to cudowne działanie Ducha Świętego było ograniczone do okresu pierwszych apostołów, jednak dla takiej opinii nie znajduję żadnego potwierdzenia, ani biblijnego, ani historycznego, ani też logicznego. Jest to teoria zrodzona z niewiary. Ci, którzy wierzą temu, co obiecuje Boże Słowo, będą doświadczać obiecanych przez Boga błogosławieństw. Jak niewierzący Izraelici, którzy nie weszli do Ziemi Obiecanej, tak i ci, którzy dzisiaj nie wierzą Bożym obietnicom, nie skorzystają z wszystkiego, co Bóg dla nich przygotował. W jakiej grupie się znajdujesz? Ja jestem wśród wierzących.

Dwa rodzaje działania Ducha Świętego

Każdy, kto szczerze uwierzył w Pana Jezusa, doświadczył działania Ducha Świętego w swoim życiu. Jego duch, czyli wewnętrzny człowiek został przez Niego odrodzony (zob. Tt 3,5) i teraz Duch Święty w nim mieszka (zob. Rz 8,9; 1Kor 6,19). Człowiek ten został „zrodzony z Ducha” (J 3,5).

Wielu charyzmatyków i zielonoświątkowców, nie rozumiejąc tego, błędnie wmawia wierzącym, że nie posiadają Ducha Świętego, dopóki nie zostaną w Nim ochrzczeni i nie mówią językami. Ale Biblia i doświadczenie potwierdzają, iż to oczywisty błąd. Wielu niecharyzmatycznych wierzących wykazuje o wiele więcej oznak zamieszkującego w nich Ducha niż niektórzy charyzmatycy! W znaczni większym stopniu przejawiają owoce Ducha wymienione w Ga 5,22-23, co byłoby niemożliwe, gdyby nie działał w nich Duch Święty.

Ale samo narodzenie z Ducha nie oznacza jeszcze, iż ktoś został ochrzczony w Duchu Świętym. Zgodnie z Biblią narodzenie z Ducha oraz chrzest w Duchu Świętym to zwykle dwa oddzielne przeżycia.

Rozważmy najpierw to, co Jezus powiedział nienawróconej Samarytance przy studni:

Gdybyś znała dar Boga i wiedziała, kim jest Ten, który do ciebie mówi: Daj mi pić, ty prosiłabyś Go, a dałby ci wodę żywą… Każdy, kto pije tę wodę, znowu będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nigdy więcej nie będzie pragnął, ale woda, którą mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu (J4,10.13-14).

Wydaje się, iż dał do zrozumienia, że owa nie wyczerpująca się żywa woda przestawia Ducha Świętego, który zamieszkuje w tych, którzy wierzą. Później w Ewangelii Jana Jezus użył tego samego określenia, „woda żywa”, a tam bez wątpienia mówił o Duchu Świętym:

W ostatnim zaś, najważniejszym dniu święta, Jezus stanął i zawołał: Jeśli ktoś pragnie, niech przyjdzie do Mnie i niech pije. Kto wierzy we Mnie, jak mówi Pismo, strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy uwierzyli w Niego. Duch bowiem dotychczas nie był dany, gdyż Jezus nie został jeszcze uwielbiony (J7,37-39).

W tym przypadku Jezus nie mówił o żywej wodzie „stającej się źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. Tym razem ta żywa woda staje się rzekami wypływającymi z wnętrza człowieka.

Te dwa podobne do siebie urywki Ewangelii Jana dobitnie ilustrują różnicę pomiędzy narodzeniem z Ducha a chrztem w Duchu Świętym. Narodzenie z Ducha przynosi głównie korzyść temu, kto rodzi się na nowo, aby mógł cieszyć się życiem wiecznym. Człowiek zrodzony na nowo z Ducha posiada w sobie zasób Ducha, dający mu wieczne życie.

Natomiast chrzest w Duchu Świętym przynosi przede wszystkim korzyść innym, ponieważ wyposaża wierzących do służby w mocy Ducha Świętego. Z ich wnętrza popłyną „strumienie wody żywej”, niosąc innym Boże błogosławieństwo dzięki mocy Ducha.

Dlaczego chrzest w Duchu Świętym jest potrzebny

Jakże rozpaczliwie potrzebujemy pomocy Ducha, aby posługiwać ludziom! Bez Jego pomocy nie możemy mieć nadziei na „czynienie uczniów wśród wszystkich narodów”. Właśnie dlatego Jezus obiecał chrzcić wierzących w Duchu Świętym, aby świat usłyszał ewangelię. Do uczniów powiedział:

Oto Ja posyłam wam Obietnicę Mojego Ojca. Dlatego pozostańcie w mieście dopóki nie przyjmiecie mocy z wysokości (Łk 24,49).

Łukasz zapisał też inne słowa Jezusa:

Nie wasza to rzecz poznać dni i godziny, które Ojciec ustanowił swoją mocą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, weźmiecie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, w Samarii i aż po krańce ziemi (Dz 1,7-8).

Jezus polecił uczniom nie opuszczać Jerozolimy, dopóki nie zostaną „przyobleczeni mocą zwysoka” (BT). Wiedział, że bez tego przeżycia będą właściwie bezsilni, niezdolni do wykonania zleconego im zadania. A kiedy zostali ochrzczeni w Duchu Świętym, Bóg zaczął przez nich działać w sposób nadnaturalny, by mogli szerzyć ewangelię.

Miliony chrześcijan na całym świecie po przeżyciu chrztu w Duchu Świętym doświadczają nowego wymiaru mocy, zwłaszcza kiedy świadczą niezbawionym. Stwierdzają, że mówią w sposób bardziej przekonujący i czasem cytują wersety, których znajomości nie byli świadomi. Niektórzy odczuli powołanie i konkretne uzdolnienie do jakiejś posługi, jak na przykład ewangelizowanie. Inni odkrywają, że Bóg używa ich tak jak chce, by przez nich przejawiać różne nadnaturalne dary Ducha. Ich doświadczenia są zupełnie biblijne. Ludzie sprzeciwiający się tym przeżyciom nie mają ku temu żadnych podstaw biblijnych. Właściwie walczą przeciwko samemu Bogu.

Nie powinno nas dziwić, że nasze powołanie do naśladowania Chrystusa obejmuje też powołanie do naśladowania Jego osobistych przeżyć z Duchem Świętym. Narodził się, oczywiście, z Ducha po tym, jak począł się w łonie Marii (zob. Mt 1,20). A następnie, podczas inauguracji swojej służby, został ochrzczony w Duchu Świętym (zob. Mt 3,16). Jeśli Jezus potrzebował chrztu w Duchu Świętym, by Ten uzdolnił Go do posługiwania, o ileż bardziej my tego potrzebujemy?

Początkowe potwierdzenie chrztu w Duchu Świętym

Kiedy wierzący zostaje ochrzczony w Duchu Świętym, początkowym potwierdzeniem tego przeżycia będzie mówienie nowym językiem, co Pismo nazywa „nowymi językami” lub „innymi językami”. Potwierdzają to liczne teksty biblijne. Rozważmy je.

Po pierwsze, w ostatnich chwilach przed wniebowstąpieniem Jezus powiedział, że jednym ze znaków, które będą towarzyszyć wierzącym, będzie mówienie językami:

Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, zostanie potępiony. Tym, którzy uwierzą, będą towarzyszyć takie znaki: w Moje imię będą wyrzucać złe duchy, będą mówić innymi językami… (Mk 16,15-17)

Niektórzy komentatorzy twierdzą, że te wersety nie powinny się znaleźć w Biblii, ponieważ nie wszystkie starożytne rękopisy Nowego Testamentu je zawierają. W wielu jednakże się znajdują i żadne z licznych angielskich tłumaczeń, jakie czytałem, ich nie pomija. Poza tym, słowa Jezusa w tych wersetach doskonale odpowiadają doświadczeniu pierwszego Kościoła, o czym czytamy w księdze Dziejów.

Dzieje Apostolskie opisują pięć przypadków, kiedy to wierzący po raz pierwszy przeżywali chrzest w Duchu Świętym. Rozważmy je wszystkie, zadając za każdym razem dwa pytania: (1) Czy chrzest w Duchu Świętym był przeżyciem następującym po przeżyciu zbawienia? oraz: (2) Czy przeżywające to osoby mówiły nowymi językami? To pomoże nam zrozumieć Bożą wolę wobec wierzących żyjących w dobie obecnej.

Jerozolima

Pierwszą wzmiankę znajdujemy w 2. rozdziale. Wówczas, w dniu Pięćdziesiątnicy, ochrzczonych w Duchu Świętym zostało 120 uczniów:

Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle powstał z nieba szum, jakby wiejącego silnego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzielały i na każdym z nich spoczął jeden. Wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,1-4).

Nie ma wątpliwości co do tego, że wszyscy oni byli już zbawieni i narodzeni na nowo, zatem chrztu w Duchu Świętym doświadczyli już jako ludzie wierzący. Wcześniej nie mogli tego przeżyć, bo Duch Święty nie był jeszcze Kościołowi dany.

Znakiem towarzyszącym było, oczywiście, mówienie językami.

Samaria

Drugą wzmiankę znajdujemy w 8. rozdziale, kiedy to Filip udał się do miasta Samarii i głosił tam ewangelię:

Gdy jednak uwierzyli Filipowi, który głosił Dobrą Nowinę o Królestwie Boga oraz o imieniu Jezusa Chrystusa, dali się ochrzcić zarówno mężczyźni, jaki kobiety… Kiedy apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła Słowo Boga, wysłali do nich Piotra i Jana. Oni przyszli i pomodlili się za nich, aby otrzymali Ducha Świętego. Na żadnego z nich bowiem jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa (Dz 8,12.14-16).

Wierzący w Samarii doświadczyli chrztu w Duchu Świętym jako kolejnego przeżycia, po nawróceniu. Biblia wyraźnie mówi, iż zanim pojawili się Piotr i Jan, Samarytanie już „przyjęli Słowo Boga”, uwierzyli ewangelii i zostali ochrzczeni w wodzie. Potem jednak przyszli Piotr i Jan, aby się za nich modlić, Pismo mówi, że po to, „aby otrzymali Ducha Świętego”. Czyż nie jest to jasne?

Czy wierzący w Samarii mówili nowymi językami, kiedy zostali ochrzczeni w Duchu Świętym? Biblia tego nie podaje, ale stwierdza, że stało się z nimi coś niezwykłego. Kiedy niejaki Szymon widział, co się dzieje, kiedy Piotr i Jan nakładali ręce na wierzących Samarytan, próbował kupić od nich tę samą zdolność udzielania Ducha Świętego:

Wtedy więc wkładali na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego. Gdy Szymon zobaczył,, że apostołowie przez nakładanie rąk udzielali Ducha, przyniósł im pieniądze i powiedział: Dajcie i mnie tę władzę, aby ten, na kogo nałożę ręce, otrzymał Ducha Świętego (Dz 8,17-19).

Co Szymon zobaczył, że tak go to zaintrygowało? A widział już wiele cudów, takich jak uwalnianie ludzi od demonów czy uzdrawianie sparaliżowanych i chromych (zob. Dz 8,6-7). On sam uprzednio zajmował się magią, wprawiając w zdumienie lud Samarii (zob. Dz 8,9-10). Wobec tego to, co widział, kiedy Piotr z Janem się modlili, musiało być bardzo spektakularne. I choć nie można tego powiedzieć z całą pewnością, to jednak jest bardzo prawdopodobne, że oglądał te same zjawiska, które miały miejsce za każdym razem, gdy w Dziejach Apostolskich chrześcijanie przyjmowali Ducha Świętego: widział i słyszał, jak mówią innymi językami.

Saul w Damaszku

Trzecia wzmianka w księdze Dziejów o otrzymaniu Ducha Świętego dotyczy przypadku Szawła z Tarsu, znanego później jako apostoł Paweł. Nawrócił się na drodze do Damaszku, gdzie został czasowo oślepiony. Trzy dni po nawróceniu Bóg posłał do niego niejakiego Ananiasza:

Wtedy Ananiasz poszedł, wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się w drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym. Wtedy natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu, odzyskał wzrok, wstał i został ochrzczony (Dz 9,17-18).

Zanim przybył Ananiasz, aby się za niego modlić, Szaweł bez wątpienia był narodzony na nowo. Zawierzył Panu Jezusowi na drodze do Damaszku i od razu posłuchał wskazówek swego nowego Pana. Kiedy Ananiasz zobaczył Szawła, bez wahania nazwał go „bratem Szawłem”. I powiedział, że przyszedł, aby ten przejrzał i został napełniony Duchem Świętym. W przypadku Szawła napełnienie, czy jak też mówimy chrzest w Duchu Świętym nastąpił trzy dni po nawróceniu.

Dzieje nie opisują faktycznego chrztu Szawła w Duchu Świętym, ale musiał on nastąpić wkrótce po przybyciu Ananiasza. Nie ma wątpliwości, że Szaweł w jakimś momencie przemówił językami, ponieważ później stwierdził: „Dziękuję Bogu, że mówię językami więcej od was wszystkich” (1Kor 14,18).

Cezarea

Czwartą wzmiankę znajdujemy w rozdziale 10. Apostoł Piotr w sposób cudowny został wysłany, by głosić ewangelię w domu Korneliusza w Cezarei. Kiedy wyjawił im, że zbawienie otrzymuje się przez wiarę w Jezusa, wszyscy ci pogańscy słuchacze zareagowali z wiarą i zstąpił na nich Duch Święty:

Kiedy jeszcze Piotr mówił te słowa, Duch Święty zstąpił na wszystkich, którzy słuchali nauki. Zdumieli się wówczas wierni pochodzenia żydowskiego, którzy przybyli z Piotrem, że dar Ducha Świętego został wylany także na pogan. Słyszeli bowiem, że mówią językami i wielbią Boga. Wtedy Piotr powiedział: Czy może ktoś odmówić chrztu tym, którzy otrzymali Ducha Świętego tak, jak my? I rozkazał ich ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa (Dz 10,44-48a).

W tym wypadku członkowie domu Korneliusza, pierwsi poganie wierzący w Jezusa, narodzili się na nowo i zostali ochrzczeni w Duchu Świętym jednocześnie.

Jeśli przestudiujemy biblijny oraz historyczny kontekst tego wydarzenia, staje się jasne, dlaczego Bóg nie czekał, aż Piotr oraz jego wierzący towarzysze nałożą ręce na wierzących pogan, aby ci otrzymali Ducha Świętego. Tak Piotr jak i pozostali wierzący Żydzi nie potrafili uwierzyć, że poganie mogą dostąpić zbawienia, a co dopiero chrztu w Duchu Świętym! Przypuszczalnie nawet by się nie modlili, żeby domownicy Korneliusza przyjęli chrzest w Duchu Świętym, dlatego tu Bóg zadziałał suwerennie. Nauczył Piotra i jego przyjaciół, że Jego łaska obejmuje również pogan.

Co przekonało Piotra i pozostałych żydowskich wierzących, że rodzina Korneliusza prawdziwie otrzymała Ducha Świętego? Łukasz napisał: „Słyszeli bowiem, że mówią językami” (w. 46). Piotr stwierdził, że poganie otrzymali Ducha Świętego tak samo jak owych 120 osób w dzień Pięćdziesiątnicy (zob. w. 47).

Efez

Piątą wzmiankę znajdujemy w rozdziale 19. Podróżując przez Efez apostoł Paweł spotkał pewnych uczniów i zadał im pytanie: „Czy otrzymaliście Ducha Świętego, gdy przyjęliście wiarę?” (Dz 19,2)

Paweł, autor większości Listów Nowego Testamentu, najwyraźniej wierzył, że można uwierzyć w Jezusa, a w pewnym sensie nie otrzymać Ducha Świętego. Inaczej takiego pytania by nie zadał.

Tamci odrzekli, że nigdy nie słyszeli o Duchu Świętym, a jedynie o nadchodzącym Mesjaszu z ust Jana Chrzciciela, który ich ochrzcił. Paweł niezwłocznie ponownie ochrzcił ich w wodzie. Tym razem był to prawdziwy chrzest chrześcijański. Wreszcie nałożył na nich ręce, aby przyjęli Ducha Świętego:

Gdy to usłyszeli, zostali ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Następnie Paweł włożył na nich ręce i Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali. Wszystkich ich było koło dwunastu mężczyzn (Dz 19,5-7).

I tym razem że chrzest w Duchu Świętym, w przypadku tych dwunastu, nastąpił po nawróceniu, niezależnie od tego, czy byli oni narodzeni na nowo, zanim spotkali się z Pawłem. Tutaj ponownie znakiem towarzyszącym temu przeżyciu było mówienie językami (a także prorokowanie).

Werdykt

Dokonajmy przeglądu owych pięciu przykładów. W co najmniej czterech chrzest w Duchu Świętym był przeżyciem mającym miejsce po nawróceniu.

W trzech Pismo wyraźnie podaje, iż osoby te mówiły innymi językami. Ponadto, choć chrzest Pawła w Duchu Świętym, podczas spotkania z Ananiaszem, nie jest opisany, to wiemy, że potem mówił językami. To przypadek czwarty.

W ostatnim przypadku zdarzyło się coś nadnaturalnego, kiedy wierzący w Samarii otrzymywali Ducha Świętego, ponieważ Szymon próbował zdolność tę kupić.

Dowody są zatem jasne. W pierwszym Kościele nowonarodzeni wierzący doznawali drugiego przeżycia z Duchem Świętym, a przy tym mówili innymi językami. To nie powinno dziwić, gdyż Jezus powiedział, że ci, którzy w Niego uwierzą, będą mówić nowymi językami.

Mamy więc mocny dowód na to, że każdy, kto rodzi się na nowo, powinien także przeżyć inne działanie Ducha Świętego – chrzest w Duchu Świętym. Więcej, każdy wierzący powinien oczekiwać, że kiedy otrzyma chrzest w Duchu Świętym, będzie mówił innymi językami.

Jak otrzymać chrzest w Duchu Świętym

Ducha Świętego, podobnie jak wszystkie Boże dary, przyjmuje się wiarą (zob. Ga 3,5). Aby mieć wiarę potrzebną do przyjęcia tego daru, wierzący musi być przekonany, że chrzest w Duchu Świętym jest dla niego zgodny z Bożą wolą. Jeśli się zastanawia albo powątpiewa, nie otrzyma go (zob. Jk 1,6-7).

Żaden wierzący nie ma podstaw, by nie wierzyć, że przyjęcie przez niego Ducha Świętego jest zgodne z Bożą wolą, ponieważ Jezus jasno to wyraził:

Jeśli więc wy, choć źli jesteście, potraficie dawać dobre dary swoim dzieciom, to tym bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,13).

Obietnica ta, wypowiedziana przez samego Jezusa, powinna przekonać każde Boże dziecko, że otrzymanie Ducha Świętego jest Bożą wolą.

Werset ten potwierdza także prawdę, iż chrzest w Duchu Świętym następuje po nawróceniu, ponieważ Jezus obiecał to Bożym dzieciom (jedynym ludziom, dla których Bóg jest „niebiańskim Ojcem”). Bóg da im Ducha Świętego, jeśli o Niego poproszą. To oczywiste, że gdyby jedynym przeżyciem związanym z Duchem Świętym było narodzenie się na nowo w chwili nawrócenia, to Jezusowa obietnica nie miałaby sensu. W odróżnieniu od niektórych współczesnych teologów Jezus wierzył, że jest czymś zupełnie normalnym, aby ludzie nowonarodzeni prosili Boga o Ducha Świętego.

Według Jezusa, aby otrzymać Ducha Świętego, trzeba spełnić tylko dwa warunki. Po pierwsze, Bóg musi być naszym Ojcem, co jest faktem, jeśli jesteśmy zrodzeni na nowo. Po drugie, o Ducha Świętego trzeba poprosić.

Chociaż przyjęcie Ducha Świętego poprzez nałożenie rąk jest biblijne (zob. Dz 8,17; 19,6), nie jest to nieodzowne. Każdy chrześcijanin może sam otrzymać Ducha Świętego w swojej modlitewnej „komórce”. Niech tylko poprosi, przyjmie Go wiarą i zacznie mówić językami, jak Duch mu poddaje.

Powszechne obawy

Niektórzy się boją, że prosząc o Ducha Świętego mogą otworzyć się na jakiegoś demona. Nie istnieją jednak żadne podstawy dla takich obaw. Jezus obiecał:

Czy jest wśród was taki ojciec, który, gdy syn poprosi go o rybę, poda mu węża albo skorpiona, gdy ten prosi o jajko? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, potraficie dawać dobre dary swoim dzieciom, to tym bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,11-13).

Jeśli prosimy o Ducha Świętego, Bóg nam Go da i nie musimy się bać, że otrzymamy cokolwiek innego.

Niektórzy się obawiają, że mówienie innymi językami może być tylko bezsensowną paplaniną pochodząca od ich samych, a nie żaden nadnaturalny język, otrzymany od Ducha Świętego. Gdybyśmy jednak spróbowali stworzyć jakiś wiarygodny język przed chrztem w Duchu Świętym, stwierdzimy, że to niemożliwe. Z drugiej strony, jeśli mamy mówić innymi językami, musimy świadomie uruchomić język i usta, oraz swoje struny głosowe. Duch Święty nie mówi za nas, On poddaje nam tylko słowa do wypowiedzenia. Jest naszym pomocnikiem, a nie wykonawcą.To my musimy mówić, tak jak naucza Biblia:

Wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2,4).

Następnie Paweł włożył na nich ręce i Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali (Dz 19,6).

Kiedy wierzący poprosi o dar Ducha Świętego, powinien wierzyć i spodziewać się mówienia innymi językami. Ponieważ Ducha Świętego przyjmuje się wiarą, nie powinno się oczekiwać jakichś szczególnych odczuć czy fizycznych objawów. Należy po prostu otworzyć usta i zacząć wymawiać nowe dźwięki i sylaby, które złożą się na język, jaki Duch nam podaje. Zanim nie zaczniemy mówić z wiarą, żadna wypowiedź nie wyjdzie z naszych ust. My tylko otwórzmy usta, a Duch Święty będzie poddawał nam słowa.

Źródło wypowiedzi

Według Pawła, kiedy wierzący modli się w językach, czynny jest jego duch a nie umysł:

Jeśli przecież modlę się mówiąc językami, to modli się mój duch, ale umysł jest bezczynny. Cóż więc pozostaje? Będę się modlił duchem, będę się modlił też i umysłem. Będę śpiewał duchem, będę śpiewał też i umysłem (1Kor 14,14-15).

Paweł stwierdził, że kiedy modlił się w językach, jego umysł był bezczynny. To znaczy, że umysł nie brał w tym udziału i nie rozumiał, o co się modli. Dlatego zamiast modlić się cały czas w językach, bez rozumienia tego, co mówi, Paweł modlił się również umysłem, w swoim języku. Śpiewał w językach, ale też śpiewał w języku zrozumiałym. Jest miejsce na oba rodzaje modlitwy oraz śpiewu i dobrze zrobimy idąc za zrównoważonym przykładem Pawła.

Zauważmy, że mówienie językami było tak samo poddane jego woli jak mówienie językiem zrozumiałym. Powiedział: „Będę się modlił duchem, będę się modlił też i umysłem”. Krytycy twierdzą, że gdyby mówienie językami współczesnymi było prawdziwie darem Ducha, to mówiący nie miałby nad tym kontroli, bo inaczej byłby winny sterowania Bogiem. Ale taka teza jest bezpodstawna. Mówienie zarówno językami współczesnymi jak i martwymi pozostaje pod kontrolą mówiącego, jak to Bóg zaplanował. To tak jakby powiedzieć, że ludzie, posiadający ręce stworzone przez Boga, nie mają nad nimi żadnej kontroli, a ci, którzy używają rąk świadomie, usiłują Bogiem kierować.

Kiedy zostaliśmy ochrzczeni w Duchu Świętym, możemy łatwo się przekonać, że wypowiedzi w językach pochodzą z naszego ducha a nie umysłu. Po pierwsze, spróbujmy prowadzić z kimś rozmowę podczas czytania tej książki. Stwierdzimy, że nie da się robić tych rzeczy jednocześnie. Jednakże odkryjemy, że językami możemy mówić nieprzerwanie, ciągle czytając książkę. A to dlatego, że do mówienia językami nie używamy umysłu, wypowiedzi te wypływają z naszego ducha. Możemy więc uruchomić swojego ducha do modlitwy, a umysł do czytania ze zrozumieniem.

A co po chrzcie w Duchu Świętym?

Pamiętajmy, w jakim celu Bóg dał nam chrzest w Duchu Świętym: jest to wyposażenie w moc po to, by być Jego świadkami poprzez manifestowanie owocu oraz darów Ducha (Pr. 1Kor 12,4-11; Ga 5,22-23). Jeśli prowadzimy życie podobne do Chrystusowego, przejawiamy Jego miłość i radość wobec świata oraz nadnaturalne dary Ducha, Bóg się nami posłuży, aby przyciągać do siebie innych. Umiejętność mówienia językami jest jednym ze „strumieni wody żywej”, które będą płynąć z naszego wnętrza.

Pamiętajmy, Bóg dał nam Ducha Świętego, abyśmy dotarli z ewangelią do wszystkich ludzi na ziemi (zob. Dz 1,8). Kiedy mówimy innymi językami, powinniśmy wiedzieć, że dany język może być językiem jakiegoś zagubionego plemienia lub obcego narodu. Za każdym razem, gdy modlimy się w językach, pamiętajmy, że Bóg chce, aby ludy wszystkich języków usłyszały o Jezusie. Pytajmy Pana, jak się zaangażować w wypełnianie Wielkiego Polecenia Misyjnego.

Językami powinniśmy mówić jak najwięcej. Paweł, duchowy tytan, napisał: „Dziękuję Bogu, że mówię językami więcej od was wszystkich” (1Kor 14,18). Słowa te kierował do kościoła, w którym dużo mówiło się językami (choć zwykle w niewłaściwych momentach). Jeśli więc Paweł ich w tym przewyższał, to musiał mówić językami naprawdę dużo. Modlitwa w językach pomaga nam utrzymywać świadomość obecności Ducha Świętego, który w nas zamieszkuje i pomaga „modlić się nieustannie”, jak nauczał Paweł w 1Tes 5,17.

Uczył też, że mówienie innymi językami buduje człowieka wierzącego (zob. 1Kor 14,4), czyli wzmacnia nas duchowo. Modląc się w językach posilamy naszego wewnętrznego człowieka w sposób, jakiego nie w pełni rozumiemy. Mówienie językami powinno codzienne ubogacać duchowe życie każdego wierzącego. To nie ma być tylko jednorazowe przeżycie, występujące podczas pierwszego napełnienia Duchem Świętym.

Po przeżyciu chrztu w Duchu Świętym zachęcam, byś codziennie poświęcał czas na modlitwę do Boga w swoim nowym języku. To ogromnie spotęguje wzrost twego życia duchowego.

Odpowiedzi na kilka powszechnych pytań

Czy można powiedzieć, że ci, którzy nigdy nie mówili językami, nie zostali ochrzczeni w Duchu Świętym? Osobiście tak nie uważam.

Zawsze, kiedy się modlę z ludźmi o chrzest w Duchu Świętym, zachęcam ich, aby oczekiwali mówienia językami, i chyba 95% z nich zaczyna mówić w ciągu kilku sekund po mojej modlitwie. W przeciągu lat nazbierały się tysiące takich ludzi.

Jednakże nie śmiałbym powiedzieć, że chrześcijanin, który się pomodlił o chrzest w Duchu Świętym, a nie przemówił językami, nie jest ochrzczony w Duchu Świętym, ponieważ chrzest w Duchu Świętym przyjmuje się wiarą, a mówienie językami jest dobrowolne. Jeśli mam jednak sposobność rozmawiać z wierzącym, który się pomodlił o chrzest w Duchu Świętym ale nie mówi językami, pokazuję mu najpierw wszystkie urywki z księgi Dziejów na ten temat. Wskazuję też, że Paweł napisał, iż sam panuje nad tym, kiedy mówi, a kiedy nie mówi językami. Ja również mogę mówić językami kiedy tylko zechcę, i mogę też postanowić, że już więcej nie przemówię w językach. Skoro tak, to hipotetycznie mógłbym zostać ochrzczony w Duchu Świętym i nigdy nie przemówić w językach, odmawiając współpracy z pobudkami Ducha.

A zatem, kiedy mam sposobność rozmawiać z wierzącym, który się pomodlił z wiarą o chrzest w Duchu Świętym lecz nigdy nie mówił językami, nie mówię mu (ani też nie uważam), że nie został ochrzczony w Duchu Świętym. Po prostu mu wyjaśniam, że mówienie językami nie jest czymś, co Duch Święty robi niezależnie od nas. Duch Święty poddaje nam słowa, ale to my musimy mówić, tak jak to robimy we własnym języku. Następnie go zachęcam, by we współpracy z Duchem Świętym zaczął mówić językami. I prawie wszyscy bez wyjątku niebawem to robią.

Czy Paweł nie napisał, że nie wszyscy mówią językami?

Na retoryczne pytanie Pawła: „Czy wszyscy mówią językami?” (1Kor 12,30), oczywista odpowiedź brzmi: – Nie. – Spójrzmy na to przez pryzmat całego Nowego Testamentu. Pytanie to znajduje się w kontekście wskazówek dotyczących duchowych darów które manifestują się tylko tak jak chce Duch (zob. 1Kor 12,11). Konkretnie Paweł pisał tu o duchowym darze „różnego rodzaju języków”, (1Kor 12,10), któremu, według Pawła, powinien zawsze towarzyszyć duchowy dar tłumaczenia języków. Koryntianie nie zawsze przejawiali ten właśnie dar w swoim kościele, publicznie mówili w językach bez ich tłumaczenia. Należałoby zapytać: – Dlaczego Duch Święty miałby udzielać w zgromadzeniu daru języków bez dania komuś daru tłumaczenia? – Odpowiedź brzmi: – Nie zrobiłby tego. – Inaczej Duch Święty promowałby coś, co nie jest Bożą wolą.

Koryntianie na nabożeństwach musieli modlić się na głos w językach bez żadnego tłumaczenia. Dowiadujemy się zatem, że są dwa różne sposoby korzystania z daru mówienia językami. Jeden to modlitwa w językach, co według Pawła należy robić na osobności. I ten sposób korzystania z mówienia językami nie wymaga tłumaczenia, bo jak napisał apostoł: „… modli się mój duch, ale umysł jest bezczynny” (1Kor 14,14). Najwyraźniej Paweł nie zawsze wiedział, co mówi modląc się w językach, ani tego rozumiał, ani nie otrzymywał tłumaczenia.

Można też korzystać z daru języków publicznie, na zgromadzeniu kościoła, czemu zawsze towarzyszy dar tłumaczenia języków. Wówczas Duch Święty według swego uznania pobudza kogoś, podsuwając mu ten dar. Osoba taka mówi na głos publicznie, a następnie podawane jest tłumaczenie. Bóg jednak nie posługuje się w ten sposób wszystkimi wierzącymi. Dlatego Paweł napisał, że nie wszyscy mówią językami. Nie wszyscy są używani przez Boga do manifestowania spontanicznego daru języków, tak samo, jak nie wszyscy są używani do tłumaczenia języków. Tylko w ten sposób można pogodzić z całością nauki Pisma Świętego retoryczne pytanie Pawła: – Czy wszyscy mówią językami?

Mogę mówić językami kiedy tylko zapragnę, tak jak Paweł. Ani więc Paweł ani ja nie powiedzielibyśmy, że mówimy językami „tylko tak jak Duch chce”. Odbywa się to tak, jak my chcemy. A zatem to, co robimy według własnej woli, nie może być owym darem mówienia językami, który się przejawia „tak jak Duch chce”. Ponadto Paweł, tak jak ja, mówił językami prywatnie, nie rozumiejąc tego, co wypowiada, a więc to nie może być ów dar języków, o którym napisał w 14. rozdziale 1. Listu do Koryntian, któremu zawsze powinien towarzyszyć dar tłumaczenia języków.

Ja sam bardzo rzadko mówię językami na publicznym zgromadzeniu. Tylko wtedy, kiedy czuję pobudzenie Ducha Świętego, chociaż mógłbym (jak to robili Koryntianie), kiedy zechcę, modlić się w kościele na głos w językach bez ich tłumaczenia. Lecz zawsze, kiedy czułem, jak Duch Święty pobudza mnie do publicznego użycia tego daru, następowało po nim tłumaczenie, budujące zgromadzonych.

Na koniec chcę powiedzieć, że Biblię musimy interpretować całościowo. Ci, którzy na podstawie retorycznego pytania Pawła z 1Kor 12,30 dochodzą do wniosku, że nie wszyscy wierzący mówią innymi językami, pomijają inne teksty, które nie zgadzają się z ich interpretacją. Szkoda, że z powodu swego błędu rozmijają się z wielkim błogosławieństwem Bożym.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Chrzest w Duchu Świętym

Kobiety w służbie

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Skoro powszechnie wiadomo, że kobiety stanowią ponad połowę członków Kościoła Pana Jezusa Chrystusa, ważne jest zrozumienie wyznaczonej im przez Boga roli w tym ciele. Większość kościołów i organizacji chrześcijańskich uważa kobiety za wartościowych pracowników, jako że często wykonują one wiele posług.

Nie ma jednak zgody co do roli kobiet. Odsuwa się je od tych służb, które wiążą się z przemawianiem oraz przywództwem. Niektóre kościoły dopuszczają pastorów płci żeńskiej, wiele nie. Jedne pozwalają im nauczać, inne nie. Są takie, które zabraniają kobietom w ogóle się odzywać podczas nabożeństw.

Większość z tych ograniczeń wypływa z odmiennych interpretacji słów Pawła na temat roli kobiet, zapisanych w 1Kor 14,34-35 oraz 1Tm 2,11 – 3,7. Teksty te będą przedmiotem naszych rozważań, zwłaszcza pod koniec rozdziału.

Od początku

Zacznijmy od tego, co Pismo od początku mówi na temat kobiet. Kobiety, podobnie jak mężczyźni, są stworzone na obraz Boga:

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył; stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz 1,27).

Wiemy, oczywiście, że Adama Bóg stworzył wcześniej niż Ewę, i według Pawła ma to istotne znaczenie duchowe (por. 1Tm 2,3). Znaczenie tej kolejności stworzenia rozważymy nieco później, ale wystarczy powiedzieć, że to nie dowodzi wyższości mężczyzny nad kobietą. Wiemy, że Bóg przed ludźmi stworzył zwierzęta (por. Rdz 1,24-28), i nikt nie będzie się upierał, że zwierzęta mają wyższą pozycję od ludzi.[1]

Kobieta została stworzona, aby być pomocą dla mężczyzny (por. Rdz 2,18). To także nie dowodzi jej niższego statusu, tylko ukazuje jej rolę w małżeństwie. Duch Święty został nam dany jako Pomocnik, ale na pewno nie jest od nas niższy rangą, a wręcz odwrotnie! Z powodzeniem można powiedzieć, że stworzenie kobiety jako pomocnicy męża dowodzi, iż mężczyzna potrzebował pomocy! Sam Bóg stwierdził, że nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam (por. Rdz 2,18). Ta prawda sprawdziła się nieskończoną ilość razy w historii ludzkości, kiedy to mężczyźni pozostawali bez pomocy żon.

Wreszcie już na pierwszych kartach księgi Rodzaju zauważamy, że pierwsza kobieta została uformowana z ciała pierwszego mężczyzny. Została wzięta z niego, co wskazuje, że bez niej czegoś mu brakuje, bo na początku oboje byli jednym. To co Bóg rozdzielił, miało zgodnie z Jego intencją ponownie stać się jednością poprzez zjednoczenie seksualne, będące nie tylko środkiem prokreacji ale również wyrażania miłości i doznawania obopólnej przyjemności, co do której oboje są od siebie uzależnieni.

Wszystkie te fakty stoją w sprzeczności z poglądem, jakoby jedna płeć była wyższa od drugiej, albo jedna miała prawo dominować nad drugą. To, że Bóg wyznaczył dla kobiet inne role, tak w małżeństwie jak i w służbie, nie ma nic wspólnego z ich równością w Chrystusie wobec mężczyzn, bo w Nim „nie ma mężczyzny ani kobiety” (Ga 3,28).

Służba kobiet w Starym Testamencie

Przyjrzyjmy się teraz kobietom, które Bóg używał do osiągnięcia swych celów w Starym Testamencie. Jest oczywiste, że w czasach starotestamentowych, podobnie jak i w Nowym Testamencie, Bóg powoływał do publicznej służby głównie mężczyzn. Karty Starego Testamentu wypełniają życiorysy takich mężczyzn jak Józef, Mojżesz, Aaron, Jozue, Samuel i Dawid.

Wyróżniało się jednak wiele kobiet, co jest dowodem na to, że Bóg może powołać i użyć do służby kogo zechce, a kobiety wyposażone przez Boga mogą się podjąć każdego zadania, jakie im wyznaczy.

Zanim przyjrzymy się którejś z nich, zauważmy, że każdy wielki starotestamentowy Boży bohater został urodzony i wychowany przez kobietę. Nie byłoby Mojżesza bez niejakiej Jokebed (por. Wj 6,20), a także innych wielkich mężów Bożych, gdyby nie ich matki. Bóg nałożył na kobiety wielką odpowiedzialność oraz dał im zaszczytną służbę wychowywania dzieci w Panu (por. 2Tm 1,5).

Jokebed była matką nie tylko dwóch powołanych przez Boga mężczyzn, Mojżesza i Aarona, ale też powołanej przez Boga kobiety, ich siostry, prorokini i liderki uwielbiania imieniem Miriam (por. Wj 15,20). W księdze Micheasza 6,4 Bóg umieścił Miriam, razem z Mojżeszem i Aaronem, w gronie przywódców Izraela:

Otom cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli wybawiłem ciebie i posłałem przed obliczem twoim Mojżesza, Aarona i Miriam.

To oczywiste, że przywódcza rola Miriam w Izraelu nie była taka jak Mojżesza, ale jako prorokini przemawiała w imieniu Boga i sądzę, że można przyjąć, iż Boże przesłanie skierowane przez nią było adresowane nie tylko do kobiet, ale także do mężczyzn, Izraelitów.

Sędzina nad Izraelem

Inną kobietą, którą Bóg wyniósł do roli przywódcy Izraela, była Debora, żyjąca w czasach izraelskich sędziów. Ona również była prorokinią i sędzią nad Izraelem takim samym jak Gedeon, Jefte i Samson. Czytamy, że do niej „przybywali Izraelici, aby rozsądzać swoje sprawy” (Sdz 4,5). Rozstrzygała więc sprawy nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Tu nie ma żadnej pomyłki: Kobieta mówiła mężczyznom, co mają robić, a do tego namaścił ją Bóg.

Podobnie jak w przypadku większości kobiet, które Bóg powołuje do przywództwa, Debora też miała do czynienia z mężczyzną, któremu z trudem przychodziło przyjmowanie Bożego słowa z ust kobiety. Nazywał się Barak, a ponieważ był sceptyczny wobec proroczego polecenia Debory, aby wyruszył na wojnę przeciwko kanaańskiemu generałowi Siserze, powiadomiła go, iż zaszczyt zabicia Sisery przypadnie kobiecie. Miała rację, niejaka Jael przebiła palikiem od namiotu głowę śpiącego Sisery (por. Sdz 4). Historia kończy się tym, że Barak śpiewa w duecie z Deborą! Niektóre wersy pieśni są pełne pochwał dla Debory i Jael (por. Sdz 5), a zatem wreszcie Barak chyba uwierzył w „służbę kobiet”.

Trzecia prorokini

Trzecią kobietą, którą Stary Testament przedstawia jako uznaną prorokinię jest Chulda. Bóg użył ją, by udzielić prorockich wskazówek zaniepokojonemu królowi Judy, Jozjaszowi (por. 2Krl 22). Bóg znowu posłużył się kobietą, by poinstruować mężczyznę. Najwyraźniej Chulda była Bożym narzędziem w tej służbie dość regularnie, inaczej Jozjasz nie wykazałby takiej wiary w to, co mu powiedziała.

Dlaczego Bóg powołał Miriam, Deborę i Chuldę na prorokinie? Czy nie mógł powołać mężczyzn? Z pewnością mógł, i wykonaliby to zadanie dokładnie tak samo. Ale tego nie zrobił. I nie wiadomo dlaczego. Powinniśmy wyciągnąć z tego wniosek, że lepiej nie ograniczać Boga ramkami, jeśli chodzi o powoływanie kogoś do służby. Choć normalnie w Starym Testamencie do zadań przywódczych wybierał mężczyzn, czasem powoływał kobiety.

Należy zauważyć, iż te wszystkie trzy wybitne kobiety były prorokiniami. W tamtych czasach do niektórych służb kobiety nie były powoływane. Na przykład żadna kobieta nie była kapłanką. A zatem Bóg rezerwował niektóre służby wyłącznie dla mężczyzn.

Służba kobiet w Nowym Testamencie

Ciekawe, że i w Nowym Testamencie spotykamy kobietę powołaną przez Boga na prorokinię. Kiedy Jezus był kilkudniowym niemowlęciem, rozpoznała Go Anna i ogłosiła Mesjaszem:

Była tam też prorokini Anna, córka Manuela z pokolenia Asera, bardzo już sędziwa. Od swego panieństwa żyła z mężem tylko przez siedem lat. Teraz, jako licząca osiemdziesiąt cztery lata wdowa, dniem i nocą nie opuszczała świątyni. Służyła Bogu postami i modlitwami. Podeszła w tej właśnie chwili, wychwalała Boga i opowiadała o Dziecku wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jeruzalem (Łk 2,36-38).

Zauważmy, iż Anna opowiadała o Jezusie wszystkim, „którzy oczekiwali wyzwolenia Jeruzalem”. Wśród nich byli też, oczywiście, mężczyźni. Można zatem powiedzieć, że Anna nauczała mężczyzn o Chrystusie.

Są też inne kobiety, które z inspiracji Boga przejawiały dar prorokowania. W tej grupie znajduje się Maria, matka Jezusa (por. Łk 1,46-55). Za każdym razem, kiedy prorocze słowa Marii są odczytywane na nabożeństwie, można powiedzieć, że kobieta naucza kościół. (Bóg bezsprzecznie uhonorował cały rodzaj kobiecy, posyłając swego Syna na świat za pośrednictwem kobiety, a przecież mógł to uczynić w inny sposób.)

W Dz 12,8-9 czytamy o czterech córkach Filipa, które były prorokiniami. Paweł pisał o kobietach prorokujących na zgromadzeniach kościoła (por. 1Kor 11,5). Z kontekstu jasno wynika, że byli tam też obecni mężczyźni.

W świetle wszystkich biblijnych przykładów kobiet, które prorokowały, nie mamy wystarczających podstaw, by zamykać przed kobietami możliwości posługiwania, skoro sam Bóg się nimi posłużył! Ponadto nic nie wskazuje na to, by kobiety nie mogły prorokować do mężczyzn w Bożym imieniu.

Kobiety jako pastorki?

A co z kobietami w roli pastora? Wydaje się jasne, że urząd pastora/starszego/przełożonego Bóg przeznaczył mężczyznom:

Jeśli ktoś zabiega o urząd biskupa (przełożonego), pragnie tego, co dobre. Trzeba więc, aby biskup (przełożony) był bez zarzutu, mężem jednej żony… (1Tm 3,1-2).

Zostawiłem cię na Krecie, abyś uporządkował to, co zostało do zrobienia i ustanowił w każdym mieście starszych, zgodnie z tym, co ci poleciłem. Może to być ktoś, kto jest nienaganny, jest mężem jednej żony… (Tt 1,5-6).

Paweł nie mówi wyraźnie, że zabrania kobietom pełnić ten urząd, należałoby więc zachować nieco ostrożności w wyciąganiu ostatecznych wniosków. Obecnie w bardzo wielu miejscach na świecie rolę pastorów/starszych/przełożonych skutecznie pełnią kobiety, zwłaszcza w krajach rozwijających się. Jednak stanowią one znikomą mniejszość. Być może Bóg sporadycznie powołuje do tej funkcji kobiety, kiedy to służy Jego przemyślanym celom, albo też kiedy brakuje wśród mężczyzn wykwalifikowanych przywódców. Możliwe, że obecnie wiele kobiet-pastorów jest powołanych do innej służby, biblijnie usankcjonowanej dla kobiet, jak prorokinie, ale struktura kościoła pozwala im funkcjonować tylko w roli pastorów.

Dlaczego urząd pastora/starszego/przełożonego jest zarezerwowany dla mężczyzn? Zrozumienie funkcji tego urzędu rzuci nam światło na to zagadnienie. Oto jeden z biblijnych wymogów dotyczących pastora/starszego/przełożonego:

Powinien dobrze kierować swoim domem, mieć dzieci posłuszne i pełne szacunku. Jeśli bowiem ktoś nie umie kierować własnym domem, jak będzie dbał o Kościół Boga? (1Tm 3,4-5)

Wymóg ten nabiera sensu, kiedy sobie uświadomimy, że nowotestamentowy starszy miał pod swoją pieczą mały kościół domowy. Jego rola była podobna do roli ojca dbającego o dom. To tłumaczy, dlaczego urząd pastorski powinien być sprawowany przez mężczyznę: ponieważ bardzo przypomina sytuację rodzinną. A rodzina zgodnie z Bożym zamierzeniem powinna być kierowana przez mężczyznę a nie kobietę. Wrócimy do tego nieco później.

Kobiety w roli apostołów?

Ustaliliśmy, że kobiety mogą pełnić służbę prorokiń (jeśli są do niej przez Boga powołane). A co z innymi służbami? Nieco światła rzucają pawłowe pozdrowienia w Rz 16, gdzie chwali on szereg kobiet, pełniących posługi na rzecz Bożego Królestwa. Jedną mógł nawet wymienić jako apostoła. W trzech poniższych cytatach wyróżniłem kursywą imiona kobiet:

Polecam Febę, naszą siostrę, która jest diakonisą kościoła w Kenchrach. Przyjmijcie ją w Panu w sposób godny świętych i wesprzyjcie w każdej potrzebie. Wielu bowiem objęła swoją opieką, także i mnie samego (Rz 16,1-2).

Jakiż to list polecający! Dokładnie nie wiemy, jaką służbę pełniła Feba, ale Paweł nazwał ją „diakonisą [ang. służebnicą] kościoła w Kenchrach” oraz dodał, iż „wielu bowiem objęła swoją opieką”, także jego samego. Cokolwiek robiła dla Pana, musiało to być dość znaczące, bo zasłużyła na wyróżnienie wobec całego kościoła w Rzymie.

Dalej czytamy o Pryscylli, która wraz z mężem, Akwilą wykonywała tak ważną służbę, że doceniały ich wszystkie kościoły powstałe wśród pogan:

Pozdrówcie Pryscyllę i Akwilę, moich współpracowników w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie nadstawiali swoją głowę, a którym nie tylko ja dziękuję, ale także wszystkie kościoły z pogan. Pozdrówcie także kościół, który gromadzi się w ich domu. Pozdrówcie Epeneta, mojego umiłowanego, który jest pierwszym owocem Azji dla Chrystusa. Pozdrówcie Marię, która się wiele natrudziła dla was. Pozdrówcie Andronika i Juniasa [Junię, zob. przypis w BT], moich rodaków i współwięźniów, którzy się cieszą wielkim poważaniem u apostołów, a którzy przede mną uwierzyli w Chrystusa (Rz 16,3-7).

Jeśli chodzi o osobę imieniem Junias, wydaje się logiczne, że ktoś „cieszący się wielkim poważaniem u apostołów” mógł być tylko apostołem. Jeśli właściwym tłumaczeniem jest Junia, to ta kobieta mogła być apostołem. Dla Pana pracowały Pryscylla i Maria.

Pozdrówcie Ampliata, mojego umiłowanego w Panu. Pozdrówcie Urbana, naszego współpracownika w Chrystusie, i mojego umiłowanego Stachyra. Pozdrówcie Apellesa, doświadczonego w Chrystusie. Pozdrówcie tych, którzy są z domu Arystobula. Pozdrówcie Herodiona, mojego rodaka. Pozdrówcie tych, którzy są z domu Narcyza, a należą do Pana. Pozdrówcie Tryfenę i Tryfozę, które trudzą się w Panu. Pozdrówcie umiłowaną Persydę, która w Panu zniosła wielkie trudy. Pozdrówcie Rufusa, wybranego w Panu, oraz matkę jego i moją. Pozdrówcie Asynkryta, Flegonta, Hermesa, Patrobę, Hermasa oraz braci, którzy są z nimi. Pozdrówcie Filologa i Julię. Nereusza i jego siostrę, Olimpasa i wszystkich świętych, którzy są z nimi (Rz 16,8-15).

Najwyraźniej kobiety mogą być „pracownikami” w Bożej służbie.

Kobiety jako nauczyciele Pisma Świętego?

A co z kobietami prowadzącymi nauczanie? Nowy Testament o żadnej takiej nie wspomina. Oczywiście, nie wymienia też żadnych mężczyzn powołanych do służby nauczania. Pryscylla, żona Akwili była zaangażowana w nauczanie, przynajmniej na niewielką skalę. Kiedy w Efezie wraz z Akwilą usłyszeli, jak Apollos głosi niepełną ewangelię, „zabrali go z sobą i wyłożyli mu dokładniej Drogę Boga” (Dz 18,26). Nikt nie może zaprzeczyć, że Pryscylla pomagała mężowi nauczać Apollosa, mężczyznę. Poza tym Paweł dwukrotnie wymienia i Pryscyllę i Akwilę, pisząc o „kościele, który gromadzi się w ich domu” (zob. Rz 16,3-5; 1Kor 16,19), a w Liście do Rzymian oboje nazywa „współpracownikami w Chrystusie”. Bez wątpienia Pryscylla pełniła aktywną rolę u boku męża.

Kiedy Jezus nakazał kobietom instruować mężczyzn

Zanim ustosunkujemy się do słów Pawła, nakazujących kobietom milczeć w kościele, a także zakazujących im nauczania mężczyzn, rozważmy dla równowagi jeszcze inny urywek.

Po zmartwychwstaniu Jezusa anioł posłał co najmniej trzy kobiety z poleceniem poinstruowania Jego uczniów. Miały im powiedzieć, że Jezus powstał z martwych i ukaże się im w Galilei. To nie wszystko. Później sam Jezus ukazał się tym kobietom i nakazał, aby poleciły uczniom udać się do Galilei (zob. Mt 28,1-10; Mk 16,1-7).

Po pierwsze, jest dla mnie znaczące, że Jezus najpierw ukazał się kobietom, a później mężczyznom. Po drugie, gdyby nauczanie mężczyzn przez kobiety było czymś fundamentalnie niewłaściwym, Jezus nie kazałby kobietom przekazać wieść o Jego zmartwychwstaniu mężczyznom. To nie było jakąś mało znaczącą informacją; mógł ją przecież przekazać osobiście (co faktycznie później uczynił). Tego faktu nie można podważyć: Pan Jezus polecił kobietom przekazać istotną prawdę oraz pewne duchowe wskazówki grupie mężczyzn.

Teksty kontrowersyjne

Gdy już nieco wiemy, co Biblia mówi o roli kobiet w kościelnej służbie, możemy lepiej zinterpretować „teksty problematyczne” w pismach Pawła. Przyjrzyjmy się najpierw jego słowom nakazującym kobietom w kościele milczeć:

… kobiety niech w czasie zgromadzeń milczą. Nie pozwala się bowiem im mówić, ale niech będą podporządkowane, jak nakazuje to również Prawo. A jeśli chcą się czegoś nauczyć, niech w domu pytają swoich mężów. Nie wypada przecież kobiecie przemawiać na zgromadzeniu (1Kor 14,34-35).

Niektórzy zastanawiają się, czy były to faktyczne wskazówki Pawła, czy też po prostu przytoczenie słów Koryntian. W drugiej części listu staje się jasne, że Paweł odpowiadał na pytania, jakie sami mu zadali w przesłanym do niego liście (zob. 1Kor 7,1.25; 8,1; 12,1; 16,1.12).

Co więcej, słowa Pawła w następnym wersecie można traktować jako reakcję na generalną politykę Koryntian, by kobietom zamykać usta w kościołach:

Czy Słowo Boga wyszło od was, czy tylko do was dotarło? (1Kor 14,36)

Paweł oczywiście zadaje tu pytanie retoryczne. Odpowiedź brzmi: – Nie. – Koryntianie nie byli autorami Bożego Słowa, ani nie dotarło ono tylko do nich. Pytanie to jest najwyraźniej naganą dla ich pychy. Jeśli taka jest jego reakcja na dwa poprzedzające wiersze, to nabiera ona następującego znaczenia: – Kimże wy jesteście? Od kiedy decydujecie, kim Bóg może się posłużyć do przekazywania swego Słowa? Jeśli chce, może użyć kobiet, a wy postępujecie głupio zamykając im usta.

Taka interpretacja wydaje się logiczna, kiedy weźmie się pod uwagę, że Paweł już wcześniej w tym samym liście napisał, jaki jest właściwy sposób prorokowania kobiet w kościele (zob. 1Kor 11,5), czego nie można pogodzić z nakazem milczenia. Ponadto, zaledwie kilka wersetów dalej Paweł wzywa wszystkich Koryntian[2], z kobietami włącznie, aby „zabiegali o dar prorokowania” (1Kor 14,39). Zatem wyraźnie przeczyłby sobie, gdyby w 1Kor 14,34-35 nakładał na kobiety bezwarunkowy wymóg milczenia na zgromadzeniach kościoła.

Inne możliwości

Ale przypuśćmy, że powyższe słowa rzeczywiście pochodzą od Pawła i że nakazuje on kobietom milczeć. Jak więc zinterpretować to, co mówi?

Trzeba by się znów zastanowić, dlaczego wydał kobietom generalny nakaz milczenia na nabożeństwach, podczas gdy w tym samym liście stwierdził, iż mogą publicznie się modlić i prorokować.

Co więcej, Paweł na pewno znał owe przykłady biblijne, jakie rozważyliśmy, kiedy to Bóg posłużył się kobietami, aby publicznie wypowiadały Jego Słowo, nawet do mężczyzn. Dlaczego zamykał usta tym, które Bóg często namaszczał do mówienia?

Zdrowy rozsądek podpowiada, iż Paweł na pewno nie miał na myśli tego, by kobiety całkowicie milczały podczas zgromadzeń kościoła. Pamiętajmy, że członkowie pierwszego Kościoła spotykali się w domach i wspólnie spożywali posiłki. Czy mamy sądzić, że kobiety absolutnie nic nie mówiły od chwili przestąpienia progu domu aż do jego opuszczenia? Czy nie odzywały się przygotowując lub spożywając wspólny posiłek? Czy przez ten cały czas nic nie mówiły swoim dzieciom? Taka myśl wydaje się absurdalna.

Skoro tam, gdzie „dwóch albo trzech się gromadzi” w imię Jezusa, On jest pośród nich (zob. Mt 18,20), i to na pewno stanowi zgromadzenie kościoła, to czy jeśli dwie kobiety zbierały się w imię Jezusa, nie mogły ze sobą rozmawiać?

Jeżeli 1Kor 14,34-35 jest faktycznie pawłową wskazówką, odnosi się ona raczej do problemu zwykłego porządku w kościołach. Niektóre kobiety w jakimś stopniu nie przestrzegały porządku i zadawały zbędne pytania. Pawłowi nie chodziło o to, by kobiety zupełnie milczały podczas całego zgromadzenia. Tak samo, jak podając podobne wskazówki co do proroków kilka wersetów wyżej, na pewno nie chciał, aby przez całe nabożeństwo milczeli:

A gdyby ktoś [jakiś prorok] z siedzących tam otrzymał objawienie, ten pierwszy niech milczy (1Kor 14,30).

W tym przypadku słowa „niech milczy” oznaczają „chwilowo powstrzyma się od mówienia”.

Tym zaś, którzy mówią językami, polecał aby milczeli, jeśli nie ma na nabożeństwie tłumacza:

A jeśli nie byłoby tłumacza, niech milczy na zgromadzeniu, niech mówi sobie i samemu Bogu (1Kor 14,28).

Czy nakazywał im całkowicie milczeć przez całe nabożeństwo? Nie, po prostu kazał im milczeć i nie mówić językami publiczne, kiedy nikt nie tłumaczy. Zauważmy, że powiedział: „niech milczy na zgromadzeniu”, dosłownie to samo co nakazał kobietom w 1Kor 14,34-35. Dlaczego więc mielibyśmy jego słowa dotyczące milczenia kobiet w kościele rozumieć tak: „niech milczą przez całe zgromadzenie”, natomiast te skierowane do niesubordynowanych „językomówców” jako: „niech powstrzymają się od mówienia w konkretnych momentach podczas nabożeństwa”?

Zauważmy wreszcie, że w rozważanym urywku Paweł nie kieruje swych słów do wszystkich kobiet, a tylko do mężatek, ponieważ je poucza, by „w domu pytały swoich mężów”, jeśli mają jakieś pytania.[3] Może problem polegał na tym, iż kobiety zamężne zadawały pytania innym mężczyznom, a nie swoim mężom. Coś takiego z pewnością mogło być niestosowne, ujawniało brak szacunku i uległości wobec własnych mężów. Jeśli Paweł ustosunkowywał się do takiego problemu, to wyjaśnia, dlaczego swoją argumentację podpiera faktem, iż kobiety powinny być podporządkowane (swoim mężom), jak też od pierwszych kart księgi Rodzaju w różnoraki sposób mówiło o tym Prawo (zob. 1Kor 14,34).

Podsumowując, jeśli w 1Kor 14,34-35 Paweł rzeczywiście nakazuje kobietom milczenie, to dotyczy to tylko mężatek zadających pytania w nieodpowiednich momentach albo w sposób pozbawiony szacunku wobec mężów. Poza tym mogą prorokować, modlić się i przemawiać.

Drugi kontrowersyjny tekst

W końcu przechodzimy do drugiego problematycznego tekstu, zapisanego w Liście Pawła do Tymoteusza:

Kobieta niech się uczy w cichości, w pełnej uległości. Nie pozwalam też kobiecie nauczać ani górować nad mężczyzną, lecz ma trwać w cichości. Pierwszy bowiem został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta pogrążyła się w grzechu (1Tm 2,11-14).

Paweł z pewnością wiedział o Miriam, Deborze, Chuldzie i Annie, czterech prorokiniach, które przemawiały w imieniu Boga do mężczyzn i kobiet, skutecznie nauczając i przekazując im Bożą wolę. Na pewno wiedział, że Debora, jako sędzia nad Izraelem sprawowała władzę nad mężczyznami i kobietami. Wiedział, iż Bóg w dniu Pięćdziesiątnicy wylał Ducha Świętego, co było początkiem spełniania się proroctwa Joela, zapowiadającego wylanie przez Boga w dniach ostatecznych Jego Ducha na wszelkie ciało, tak że synowie i córki będą prorokować. Wiedział też o kobietach, którym Jezus polecił zanieść wiadomość do apostołów. Pewnie pamiętał własne słowa aprobaty, napisane do kościoła w Koryncie, a dotyczące modlitwy i prorokowania kobiet na zgromadzeniach kościoła. Powiedział Koryntianom, iż w kościele każdy może otrzymać od Ducha Świętego dar nauczania, aby się nim dzielić z pozostałymi (zob. 1Kor 14,26). Co zatem chciał przekazać, pisząc do Tymoteusza powyższe słowa?

Zauważmy, że powołuje się na dwa powiązane z sobą fakty z księgi Rodzaju: (1) Adam został stworzony przed Ewą; (2), to nie Adam, lecz Ewa została zwiedziona i pogrążyła się w grzechu. Fakt pierwszy ustala właściwą relację pomiędzy mężem i żoną. Zgodnie z porządkiem stworzenia mąż ma być głową, czego Paweł naucza w innych miejscach (zob. 1Kor 11,3; Ef 5,23-24).

Drugi wspomniany przez Pawła fakt nie ma pokazać, że kobietę łatwiej zwieść niż mężczyznę, bo tak nie jest. Ponieważ w ciele Chrystusa jest więcej kobiet niż mężczyzn, można by twierdzić, iż to mężczyzn łatwiej zwieść niż kobiety. Drugi fakt mówi raczej, że kiedy Boży porządek w rodzinie zostanie zignorowany, szatan może uzyskać dostęp. Cały problem ludzkości miał początek w raju, gdzie relacja pomiędzy mężem i żoną została zakłócona: żona Adama nie była mu podporządkowana. Adam musiał jej przekazać Boże wskazówki odnośnie do zakazanego owocu (zob. Rdz 2,16-17; 3,2-3). Ona jednak się ich nie trzymała. W pewnym sensie wykazała nad nim władzę, dając mu do zjedzenia zakazany owoc (zob. Rdz 3,6). W tym przypadku to nie Adam prowadził Ewę, ale Ewa Adama, a skutek okazał się katastrofalny.

Kościół jako wzorzec rodziny

Zamierzony przez Boga porządek w rodzinie powinien być demonstrowany w Kościele. Pamiętajmy, iż przez pierwszych 300 lat historii Kościoła, kościoły lokalne były małe. Spotykały się w domach. Pastorzy/starsi/przełożeni byli jakby ojcami rodzin. Ta ustanowiona przez Boga struktura Kościoła tak bardzo przypominała rodzinę, i faktycznie była rodziną duchową, że kobiece przywództwo nad nią byłoby niewłaściwym sygnałem dla wszystkich rodzin i w Kościele i poza nim. Wyobraźmy sobie, że kobieta jako pastor/starszy/przełożony regularnie naucza w kościele, podczas gdy jej mąż posłusznie siedzi i słucha jej nauki, podporządkowując się jej autorytetowi. Byłoby to sprzeczne z Bożym porządkiem w rodzinie i złym przykładem.

Właśnie do takiej sytuacji odnoszą się słowa Pawła. Zauważmy, iż są zapisane w bliskim kontekście wymogów stawianych starszym [biskupom –przekład ekumeniczny] (zob. 1Tm 3,1-7), z których jeden określa, że mają to być mężczyźni. Zauważmy, iż starsi mieli regularnie nauczać w kościele (zob. 1Tm 5,17). Słowa Pawła mówiące o tym, że kobiety winny przyjmować nauczanie w milczeniu, bo nie wolno im nauczać ani górować nad mężczyznami są oczywiście związane z utrzymaniem porządku podczas nabożeństwa. Według niego niewłaściwą rzeczą jest, by kobieta, nawet w niewielkim stopniu spełniała rolę pastora/starszego/przełożonego.

Nie znaczy to, że podporządkowana mężowi kobieta/żona nie mogła modlić się, prorokować, otrzymać od Boga jakiejś nauki do przekazania całej grupie czy w ogóle zabierać głosu na zgromadzeniach. Wszystko to mogła robić w kościele nie naruszając Bożego porządku, mogła też robić to wszystko w domu, nie naruszając Bożego porządku. W kościele zakazane jej było tylko to, czego nie wolno jej było w domu – górować nad mężem.

W dalszych wersetach czytamy, że kobiety mogły pełnić funkcję diakona, tak samo jak mężczyźni (zob. 1Tm 3,11). Posługiwanie w kościele w roli diakona, czyli dosłownie sługi, nie wymaga wykroczenia poza Boży porządek dotyczący relacji męża i żony.

Tylko tak potrafię pogodzić słowa Pawła z 1Tm 2,11-14 z całością nauki Pisma Świętego. Każdy inny biblijny przypadek, jaki rozważyliśmy, kiedy Bóg posługiwał się kobietami, nie stanowi wzorca dla rodziny tak jak Kościół, zatem nie narusza ustanowionego przez Boga porządku. Nigdzie nie znajdziemy przykładu żony górującej nad mężem w rodzinie. Wyobraźmy sobie małe zgromadzenie kilku rodzin w czyimś domu, gdzie rządzi żona, nauczając i nadzorując zgromadzenie, podczas gdy jej mąż biernie siedzi i poddaje się jej przywództwu. Nie tego pragnie Bóg i jest to sprzeczne z Jego porządkiem w rodzinie.

A to, że Debora sprawowała urząd sędziego w Izraelu, Anna mówiła mężczyznom o Chrystusie, Maria i jej towarzyszki powiadomiły apostołów o zmartwychwstaniu Jezusa – to nie są niewłaściwe przykłady, bo w żaden sposób nie wykrzywiają Bożego wzorca dotyczącego porządku w rodzinie. Regularne zgromadzenia kościoła są sytuacją wyjątkową, tu występuje niebezpieczeństwo wysyłania niewłaściwych sygnałów, jeśli kobiety / żony regularnie nauczają mężczyzn / mężów i górują nad nimi autorytetem.

Na zakończenie

Gdybyśmy zadali pytanie: – Co może być fundamentalnie złego w tym, że kobiety są zaangażowane w służbę, służą udzielonymi im przez Boga darami lub posługują innym sercem pełnym współczucia? Jaką moralną czy etyczną zasadę mogłoby to naruszać? – Jedynym możliwym naruszeniem tej zasady byłaby sytuacja, gdy służba kobiety w jakiś sposób narusza Boży porządek w relacji mężczyzna – kobieta, mąż – żona. W obydwu „problematycznych urywkach”, jakie rozważyliśmy, Paweł odwołuje się do boskiego porządku w małżeństwie jako podstawy swojej troski.

Widzimy zatem, iż kobiety podlegają ograniczeniom w służbie kościelnej w bardzo niewielkim stopniu. Bóg chce się nimi posługiwać dla swojej chwały i czyni to od tysięcy lat w wieloraki sposób. Biblia mówi o ogromnym pozytywnym wkładzie kobiet w Boże Królestwo; niektóre przykłady rozważaliśmy. Nie zapominajmy, iż wśród osób najbliższych Jezusowi były kobiety (zob. J 11,5), one też wspierały finansowo Jego służbę (zob. Łk 8,1-3), czego nie czytamy o żadnym mężczyźnie. Samarytanka przy studni opowiedziała o Chrystusie mężczyznom ze swego miasteczka i wielu w Niego uwierzyło (zob. J 4,28-30.39). Niejaka uczennica imieniem Tabita „czyniła dużo dobrego i dawała hojne jałmużny” (Dz 9,36). Również kobieta namaściła Jezusa na Jego pogrzeb, a On ją za to pochwalił, choć niektórzy mężczyźni szemrali (zob. Mk 14,3-9). Kobiety w końcu płakały nad Jezusem, kiedy niósł swój krzyż ulicami Jerozolimy, czego nie czytamy o żadnym mężczyźnie. Te oraz inne przykłady powinny zachęcić kobiety do tego, by zechciały pełnić wyznaczone im przez Boga posługi. Potrzebujemy je wszystkie!


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy


[1] . Należy też zauważyć, iż każdy mężczyzna od Adama jest stworzony przez Boga, a rodzi się z kobiety, stworzonej wcześniej przez Boga. Każdy mężczyzna po Adamie wyszedł z kobiety, o czym przypomina Paweł w 1Kor 11,11-12. Ale z pewnością nikt nie będzie utrzymywał, iż ten boski porządek dowodzi niższości mężczyzn wobec ich matek.

[2] . Napomnienie Pawła jest skierowane do „braci” (ang. brethren – „braterstwo”). Termin ten występuje w tym liście 27 razy i dotyczy wszystkich członków Ciała Chrystusowego, nie tylko mężczyzn.

[3] . Należy zauważyć, że w grece to samo słowo oznacza kobietę i żonę oraz jedno słowo – mężczyznę i męża. Musimy zatem wnioskować z kontekstu, czy autor mówi o mężczyznach i kobietach, czy o mężach i żonach. W rozważanym urywku Paweł zwraca się do żon, jako że w domu tylko one mogły o cokolwiek pytać mężów.

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Kobiety w służbie

Ulubiony kaznodzieja Jezusa

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Może się zdziwisz słysząc, że Jezus miał ulubionego kaznodzieję. Może jeszcze bardziej będziesz zdumiony, że nie był nim jakiś luteranin, metodysta, zielonoświątkowiec, anglikanin czy prezbiterianin, ale baptysta! Znamy go, to oczywiście Jan Chrzciciel (gra słów – w j. ang. chrzciciel = baptysta)! Jezus o nim powiedział:

Zapewniam was: Wśród narodzonych z kobiet nie pojawił się nikt większy od Jana Chrzciciela (Mt 11,11a).

Wszyscy „rodzimy się z kobiet”, zatem w opinii Jezusa Jan Chrzciciel był największym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na ziemi. Dlaczego Jezus tak uważał, pozostaje sprawą domysłu. Wydaje się, że dzięki duchowym przymiotom Jana. W takim razie mądrą rzeczą byłoby je przestudiować oraz naśladować. Ja znalazłem u Jana Chrzciciela co najmniej siedem cech, które są godne pochwały. Chociaż służba Jana była najbliższa posłudze proroka i ewangelisty, wszystkie one są cenne u każdego sługi ewangelii. Rozważmy pierwszą z nich.

Pierwsza cecha Jana

Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi z Jerozolimy posłali do niego kapłanów i lewitów, aby go zapytać: Kim ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, wyznał: Ja nie jestem Mesjaszem. Wówczas gdy go zapytali: Kim więc jesteś? Czy jesteś Eliaszem? Odpowiedział: Nie jestem. Czy może jesteś prorokiem? Oznajmił: Nie. Zapytali więc: Kim jesteś? Musimy bowiem dać odpowiedź tym, którzy nas posłali. Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Ja jestem głosem wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pana! – jak powiedział prorok Izajasz (J 1,19-23).

Jan znał swoje powołanie i za nim podążał.

To ważne, aby słudzy Boży znali swoje powołanie i za nim podążali. Jeśli jesteś ewangelistą, nie próbuj być pastorem. Jeśli jesteś nauczycielem, nie próbuj być prorokiem, inaczej spotka cię tylko frustracja.

Jak rozpoznać swoje powołanie? Po pierwsze, pytaj Pana, który ciebie powołał. Po drugie, sprawdź swoje uzdolnienia. Jeśli Bóg powołał cię na ewangelistę, wyposażył cię to tego zadania. A po trzecie, czekaj na potwierdzenie ze strony innych, którzy na pewno dostrzegą twój dar.

Kiedy się upewnisz co do swego powołania, podążaj za nim całym swoim sercem; nie pozwól, by cokolwiek stanęło ci na drodze. Wielu czeka, aż Bóg sam uczyni to, czego od nich oczekuje. Noe nie czekał, aż Bóg zbuduje arkę!

Mówi się, że słowo posługa literuje się P R A C A. Szatan na pewno będzie się starał powstrzymać cię przed wypełnieniem twojego powołania, ale musisz mu się oprzeć i z wiarą iść do przodu. Chociaż Biblia tego nie mówi, na pewno był taki dzień, kiedy Jan zaczął głosić w okolicach Jordanu. Niewątpliwie jego słuchacze byli wtedy mniej liczni niż gromadzące się później tłumy. Na pewno ludzie się z niego wyśmiewali i go prześladowali. Jednak to go nie powstrzymało. Jego jedynym celem było podobać się Bogu, który go do tej służby powołał. W końcu odniósł sukces.

Oto jego pierwsza cecha godna naśladowania: Jan znał swoje powołanie i za nim podążał.

Druga cecha Jana

W tym czasie pojawił się na Pustyni Judzkiej Jan Chrzciciel i wołał: Opamiętajcie się! Królestwo Niebios jest już blisko! (Mt 3,1-2)

Bezsprzecznie Jezus wysoce cenił proste przesłanie Jana, jako że sam też to głosił, gdziekolwiek się udał (zob. Mt 4,17). Jan wzywał ludzi do opamiętania i odwrócenia się od życia grzesznego w stronę sprawiedliwego. Wiedział, że więź z Bogiem zaczyna się od opamiętania, a ci, którzy tego nie uczynią, zostaną wtrąceni do piekła.

Inaczej niż tak wielu współczesnych ewangelistów, Jan w ogóle nie mówił o Bożej miłości. Nie mówił też o ludzkich „potrzebach”, aby skłonić słuchaczy do wypowiedzenia pustej „modlitwy grzesznika”, po której będą doświadczać „obfitego życia”. Nie wmawiał im, iż w zasadzie są dobrymi ludźmi, których Bóg zabierze do nieba, jeśli tylko zrozumieją, że zbawienie nie jest z uczynków. Widział ich takimi, jakimi widział ich Bóg: buntownikami, którym grożą wieczne konsekwencje za popełnione grzechy. Z całą powagą ich ostrzegał przed nadchodzącym sądem. Wyraźnie im uświadamiał, że jeśli nie odmienią swego serca i postępowania, będą potępieni.

Zatem druga cecha, godna naśladowania przez każdego pozyskującego uczniów sługę Bożego jest następująca: Jan głosił, że opamiętanie jest pierwszym krokiem w relacji z Bogiem.

Trzecia cecha Jana

Jan miał odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany wokół bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny (Mt 3,4).

Jan z pewnością nie pasuje do obrazu współczesnego „ewangelisty sukcesu”. Ci tak naprawdę nigdy nie wpuściliby kogoś takiego jak Jan za kazalnicę w swoim kościele, bo nie nosił się jak człowiek sukcesu. Był on jednak prawdziwym mężem Bożym, niezainteresowanym ani gonitwą za ziemskimi dobrami ani imponowaniem ludziom swoim wyglądem, bo wiedział, że Bóg patrzy na serce. Prowadził proste życie. Jego styl życia nikogo nie gorszył, bo najwyraźniej nie zajmował się gromadzeniem pieniędzy. Jakież to przeciwieństwo w stosunku do tak wielu współczesnych kaznodziejów, dla których ewangelia jest przede wszystkim środkiem do zdobycia osobistych korzyści. Ci karykaturalni przedstawiciele Chrystusa wyrządzają Jego sprawie ogromną szkodę.

Oto trzecia cecha, dzięki której był ulubionym kaznodzieją Jezusa: Jan prowadził proste życie.

Czwarta cecha Jana

Do tłumów, które przychodziły, aby się ochrzcić, mówił: Plemię żmijowe, kto wam podsunął myśl, że można uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc owoce godne opamiętania. Nie próbujcie sobie wmawiać: Naszym ojcem jest Abraham. Zapewniam was: Bóg może nawet z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahamowi (Łk 3,7-8).

Chociaż posługa Jana docierała do coraz szerszych kręgów społeczeństwa, w swoim przesłaniu nie szedł on na kompromis. Kiedy zauważył, iż przychodzenie do chrztu stało się czymś popularnym, stał się chyba trochę podejrzliwy co do motywów takiego kroku u ludzi. Bo nawet nauczyciele Prawa i faryzeusze szli nad Jordan (Pr, Mt 3,7). Obawiał się, że wielu robi po prostu to co inni. Dlatego czynił wszystko, by ich odwieść od samooszukiwania się, usuwał wszelkie podpórki, które podtrzymywały ludzką ułudę. Nie chciał, aby myśleli, że zbawi ich sam akt chrztu, a deklaracja opamiętania uchroni przed piekłem. Prawdziwe opamiętanie – mówił – wydaje owoce posłuszeństwa.

Ponieważ wielu Żydów uważało się za zbawionych dzięki biologicznemu pochodzeniu z linii Abrahama, Jan wykazał fałszywość takiej nadziei.

Jego czwarta godna pochwały cecha: Kochał ludzi tak bardzo, że mówił im prawdę. Osoby niepokutującej, nieświętej, nigdy by nie zapewniał, że jest na drodze do nieba.

Piąta cecha Jana

Jan nie chrzcił tych, którzy wyraźnie się nie opamiętali, aby nikogo nie upewniać w jego samo-zwiedzeniu. Chrzcił tych, którzy „wyznawali swoje grzechy” (Mt 3,6). Przychodzących ostrzegał:

Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzew. Każde więc drzewo, które nie rodzi dobrego owocu, zostanie wycięte i wrzucone w ogień… Ma On w ręku przetak i oczyści swoje klepisko: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym (Mt 3,10..12).

Jan nie bał się mówić prawdy o piekle. Dziś wielu kaznodziejów ten temat omija, starają się raczej wygrać konkurs popularności niż zdobywać dusze dla Bożego Królestwa. Jan tego tematu nie pomijał, głosił tak jak Jezus w Kazaniu na górze, że tylko święci odziedziczą Królestwo Boże. Ci, którzy nie wydają dobrego owocu, zostaną wrzuceni w ogień.

Gdyby Jan żył obecnie, bez wątpienia byłby karcony przez wielu nominalnych chrześcijan za to, że jest „głosicielem ognia piekielnego i siarki”, „prorokiem posępności i potępienia”, „kaznodzieją niewrażliwym na poszukujących” albo jeszcze gorzej: „negatywnym”, „potępiającym”, „legalistycznym” lub „super-sprawiedliwym”. A jednak był ulubionym kaznodzieją Jezusa. Jego piąta cecha: Jan głosił o piekle i wyraźnie mówił, jacy ludzie tam pójdą. Ciekawe, że Łukasz nazwał głoszenie Jana „Dobrą Nowiną” (Łk 3,18).

Szósta cecha Jana

Chociaż był potężnie używany przez Boga i cieszył się ogromną popularnością wśród ludzi, wiedział, że w porównaniu z Jezusem jest niczym, dlatego zawsze swego Pana wywyższał:

Ja was chrzczę wodą, abyście się opamiętali. Za mną idzie zaś mocniejszy ode mnie. Nie jestem godny podać Mu sandałów. On was będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem (Mt 3,11).

Jakże wyraźnie samoocena Jana kontrastuje z arogancją, jaka często uderza u współczesnych „sług Bożych”. Kolorowe magazyny wydawane przez ich misyjne organizacje na każdej stronie zawierają ich zdjęcia, podczas gdy o Jezusie ledwo wspominają. Jak pawie paradują wzdłuż i wszerz sceny, wywyższając się w oczach swych naśladowców. Są niedotykalni i nieosiągalni, pełni poczucia własnej wartości. Niektórzy rozkazują nawet aniołom i Bogu! Natomiast Jan uważał, że jest niegodny zdjąć sandały z nóg Jezusa, choć było to zajęciem najniższego rangą niewolnika. Bronił się, kiedy Jezus przyszedł prosząc, by Go ochrzcił. A kiedy rozpoznał w nim Chrystusa, natychmiast wszystkich kierował do niego, ogłaszając, że jest „Barankiem Bożym, który gładzi grzech świata” (J 1,29). Motto pokornego Jana brzmiało: „On musi wzrastać, a ja stawać się mniejszym” (J 3,30).

Była to szósta cecha Jana, dzięki której stał się ulubionym kaznodzieją Jezusa: Jan uniżył siebie, a wywyższył Jezusa. Nie pragnął własnej chwały.

Siódma cecha Jana

Współcześni kaznodzieje, aby nikogo nie urazić, często używają mglistych ogólników: – Bóg chce, abyśmy robili to, co słuszne! – Na takie kazanie i prawdziwi i fałszywi chrześcijanie odpowiedzą: – Amen. – Wielu mówców z łatwością rozwodzi się nad skandalicznymi grzechami tego świata, a jednocześnie unika mówienia o podobnych grzechach w Kościele. Potrafią na przykład „wściekać się” na pornografię, ale nie ośmielą się wspomnieć o kasetach i płytach DVD z filmami dla dorosłych, jakie oglądają, a często kolekcjonują ich parafianie. Dali się usidlić bojaźni przed człowiekiem.

Natomiast Jan nie wahał się głosić konkretnie. Łukasz relacjonuje:

Zgromadzeni pytali Jana: Co więc powinniśmy czynić? Odpowiedział im: Kto ma dwie koszule, niech się podzieli z tym, który nie ma, kto ma pożywienie, niech uczyni podobnie. Przyszli również celnicy, aby się ochrzcić i pytali Go: Nauczycielu, co powinniśmy czynić? On zaś odpowiedział im: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam się należy. Pytali go też żołnierze: A my co powinniśmy czynić? Odpowiedział im: Nikomu nie dokuczajcie i niczego nie wymuszajcie. Niech wam wystarczy wasz żołd (Łk 3,10-14).

Ciekawe, że pięć spośród sześciu konkretnych rad Jana dotyczyło pieniędzy lub rzeczy materialnych. Nie bał się mówić o rozporządzaniu dobrami w świetle „złotej zasady” oraz drugiego najważniejszego przykazania. Nie czekał też kilka lat, aż nowonawróceni będą gotowi słuchać tak „poważnych” tematów. Wierzył, że nie można służyć Bogu i mamonie, więc właściwe rozporządzanie dobrami jest od samego początku sprawą najwyższej wagi.

I jeszcze jedna myśl. Jan nie skupiał się na drobiazgach, nie rozwodził się nad strojami oraz innymi kwestiami związanymi z wyglądem zewnętrznym ludzi wierzących. Koncentrował się na tym, „co w Prawie najważniejsze” (Mt 23,23). Wiedział, że sprawą najważniejszą jest miłować bliźniego jak siebie samego i traktować innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. A to oznacza, by dzielić się jedzeniem i odzieniem z tymi, którym brakuje podstawowych środków do życia, oraz uczciwe odnosić się do innych, a także być zadowolonym z tego, co mamy.

Oto siódma cecha, która podobała się Jezusowi w Janie: W swoich kazaniach nie używał ogólników, ale mówił o sprawach konkretnych, nawet dotyczących pieniędzy. Skupiał się na najważniejszym, czyli na tym, co ludzie powinni czynić, aby podobać się Bogu.

Na zakończenie

Posługa pastora czy nauczyciela obejmuje szerszy zakres zagadnień niż to było u Jana. Jan głosił do nienawróconych. Pastorzy i nauczyciele mają głównie nauczać tych, którzy już się opamiętali. Ich nauczanie opiera się na naukach, jakie Jezus przekazał uczniom, a które są zapisane w nowotestamentowych listach.

Problem w tym, że czasem niewłaściwie rozpoznajemy swoich słuchaczy. Często grzesznicy słyszą kazania przeznaczone dla świętych. To, że ludzie siedzą w kościelnych ławkach, nie oznacza, iż naszym zadaniem jest upewniać ich o zbawieniu, zwłaszcza jeśli ich życie niczym nie różni się od życia ludzi świeckich. Obecnie istnieje paląca potrzeba, by miliony „Janów Chrzcicieli” wyszło i głosiło z kościelnych kazalnic. Czy podejmiesz takie wyzwanie? Czy zostaniesz ulubionym kaznodzieją Jezusa?


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Ulubiony kaznodzieja Jezusa

Nowonarodzenie

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Z chwilą, gdy ludzie się opamiętują i uwierzą w Jezusa Chrystusa, „rodzą się na nowo”. A co dokładnie to oznacza? O tym traktuje niniejszy rozdział.

Aby zrozumieć, co znaczy narodzić się na nowo, najpierw trzeba się przyjrzeć ludzkiej naturze. Biblia mówi, że nie jesteśmy jedynie istotami fizycznymi ale i duchowymi. Na przykład Paweł napisał:

Sam Bóg pokoju niech was w pełni uświęci, aby cały wasz duch, dusza i ciało zostały zachowane be zarzutu na ponowne przyjście waszego Pana Jezusa Chrystusa (1Tes 5,23).

Według Pawła jesteśmy istotami „trójczłonowymi”, złożonymi z ducha, duszy i ciała. Biblia nie definiuje tych członów dokładniej, zatem staramy się odróżniać je od siebie poprzez własne zrozumienie tych słów. Zazwyczaj przyjmujemy, że ciało, to nasz byt fizyczny – złożony z mięśni, kości, krwi itd. Dusza to nasz byt intelektualny i emocjonalny, czyli nasz umysł. Duch to oczywiście nasz byt duchowy, albo jak go opisuje apostoł Piotr: „ukryty człowiek wewnętrzny” (1P 3,4).

Ponieważ duch jest dla oka niewidoczny, ludzie nieodrodzeni ignorują jego istnienie. Biblia mówi jednak bardzo wyraźnie, że wszyscy jesteśmy istotami duchowymi. Czytamy, że kiedy człowiek umiera, funkcjonować przestaje tylko jego ciało, zaś jego duch i dusza funkcjonują nadal. W chwili śmierci opuszczają ciało (jako jedność), aby stanąć przed Bożym sądem (zob. Hbr 9,27). Potem idą albo do nieba albo do piekła. Na koniec wieków, podczas zmartwychwstania ciała, duch i dusza człowieka znowu się z nim połączą.

Dokładniejsze określenie ludzkiego ducha

Piotr nazwał ducha „ukrytym człowiekiem” (1P 3,4) sugerując, iż ten duch to osoba. Również Paweł mówił o duchu jako o „wewnętrznym człowieku”, wyrażając swoje przekonanie, że ludzki duch to nie tylko jakaś koncepcja czy siła, ale osoba:

Dlatego nie upadamy na duchu, ale jeśli nasz człowiek zewnętrzny ulega zniszczeniu, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2Kor 4,16).

„Człowiek zewnętrzny” niewątpliwie oznacza ciało fizyczne, natomiast „człowiek wewnętrzny” oznacza ducha. Podczas gdy ciało się starzeje, duch codziennie się odnawia.

Zauważmy, że Paweł człowiekiem nazywa i ciało i ducha. Kiedy więc myślimy o swoim duchu, nie wyobrażajmy go sobie jako duchowego obłoku. Lepiej pomyślmy o osobie mającej postać podobną do nas. Jeśli nasze ciało jest wiekowe, nie sądźmy, że podobnie wygląda nasz duch. Przypomnijmy sobie, jak wyglądaliśmy w kwiecie wieku – tak ma się duch teraz, bo się nie starzeje! Odnawia się z dnia na dzień.

Nasz duch jest tym elementem naszej istoty, który rodzi się na nowo (jeśli uwierzymy w Pana Jezusa). Nasz duch łączy się z Duchem Bożym (zob. 1Kor 6,17), który teraz nas prowadzi w drodze za Jezusem (zob. Rz 10,14)

Biblia naucza, iż Bóg też jest duchem (zob. J 4,24), podobnie jak aniołowie i demony. Wszystkie mają jakąś postać oraz istnieją w sferze duchowej. Sfery tej nie da się jednak postrzegać fizycznymi zmysłami. Próba kontaktowania się za ich pomocą ze światem duchowym to jak usiłowanie uchwycenia w dłonie fal radiowych. Tych fal wypełniających pomieszczenie, nie można dostrzec ani odczuć fizycznymi zmysłami ale to nie dowód, że nie istnieją. Żeby je wychwycić, trzeba włączyć radio.

Podobnie rzecz się ma ze sferą duchową. To, że nie możemy jej wychwycić zmysłami, nie jest dowodem na to, że nie istnieje. Istnieje, a ludzie, czy sobie to uświadamiają czy nie, stanowią cząstkę tej sfery duchowej, ponieważ też są istotami duchowymi. Duchowo są związani albo z szatanem (jeśli się nie opamiętali) albo z Bogiem (jeśli narodzili się na nowo). Niektórzy spirytyści za pomocą swego ducha nauczyli się kontaktować ze światem duchowym, ale jest to kontakt ze sferą szatana – z królestwem ciemności.

Wieczne ciała

Pozostając przy tym temacie chciałbym wspomnieć o naszych ciałach. Chociaż w końcu umierają, śmierć fizyczna nie jest nieodwracalna. Nadchodzi dzień, kiedy sam Bóg wskrzesi każde martwe ludzkie ciało. Jezus powiedział:

Nie dziwcie się temu, bo zbliża się godzina, kiedy wszyscy, którzy są w grobach, usłyszą Jego głos, i ci, którzy dobrze czynili, powstaną do życia, ci zaś, którzy źle czynili, powstaną na potępienie (J 5,28-29).

Apostoł Jan napisał w księdze Apokalipsy, że zmartwychwstanie ciał ludzi niesprawiedliwych będzie miało miejsce co najmniej tysiąc lat po zmartwychwstaniu ciał ludzi sprawiedliwych:

I ożyli [święci, którzy doświadczali męczeństwa w okresie ucisku], i królowali z Chrystusem tysiąc lat. Pozostali z umarłych nie ożyją, dopóki nie dopełni się tysiąc lat. To jest pierwsze zmartwychwstanie.[1] Szczęśliwy i święty ten, który ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu… będą kapłanami Boga i Chrystusa i będą królować z Nim tysiąc lat (Ap 20,4b-6).

Biblia także informuje nas, że kiedy Jezus powróci, aby pochwycić Kościół, wszystkie martwe ciała sprawiedliwych zostaną wskrzeszone i połączą się ze swymi duchami, które powrócą z nieba do ziemskiej atmosfery wraz z Jezusem:

Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, to i tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg poprowadzi razem z Nim. To wam ogłaszamy jako Słowo Pana, że my, którzy żyjemy i jesteśmy pozostawieni do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy umarli, gdyż na wezwanie Boga, na głos archanioła i dźwięk trąby, sam Pan zstąpi z nieba i najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie. Potem my, którzy pozostaniemy jeszcze przy życiu, razem z nimi zostaniemy porwani na obłokach, w powietrze, na spotkanie z Panem i odtąd już na zawsze będziemy z Panem (1Tes 4,14-17).

Pierwszego człowieka Bóg ukształtował z prochu ziemi, więc dla Niego nie będzie żadną trudnością zebrać cząstki ciała każdego człowieka i z tych samych materiałów ukształtować je na nowo w oddzielne, nowe ciała.

W związku ze zmartwychwstaniem ciał Paweł napisał:

Podobnie jest i ze zmartwychwstaniem. Sieje się zniszczalne, wskrzeszane jest niezniszczalne; sieje się pozbawione chwały; wskrzeszane jest otoczone chwałą; sieje się słabe, wskrzeszane jest mocne; sieje się ciało zmysłowe, wskrzeszane jest ciało duchowe… To zaś mówię, bracia, że ciało i krew nie mogą stać się dziedzicami Królestwa Boga, ani to, co zniszczalne, nie stanie się dziedzicem tego, co niezniszczalne. Oto ogłaszam wam tajemnicę: Nie wszyscy umrzemy, wszyscy zaś będziemy przemienieni, w jednej chwili, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby. Zabrzmi bowiem trąba i umarli będą wskrzeszeni jako istoty niezniszczalne, i my zostaniemy przemienieni. Trzeba bowiem, aby to, co zniszczalne, przyoblekło się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyoblekło się w nieśmiertelność (1Kor 15,42-44a.50-53).

 

Zauważmy, że istotną cechą naszych nowych ciał jest nieśmiertelność i niezniszczalność. Nie będą się starzeć, chorować ani umierać! Będą dokładnie takie jak ciało Jezusa po zmartwychwstaniu:

Nasza zaś ojczyzna jest w niebiosach, skąd też oczekujemy Zbawiciela, Pana Jezusa Chrystusa. On przemieni nasze poniżone ciało na podobne do swego chwalebnego ciała, mocą, którą może podporządkować sobie wszystko (Flp 3,20-21).

Apostoł Jan również potwierdził tę wspaniałą prawdę:

Umiłowani, teraz jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, kim będziemy. Wiemy, że kiedy On się objawi, będziemy do Niego podobni, ponieważ ujrzymy Go takim, jakim jest (1J 3,2).

Choć nasze umysły nie są w stanie w pełni tego pojąć, wierzymy temu i cieszymy się tym, co nas czeka![2]

Jezus na temat nowego narodzenia

Kiedyś Jezus rozmawiał z żydowskim przywódcą, Nikodemem, o konieczności odrodzenia ludzkiego ducha dzięki działaniu Ducha Świętego:

Jezus odpowiedział: Zapewniam, zapewniam cię, jeśli się ktoś nie narodzi z góry, nie może wejść do Królestwa Boga. Wtedy Nikodem zapytał: Jak człowiek może się narodzić, będąc starcem? Czy może po raz drugi wejść do łona swojej matki i się narodzić? Jezus odpowiedział: Zapewniam, zapewniam cię, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Boga. To, co się narodziło z ciała, jest ciałem, a to, co się narodziło z Ducha, jest duchem. Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się narodzić z góry (J 3,3-7).

Najpierw Nikodem sądził, że Jezus mówi o nowonarodzeniu fizycznym. Jednak Jezus wyjaśnił, że chodzi o narodzenie duchowe, czyli takie, gdy duch człowieka rodzi się na nowo.

Duchowego narodzenia potrzebujemy dlatego, że nasz duch został skażony złą, grzeszną naturą. Biblia często nazywa ją śmiercią. Dla jasności tę złą naturę będziemy nazywać śmiercią duchową, aby ją odróżnić od śmierci fizycznej (kiedy to przestaje funkcjonować nasze ciało).

Definicja śmierci duchowej

Paweł w Liście do Efezjan 2,1-3 opisał, jak wygląda śmierć duchowa:

Byliście umarli wskutek waszych występków i grzechów, w których niegdyś żyliście, postępując według zasad tego świata, posłuszni władzy sił, które unoszą się w powietrzu, duchowi, który teraz działa w synach buntu. Wśród nich i my wszyscy kiedyś ulegaliśmy pożądaniom naszego ciała, spełniając wolę ciała i umysłu, i z natury byliśmy dziećmi gniewu, podobnie jak wszyscy inni.

Apostoł nie mówił tu o śmierci fizycznej, gdyż pisał do ludzi żyjących. Stwierdził jednak, iż kiedyś byli „umarli wskutek swoich występków i grzechów”. Grzech otwiera drzwi dla śmierci duchowej (zob. Rz 5,12). Być martwym duchowo to mieć w swoim duchu grzeszną naturę, Zauważmy, że Paweł mówi, iż „z natury byli dziećmi gniewu”.

Więcej, być duchowo martwym to posiadać w pewnym sensie naturę samego szatana. Według Pawła w takich ludziach działa „władca sił, które unoszą się w powietrzu”, czyli niewątpliwie sam diabeł (zob. Ef 6,12), a jego duch działa we wszystkich ludziach niezbawionych.

Zwracając się do nieodrodzonych Żydów, Jezus powiedział:

Waszym ojcem jest diabeł i chcecie spełniać żądze waszego ojca. Od początku był on mordercą i nie wytrwał w prawdzie, bo nie ma w nim prawdy. Kiedy kłamie, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa (J 8,44).

Z duchowego punktu widzenia ludzie nie narodzeni na nowo nie tylko posiadają w swoim duchu naturę szatana, ale on jest też ich ojcem. W sposób naturalny postępują tak jak diabeł. Są mordercami i kłamcami.

Nie wszyscy niezbawieni popełniają morderstwa, ale są motywowani taką samą nienawiścią i zabiliby, gdyby im to uszło na sucho. Legalizacja aborcji w wielu krajach jest tego dowodem. Ludzie niezbawieni zabijają własne nienarodzone dzieci.

Dlatego duchowe nowonarodzenie jest konieczne. Kiedy ono następuje, grzeszna, szatańska natura zostaje z ducha człowieka usunięta i zastępuje ją Boża święta natura. Teraz w jego duchu zamieszkuje Boży Duch Święty. Przestał być „duchowo umarły”, został „ożywiony” dla Boga. Przestał być duchowym dzieckiem szatana, a staje się duchowym dzieckiem Boga.

Reformacja nie zastąpi regeneracji (odrodzenia)

Ponieważ ludzie niezbawieni są duchowo martwi, nie mogą się zbawić przez reformowanie samych siebie, bez względu na to, jak bardzo się starają. Potrzebują nowej natury, nie tylko nowych działań. Świnię też można ładnie umyć, spryskać perfumami i przewiązać kark różową wstążeczką, ale to będzie tylko czysta świnia! Jej natura pozostała taka sama. Niedługo znów będzie śmierdzieć i tarzać się w błocie.

To samo dotyczy ludzi religijnych, którzy nie narodzili się na nowo. Na zewnątrz mogą się nieco „oporządzić”, ale w środku dalej są tak samo brudni. Do ludzi bardzo religijnych Jezus powiedział:

Biada wam, nauczyciele Prawa i faryzeusze, obłudnicy, bo czyścicie od zewnątrz kubek i misę, wewnątrz zaś są pełne chciwości i gwałtu! Ślepy faryzeuszu, oczyść najpierw wnętrze kubka, aby i na zewnątrz stal się czysty. Biada wam, nauczyciele Prawa i faryzeusze, obłudnicy, bo podobni jesteście do pobielonych grobów, które na zewnątrz wyglądają pięknie, wewnątrz jednak są pełne kości umarłych i gnijących szczątków! Tak i wy na zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, ale wewnątrz pełno w was obłudy i bezprawia (Mt 23,25-28).

Te słowa trafnie określają tych ludzi religijnych, którzy nigdy nie doświadczyli narodzenia z Ducha Świętego. Nowe narodzenie oczyszcza ludzi wewnętrznie a nie tylko na zewnątrz.

Co się dzieje z duszą, kiedy odradza się duch?

Początkowo dusza człowieka w zasadzie pozostaje nietknięta (poza faktem, że podjął w swym umyśle decyzję pójścia za Jezusem). Bóg jednak chce, byśmy z chwilą stania się Jego dzieckiem coś zrobili ze swoją duszą. Nasza dusza (umysł) winna zostać odnowiona dzięki Bożemu Słowu, abyśmy myśleli tak, jak Bóg tego pragnie. Poprzez nieustanne odnawianie naszego umysłu następuje w naszym życiu również zewnętrzna transformacja, co sprawia, że stajemy się coraz bardziej podobni do Jezusa:

Nie dostosowujcie się do tego świata, ale dajcie się przemienić przez odnowienie myśli, abyście potrafili rozpoznać, co jest wolą Boga, co jest dobre, co Mu się podoba i co jest doskonałe (Rz 12,2).

O tym samym procesie w życiu chrześcijanina pisał Jakub:

… z łagodnością przyjmijcie zaszczepione w was Słowo, które ma moc zbawić wasze dusze (Jk 1,21b).

Zauważmy, że Jakub pisał do wierzących, których duch był już odrodzony. Ale potrzebowali zbawienia swojej duszy, a to mogło się stać tylko wtedy, gdy z łagodnością przyjmowali „zaszczepione w nich Słowo”. Dlatego właśnie narodzonych na nowo wierzących należy nauczać Bożego Słowa.

Pozostałości starej natury

Po nowonarodzeniu wierzący szybko odkrywają, że są ludźmi o podwójnej naturze, przeżywającymi coś, co Paweł nazywa walką pomiędzy „duchem a ciałem”:

Ciało bowiem pożąda na przekór duchowi, a duch natomiast przeciwko ciału. A tak są sobie przeciwne, że czynicie to, czego nie chcecie (Ga 5,17).

Tkwiące w nas pozostałości starej, grzesznej natury Paweł nazywa „ciałem”. Te dwie natury rodzą w nas odmienne pragnienia; jeśli ulegniemy „ciału”, będzie nas ciągnęło do przeciwnego postępowania i stylu życia niż wskazuje nam Duch. Zwróćmy uwagę, jak Paweł przeciwstawia sobie „uczynki ciała” oraz „owoc Ducha”:

Znane są uczynki, jakie rodzą się z ciała. Są nimi: cudzołóstwo, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, magia, nienawiść, spór, zawiść, gniew, intrygi, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. O nich wam mówię, tak jak już wcześniej powiedziałem, że ci, którzy takie czyny popełniają, nie odziedziczą Królestwa Boga. Owocem zaś Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Prawo nie jest przeciwko temu (Ga 5,19-23).

Najwyraźniej jest możliwe, by wierzący ulegali ciału, inaczej Paweł by ich nie ostrzegał, że jeśli będą w tym trwać, nie odziedziczą Królestwa Bożego. Także w swoim liście do Rzymian Paweł napisał o podwójnej naturze każdego chrześcijanina i ostrzegł przed konsekwencjami ulegania ciału:

Jeśli zaś Chrystus jest w was, to chociaż ciało podlega śmierci z powodu grzechu, to jednak Duch daje życie dzięki usprawiedliwieniu… Nie jesteśmy więc, bracia, dłużnikami ciała, tak, aby żyć według ciała. Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie, jeśli zaś przy pomocy Ducha uśmiercacie uczynki ciała, będziecie żyć. Ci, którzy dają się prowadzić Duchowi Boga, są synami Boga (Rz 8,10.12-14).

Bezsprzecznie jest to ostrzeżenie dla wierzących. Życie według ciała, czyli regularne uleganie mu, prowadzi do śmierci. Paweł ostrzegał przed śmiercią duchową, ponieważ fizycznie wszyscy umieramy, nawet chrześcijanie, którzy „uśmiercają uczynki ciała”.

Może się zdarzyć, że chrześcijanin tymczasowo popadnie w któryś z wymienionych przez Pawła grzechów, ale kiedy wierzący zgrzeszy i poczuje się winny, musi się opamiętać. Każdy, kto wyznaje swój grzech i prosi Boga o przebaczenie, zostanie, oczywiście, oczyszczony (zob. 1J 1,9).

Kiedy chrześcijanin zgrzeszy, to nie znaczy, że zerwał więź z Bogiem – zerwana zostaje bliskość z Nim. Nadal jest Bożym dzieckiem, ale nieposłusznym. Jeśli grzechu nie wyzna, naraża się na karcenie Pańskie.

Walka

Jeśli stwierdzasz, że pragniesz tego co złe, to doświadczasz „pożądliwości ciała”. Niewątpliwie, gdy przez ciało jesteś kuszony do złego, czujesz, że w twoim wnętrzu coś opiera się tej pokusie. To jest „pragnienie Ducha”. Jeśli masz świadomość winy, która się pojawia, gdy ulegasz pokusie, znaczy to, że rozpoznajesz głos swego ducha, który nazywamy „sumieniem”. Bóg dobrze wiedział, że nasze cielesne pragnienia będą nas kusić do złego. Nie jest to jednak wymówka, która usprawiedliwia uleganie pożądliwościom ciała. Bóg nadal oczekuje, że będziemy posłuszni i święci, przezwyciężając naturę ciała:

Polecam więc: Postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała (Ga 5,16).

Nie istnieje żadna magiczna sztuczka pozwalająca przezwyciężyć zachcianki ciała. Paweł mówił po prostu, byśmy „postępowali według ducha”, a „nie będziemy spełniać pożądliwości ciała”. W tej dziedzinie żaden wierzący nie ma przewagi nad innymi. Postępowanie według Ducha wymaga decyzji każdego z nas, a nasze oddanie Panu możemy mierzyć stopniem, w jakim nie ulegamy pożądliwościom ciała.

Paweł po prostu napisał:

Ci, którzy należą do Chrystusa, ukrzyżowali ciało wraz z namiętnościami i pożądliwościami (Ga 5,24).

Zauważmy, że według Pawła ci, którzy należą do Chrystusa, ukrzyżowali (czas przeszły) ciało. To się stało, kiedy pokutowaliśmy i uwierzyliśmy w Pana Jezusa Chrystusa. Ukrzyżowaliśmy grzeszną naturę, postanawiając być posłuszni Bogu i opierać się grzechowi. Teraz nie jest to więc kwestia ukrzyżowania ciała, ale utrzymywania go w tym stanie.

Nie zawsze ławo utrzymywać ciało w stanie ukrzyżowania, ale to możliwe. Jeśli będziemy się kierować pobudkami wewnętrznego człowieka i nie ulegać impulsom ciała, będziemy manifestować życie Chrystusa i chodzić przed Nim w świętości.

Natura odrodzonego ducha

Słowem, które najlepiej oddaje naturę naszego odrodzonego ducha, jest Chrystus. Dzięki Duchowi Świętemu, który ma taką samą naturę co Jezus, faktycznie zamieszkuje w nas natura Chrystusa. Paweł napisał: „I już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).

Ponieważ mamy w sobie Jego moc i naturę, posiadamy wspaniały potencjał, by żyć jak Chrystus. Tak naprawdę to nie potrzebujemy więcej miłości, cierpliwości czy opanowania – bo zamieszkuje w nas najbardziej kochająca, cierpliwa i opanowana Osoba! Wystarczy, jeśli Jej pozwolimy okazywać swoje życie przez nas.

Wszyscy jednak mamy jednego głównego wroga, który walczy przeciwko naturze Jezusa, nie pozwalając jej przejawiać się w nas. To nasze ciało. Nic dziwnego, że Paweł stwierdził, iż ciało musimy ukrzyżować. Naszym obowiązkiem jest coś z tym ciałem zrobić, więc prosić Boga, by coś z tym uczynił, jest stratą czasu. Sam Paweł miał kłopoty ze swoją cielesną naturą, ale stanął na wysokości zadania i ją pokonał:

… opanowuję własne ciało i traktuję jak niewolnika, abym innym głosząc naukę, sam nie został odrzucony (1Kor 9,27).

Jeśli chcemy chodzić przed Panem w świętości, każdy z nas musi uczynić swoje ciało niewolnikiem ducha. To jest możliwe!


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

 

 


[1]. Ponieważ Jan nazywa to „pierwszym zmartwychwstaniem”, to znaczy, że wcześniej nie było żadnego masowego zmartwychwstania. I ponieważ ma miejsce pod koniec globalnego ucisku, wraz z powrotem Jezusa, pozostaje w sprzeczności z koncepcją pochwycenia przed uciskiem, gdyż jak wiemy z 1Tes 4,13-17, masowe zmartwychwstanie nastąpi wtedy, gdy Jezus przybędzie z nieba w chwili pochwycenia Kościoła. Bardziej szczegółowo rozważymy to w rozdziale Pochwycenie i koniec wieków.

[2]. Do dalszego studiowania tego tematu zobacz Dn 12,1-2; J 11,23-26; Dz 24,14-15; 1Kor 15,1-57.

 

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Nowonarodzenie

Jak interpretować Biblię

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Paweł napisał do Tymoteusza:

Dbaj o siebie i o naukę (ang. o swoje nauczanie), bądź wytrwały. Tak postępując, siebie samego zbawisz, i tych, którzy ciebie słuchają (1Tm 4,16).

Każdy Boży sługa winien to napomnienie wziąć do serca i zwracać pilną uwagę przede wszystkim na siebie, dbając o to, by dawać dobry przykład pobożności.

Po drugie, powinien zwracać baczną uwagę na swoje nauczanie, gdyż wieczne zbawienie jego samego i jego słuchaczy zależy od tego, czego naucza. O tym mówi Paweł w cytowanym powyżej wersecie.[1] Jeśli kaznodzieja przyjmie fałszywą doktrynę lub zaniedba mówienia ludziom prawdy, rezultat może być tragiczny dla niego oraz innych, i to na wieki.

Sługa Boży pozyskujący uczniów nie może, bez wymówki, uczyć fałszywej doktryny, bowiem Bóg dał mu Ducha Świętego oraz swoje Słowo, aby prowadzić go do prawdy. Niestety, kaznodzieje kierujący się niewłaściwymi pobudkami często jedynie powtarzają rozpowszechniane nauki innych. Sami nie wnikają w Słowo, dlatego są narażeni na pobłądzenie w swojej doktrynie i nauczaniu. Dla Bożego sługi zabezpieczeniem przed taką sytuacją jest oczyszczenie serca. Powinien się upewnić, czy jego motywacją jest (1) podobanie się Bogu oraz (2) pomaganie ludziom, aby byli gotowi stanąć przed Jezusem, a nie by stać się zamożnymi, wpływowymi i popularnymi. Musi też pilnie studiować Boże Słowo, aby posiąść jego pełne, zrównoważone zrozumienie. Później Paweł znów pisze do Tymoteusza:

Staraj się usilnie, abyś sam stanął przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wiernie przekazuje Słowo prawdy (2Tm 2,15).

Pilne czytanie, studiowanie i rozmyślanie o Bożym Słowie powinno być stałym zajęciem Bożego sługi. Wtedy Duch Święty pozwoli mu lepiej rozumieć Boże Słowo, dzięki czemu będzie mógł „wiernie przekazywać Słowo prawdy”. Jednym z najpoważniejszych problemów w dzisiejszym Kościele jest to, że kaznodzieje błędnie interpretują Boże Słowo i w efekcie prowadzą swoich słuchaczy na manowce. To bardzo niebezpieczne. Jakub ostrzegał:

Niech niewielu z was zostaje nauczycielami, moi bracia, gdyż wiecie, że będziemy surowiej sądzeni (Jk 3,1).

Z tego względu nieodzowne jest, aby pozyskujący uczniów usługujący wiedział, jak poprawnie interpretować Słowo Boże, czyli dobrze je rozumieć i przekazywać zamierzone przez autora znaczenie każdego urywka.

Poprawne interpretowanie Bożego Słowa niczym się nie różni od poprawnego zinterpretowania słów kogoś innego. Jeśli chcemy dokładnie zrozumieć zamierzone znaczenie wypowiedzi jakiegoś autora czy mówcy, musimy zastosować pewne zasady interpretacji, oparte na zdrowym rozsądku. W tym rozdziale rozważymy trzy najważniejsze zasady poprawnej interpretacji Biblii. Oto one: Czytaj (1) inteligentnie, (2) w sposób związany z kontekstem oraz (3) uczciwie.

Zasada # 1: Czytaj inteligentnie. To co czytasz, interpretuj dosłownie, o ile nie zostało wyraźnie wypowiedziane tak, aby to rozumieć przenośnie lub symbolicznie.

Biblia, podobnie jak każda literatura, pełna jest wypowiedzi przenośnych; są metafory, hiperbole oraz antropomorfizmy i należy je odczytywać właśnie jako takie.

Metafora to porównanie podobieństw pomiędzy dwiema zasadniczo odmiennymi rzeczami. Biblia zawiera ich wiele. Jedną znajdujemy na przykład w wypowiedzi Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy:

A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb, pobłogosławił, połamał go i dał uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie, to jest Moje ciało. Potem wziął kielich i po dziękczynieniu podał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem Moja krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów (Mt 26,26-28).

Czy Jezus rzeczywiście sądził, iż chleb, który podawał uczniom, był dosłownie Jego ciałem, a pite przez nich wino dosłownie Jego krwią? Zdrowy rozsądek podpowiada że Nie. Biblia wyraźnie mówi, że Jezus dał im chleb i wino i ani słowem nie wspomina o tym, by się w jakimś momencie przemieniły w dosłowne ciało i krew. Ani Piotr ani Jan, obecni na Wieczerzy, nie opisują czegoś takiego w swoich listach, i jest mało prawdopodobne, by uczniom z łatwością przyszło odgrywać rolę kanibali!

Niektórzy upierają się: – Ale przecież Jezus mówił, o chlebie i winie, iż są Jego ciałem i krwią, będę więc wierzyć w to, co powiedział Jezus!

Lecz kiedy indziej też stwierdził, że jest drzwiami (zob. J 10,9). Czy dosłownie stał się drzwiami wyposażonymi w zawiasy i klamkę? Powiedział również, że jest krzewem winnym, a my gałązkami (zob. J 15,5). Czy dosłownie stał się krzakiem winogron? Czy my dosłownie staliśmy się gałązkami? Powiedział, że jest światłem świata i chlebem, który zstąpił z nieba (zob. J 9,5; 6,41). Czy Jezus jest dosłownym słonecznym światłem i bochnem chleba?

Najwyraźniej każde z tych wyrażeń jest figurą stylistyczną, w tym wypadku metaforą, porównującą dwie rzeczy zasadniczo odmienne, choć posiadające pewne podobieństwa. Jezus w jakimś sensie był drzwiami i krzewem winnym. Jego stwierdzenia podczas Ostatniej Wieczerzy także są oczywistymi metaforami. Wino było podobne do Jego krwi, zaś chleb do Jego ciała.

Przypowieści Chrystusa

Podobieństwa są czymś takim jak metafory, ale zawsze zawierają wyrażenie „podobne do”. Przekazują duchową naukę porównując podobieństwa pomiędzy dwiema rzeczami, zasadniczo się od siebie różniącymi. Interpretując je należy o tym pamiętać, bo inaczej popełnimy błąd doszukując się znaczenia w każdym drobnym szczególe danej przypowieści. W metaforach i podobieństwach zawsze dochodzimy do punktu, w którym podobieństwa się kończą a pojawiają się różnice. Jeśli na przykład mówię do żony: – Twoje oczy są jak sadzawki – chcę przez to powiedzieć, że są niebieskie, głębokie i urocze, a nie że pływają w nich ryby, na ich powierzchni lądują ptaki, a zimą pokrywa je lód.

Rozważmy trzy przypowieści Jezusa, z których wszystkie są podobieństwami. Pierwsza to przypowieść o sieci:

Królestwo Niebios podobne jest także do sieci zarzuconej w morze, zagarniającej wszelkiego rodzaju ryby. Gdy była już pełna, wyciągnęli ją na brzeg, usiedli i dobre zebrali do koszy, a nieprzydatne odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, odłączą złych od sprawiedliwych i wrzucą ich do rozpalonego pieca. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 13, 47-50).

Czy Królestwo Niebios i sieć są zasadniczo takie same? Absolutnie nie! Bardzo się różnią, choć kilka cech jest podobnych. Tak jak ryby, po wyciągnięciu z sieci, są oceniane i rozdzielane na dwie kategorie, pożądane i niepożądane, tak samo będzie w Bożym Królestwie. Pewnego dnia nieprawi i sprawiedliwi, którzy obecnie żyją razem, zostaną rozdzieleni. Ale na tym podobieństwa się kończą. Ryby pływają, ludzie chodzą. Rybacy rozdzielają ryby. Aniołowie oddzielą nieprawych od sprawiedliwych. Ryby ocenia się na podstawie tego, jak smakują po przyrządzeniu. Ludzie są oceniani na podstawie posłuszeństwa lub nieposłuszeństwa Bogu. Dobre ryby przechowuje się w pojemnikach, a złe wyrzuca. Ludzie sprawiedliwi odziedziczą Boże Królestwo, zaś nieprawi zostaną wtrąceni do piekła.

Przypowieść ta jest doskonałym przykładem tego, iż każda metafora i podobieństwo jest w końcu niedoskonałym porównaniem, ponieważ rzeczy porównywane zasadniczo się różnią. Nie sięgajmy dalej niż intencja autora, czyniąc z różnic podobieństwa. Wiemy na przykład, iż „dobre ryby” kończą ostatecznie na patelni, a „złe ryby” wracają do wody, by popływać choć jeden dzień dłużej. Jezus o tym nie wspomniał! To nie służyłoby Jego celowi.

Akurat ta przypowieść nie uczy (niezależnie od czyjejkolwiek opinii) strategii „ewangelizacji sieciowej”, polegającej na ciągnięciu do kościoła wszystkich, dobrych i złych, czy tego chcą czy nie! Nie uczy też, by plaża była najlepszym miejscem do dawania świadectwa. Nie uczy, że pochwycenie Kościoła nastąpi pod koniec ucisku. Nie uczy, iż nasze zbawienie jest wyłącznie Bożym niezależnym wyborem, bo przecież w tej przypowieści ryby wybrane nie przyczyniły się wcale do swego wybrania. Nie nadawajmy przypowieściom Jezusa nieuzasadnionego znaczenia!

Bądźmy gotowi

Oto inna znana przypowieść, o dziesięciu pannach:

Wtedy Królestwo Niebios będzie podobne do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było głupich, a pięć mądrych. Głupie wzięły lampy, ale nie zabrały z sobą oliwy. Mądre natomiast razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy pan młody się spóźniał, wszystkie zasnęły. Nagle o północy rozległo się wołanie: Idzie pan młody, wyjdźcie mu na spotkanie! Wówczas wszystkie panny zerwały się ze snu i przygotowały swoje lampy. Głupie zaś powiedziały do mądrych: Dajcie nam ze swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Mądre jednak odpowiedziały: Nie, mogłoby przecież i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedawców i kupcie sobie. Gdy one odeszły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na wesele i drzwi zostały zamknięte. Później wróciły i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Oświadczam wam, że was nie znam. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13).

Jakiej najważniejszej lekcji uczy ta przypowieść? Zawiera ją ostatnie zdanie: Bądźcie cały czas gotowi na przyjście Pana, bo może zwlekać dłużej, niż się spodziewacie. Tylko tyle.

Jak wspomniałem w poprzednim rozdziale, Jezus opowiedział tę przypowieść swoim najbliższym uczniom (zob. Mt 24,3; Mk 13,3), którzy wówczas posłusznie go naśladowali. Jej treść wyraźnie sugeruje, iż Piotr, Jakub, Jan i Andrzej mogą nie być gotowi, kiedy Jezus powróci. Właśnie dlatego ich ostrzegał. Zatem przypowieść ta poucza, iż jest możliwe, aby ci, którzy obecnie są gotowi na przyjście Chrystusa, nie będą gotowi, kiedy On faktycznie powróci. Początkowo wszystkie dziesięć panien było gotowych, jednak pięć utraciło czujność. Gdyby pan młody przyszedł wcześniej, wówczas wszystkie dziesięć mogłyby wejść na ucztę weselną.

Ale co oznacza liczba pięciu głupich oraz pięciu mądrych panien? Czy dowodzi, iż jedynie połowa ludzi przyznających się do wiary będzie gotowych na powrót Chrystusa? Nie.

Jakie znaczenie ma oliwa? Czy symbolizuje Ducha Świętego? Czy ujawnia, że tylko osoby ochrzczone w Duchu Świętym dostaną się do nieba? Nie.

Czy powrót pana młodego o północy oznacza, że Jezus przyjdzie o tej porze? Nie.

Dlaczego pan młody nie poprosił mądrych panien, by rozpoznały te głupie, stojące u drzwi? Gdyby to zrobił, runąłby cały sens przypowieści, bo głupie w końcu także uzyskałyby wstęp.

Być może można powiedzieć, iż tak jak głupie panny zasnęły, bo zabrakło im oliwy, tak duchowo zasypiają głupi wierzący, którzy chodzą w duchowych ciemnościach, co prowadzi ich do zguby. Być może można by znaleźć podobieństwa pomiędzy ucztą weselną z tej przypowieści a przyszłą weselną ucztą Baranka, ale tylko tak daleko możemy się posunąć nie dopisując tej przypowieści i różnym jej szczegółom niezamierzonych znaczeń.

Przynoszenie owocu

Bodaj najgorszą interpretację przypowieści Chrystusa słyszałem na pewnym kazaniu o pszenicy i chwastach. Najpierw przeczytajmy tę przypowieść:

Powiedział im też inną przypowieść: Królestwo Niebios jest podobne do człowieka, który zasiał na swoim polu dobre ziarno. Kiedy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, posiał chwasty między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawiły się również chwasty. Wówczas przyszli słudzy i zapytali gospodarza: Panie, czy nie posiałeś na swojej roli dobrego ziarna? Skąd więc te chwasty? Oznajmił im: Zrobił to człowiek wrogo do mnie usposobiony. Słudzy więc powiedzieli do niego: Czy chcesz, żebyśmy poszli i zebrali te chwasty? Odpowiedział: O nie, ponieważ usuwając chwasty, moglibyście wyrwać też pszenicę. Pozwólcie im razem rosnąć aż do żniwa, a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwasty, zwiążcie je w snopki na spalenie, pszenicę natomiast zwieźcie do mojego spichlerza (Mt 13,24-30).

Oto wyjaśnienie autorstwa owego kaznodziei:

Faktem jest, iż kiełkująca pszenica oraz chwasty wyglądają identycznie. Pszenicy nie można odróżnić od chwastów. I tak właśnie jest na świecie i w kościele. Nie można rozróżnić, kto jest prawdziwym chrześcijaninem, a kto niewierzącym. Nie da się ich rozpoznać na podstawie stylu życia, ponieważ wielu chrześcijan, podobnie jak ludzie niewierzący, okazuje nieposłuszeństwo Chrystusowi. Tylko Bóg zna ich serca i w końcu ich rozdzieli.

Nie taki jest, oczywiście, sens tej przypowieści! W istocie pokazuje ona, iż wierzący bardzo się różnią od niewierzących. Zauważmy, iż słudzy zorientowali się, że zostały zasiane chwasty, kiedy pszenica wydała ziarna (zob. w. 26). Chwasty (w wersji ang. kąkol) nie dają plonu, dlatego łatwo je rozpoznać. Uważam, że nie bez znaczenia jest fakt, iż Jezus wybrał bezowocny kąkol jako symbol niegodziwych, którzy zostaną na końcu zebrani i wrzuceni do piekła.

Zasadnicze myśli tej przypowieści są jasne: Prawdziwie zbawieni przynoszą owoc, zaś niezbawieni nie. Chociaż Bóg na razie nie sądzi niegodziwych, żyjących pośród zbawionych, jednak kiedyś oddzieli ich od sprawiedliwych i wrzuci do piekła.

Właściwie Jezus sam wyjaśnił tę przypowieść, nie ma więc potrzeby, aby doszukiwać się jakiegoś znaczenia ponad to, co powiedział:

Wtedy opuścił tłumy i poszedł do domu. Podeszli do Niego Jego uczniowie i poprosili: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście na polu. Odpowiedział im: Siewcą dobrego ziarna jest Syn Człowieczy. Polem jest świat, dobrym ziarnem są synowie Królestwa, a chwastem synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł, żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Tak jak zbiera się chwasty i spala w ogniu, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle swoich aniołów i zbiorą z Jego Królestwa wszystko, co powoduje upadek oraz tych, którzy dopuszczają się bezprawia, i wrzucą ich do rozpalonego pieca. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi zajaśnieją jak słońce w Królestwie swojego Ojca. Kto ma uszy, niechaj słucha (Mt 13,36-43).

Hiperbola

Drugą powszechną figurą stylistyczną w Biblii jest hiperbola, czyli świadoma przesada, mająca na celu podkreślenie czegoś. Kiedy matka mówi do dziecka: – Tysiąc razy wołałam cię na obiad – to jest to hiperbola. Przykładem biblijnej hiperboli może być wypowiedź Jezusa o odcięciu prawej ręki:

Jeśli twoja prawa ręka jest powodem twojego upadku, odetnij ją i wyrzuć. Lepiej bowiem będzie dla ciebie, gdy stracisz jedną część ciała, niż gdybyś miał cały zginąć w Gehennie (Mt 5,30).

Gdyby Jezus mówił dosłownie, żeby każdy, kto grzeszy posługując się w jakiś sposób prawą ręką,odciął ją, to wszyscy chodzilibyśmy bez rąk! Oczywiście rozwiązanie problemu grzechu tak naprawdę nie leży w naszych rękach. Najprawdopodobniej Jezus uczy, że grzech może nas posłać do piekła, i aby go uniknąć, należy wyzbyć się pokus oraz tych rzeczy, które powodują, że się potykamy.

Antropomorfizm

Trzecią figurą stylistyczną występującą w Biblii jest antropomorfizm. To wyrażenie metaforyczne, przypisujące Bogu ludzkie atrybuty, abyśmy mogli lepiej Go zrozumieć. Na przykład czytamy:

A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie (Rdz 11,5).

Jest to prawdopodobnie antropomorfizm, gdyż wydaje się dziwne, iż wszystko wiedzący Bóg musiał dosłownie przebyć drogę z nieba do okolicy Babel, aby sprawdzić, co ludzie tam budują!

Wielu biblistów traktuje wszystkie wzmianki opisujące części Bożego ciała, jak ramiona, dłonie, nos, oczy i włosy jako antropomorficzne. Z pewnością, powiadają, wszechmocny Bóg nie posiada w rzeczywistości takich członków ciała jak ludzie.

Ja bym się jednak spierał, i to z kilku powodów. Po pierwsze, Biblia wyraźnie naucza, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże:

A wreszcie rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1,26).

Ktoś może powiedzieć, że jesteśmy do Boga podobni w sensie posiadania samoświadomości, poczucia moralnej odpowiedzialności, zdolności rozumowania itd. Przeczytajmy jednak stwierdzenie bardzo podobne do Rdz 1,26, zapisane kilka rozdziałów dalej:

Gdy Adam miał sto trzydzieści lat, urodził mu się syn, podobny do niego jako jego obraz, i dał mu imię Set (Rdz 5,3).

To z pewnością oznacza, że Set był podobny do ojca pod względem fizycznym. Jeśli takie jest znaczenie Rdz 5,3, to identyczne stwierdzenie w Rdz 1,26 oznacza to samo. Zdrowy rozsądek i uczciwa interpretacja podpowiadają, że tak jest.

Ponadto, mamy relacje biblijnych autorów, którzy Boga widzieli. Na przykład Mojżesz wraz z 73 innymi Izraelitami widział Boga:

Wstąpił Mojżesz wraz z Aaronem, Nadabem, Abihu i siedemdziesięciu starszymi Izraela. Ujrzeli Boga Izraela, a pod Jego stopami jakby jakieś dzieło z szafirowych kamieni, świecących jak samo niebo. Na wybranych Izraelitów nie podniósł On swej ręki, mogli przeto patrzeć na Boga. Potem jedli i pili (Wj 24,9-11).

Gdyby zapytać Mojżesza, czy Bóg miał ręce i nogi, co by odpowiedział?[2] Prorok Daniel również miał wizję Boga Ojca oraz Boga Syna:

Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny [Bóg Ojciec] zajął miejsce. Szata jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego. Tysiąc tysięcy służyło Mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed Nim. Sąd zasiadł i otwarto księgi… Patrzałem w nocnych widzeniach: a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy [Bóg Syn]. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie (Dn 7,9-10. 13-14).

Gdyby zapytać Daniela, czy Bóg ma białe włosy i postać, która może zasiąść na tronie, co by odpowiedział?

W związku z powyższym jestem przekonany, iż Bóg Ojciec ma chwalebną postać, niejako podobną do postaci człowieka, choć nie jest z ciała i kości, ale jest Duchem (zob. J 4,24).

Jak rozeznać, które urywki Pisma Świętego należy interpretować dosłownie, a które przenośnie czy symbolicznie? Dla kogoś, kto rozumuje logicznie powinno to być łatwe. Odczytuj wszystko dosłownie, o ile nie istnieje żadna inna rozsądna alternatywa niż interpretacja przenośna lub symboliczna danego tekstu. Na przykład księgi prorockie Starego Testamentu oraz Apokalipsa są wyraźnie pełne symboliki, po części wyjaśnionej a po części nie. Ale symbolikę nietrudno rozpoznać.

Zasada # 2: Czytaj w sposób związany z kontekstem. Każdy urywek należy interpretować biorąc pod uwagę sąsiednie urywki oraz całą Biblię. A tam, gdzie to możliwe, należy też brać pod uwagę kontekst historyczny oraz kulturowy.

Czytanie Biblii z pominięciem bezpośredniego oraz całościowego kontekstu jest główną przyczyną błędnych interpretacji.

Wyrywając tekst biblijny z kontekstu można mu przypisać, cokolwiek chcemy. Czy wiemy, na przykład, że zgodnie ze słowami Biblii Bóg nie istnieje? w Psalmie 14 czytamy: „Nie ma Boga” (w.1). Jeśli jednak chcemy te słowa zinterpretować poprawnie, musimy je odczytać w ich kontekście: „Rzekł głupiec w swoim sercu: Nie ma Boga”. Teraz werset ten nabiera zupełnie innego znaczenia!

Inny przykład: Kiedyś słyszałem, jak kaznodzieja twierdził, iż chrześcijanie muszą zostać „chrzczeni w ogniu”. Zaczął od przytoczenia słów Jana Chrzciciela z Mt 3,11: „Ja was chrzczę wodą, abyście się opamiętali. Za mną zaś idzie mocniejszy ode mnie. Nie jestem godzien podać Mu sandałów. On was będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem.”

W oparciu o ten jeden wiersz zbudował całe kazanie. Mówił: – Sam chrzest w Duchu Świętym nie wystarczy! Jezus chce także ochrzcić was w ogniu, tak jak głosił Jan Chrzciciel! – Dalej wyjaśniał, że dopiero po „chrzcie w ogniu” będziemy pełni zapału do pracy dla Pana. Na koniec wezwał do przodu tych, którzy chcieli zostać „ochrzczeniu w ogniu”.

Niestety, kaznodzieja popełnił klasyczny błąd, bo wyjął tekst z kontekstu.

O co chodziło Janowi Chrzcicielowi, gdy mówił, iż Jezus będzie chrzcił w ogniu? Aby znaleźć odpowiedź wystarczy przeczytać dwa wersety poprzedzające oraz jeden następujący po tym wersecie. Zacznijmy od dwóch poprzedzających, gdzie Jan powiedział:

… i nie łudźcie się, że możecie mówić sobie: Naszym Ojcem jest Abraham. Zapewniam was: Bóg może nawet z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahamowi. Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzew. Każde więc drzewo, które nie rodzi dobrego owocu, zostanie wycięte i wrzucone w ogień (w. 9-10).

Najpierw się dowiadujemy, iż wśród słuchaczy Jana byli Żydzi, którzy sądzili, iż zbawienie opiera się na rodowodzie. A zatem jego kazanie było ewangelizacyjne.

Dowiadujemy się też, że Jan ostrzegał niezbawionych przed grożącym im niebezpieczeństwem wtrącenia w ogień. Wydaje się rozsądne wnioskować, że „ogień”, o którym mówił w w. 10 jest tym samym ogniem wspomnianym w w. 11. A staje się jeszcze klarowniejsze, gdy czytamy w. 12:

Ma On w ręku przetak i oczyści swoje klepisko: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym.

Zarówno w w. 10 jaki i 12 Jan mówił o ogniu piekielnym. W w. 12 metaforycznie stwierdza, iż Jezus rozdzieli ludzi na dwie grupy – pszenicę, którą „zbierze do spichlerza” oraz plewy, które spali „w ogniu nieugaszonym”.

W świetle sąsiednich wersetów Jan musiał w w. 11 mówić, iż Jezus albo będzie chrzcić ludzi Duchem Świętym, jeśli są wierzący, albo w ogniu, jeśli są niewierzący. Skoro tak, to nie można głosić, że chrześcijanie potrzebują chrztu w ogniu!

Poza bezpośrednim kontekstem należy też spojrzeć na całość Nowego Testamentu. Czy znajdziemy w Dziejach Apostolskich przykład, by chrześcijan „chrzczono w ogniu”? Nie. Najbliższe temu jest opisanie przez Łukasza wydarzenie w dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy to uczniowie zostali ochrzczeni w Duchu Świętym, a nad ich głowami chwilowo ukazały się języki ognia. Jednak Łukasz wcale nie mówi, iż był to „chrzest w ogniu”. A czy w Listach znajdziemy napomnienie czy pouczenie, aby chrześcijan „chrzcić w ogniu”? Nie. Zatem ze spokojem możemy przyjąć, iż wierzący nie powinni dążyć do chrztu w ogniu.

Fałszywa ewangelia wywiedziona z Biblii

Nierzadko kaznodzieje i nauczyciele błędnie przedstawiają ewangelię, ponieważ nie zwracając uwagi na kontekst, przekręcają przesłanie Biblii. Z tego właśnie powodu szerzy się fałszywa nauka odnośnie do Bożej łaski.

Na przykład do promowania fałszywej ewangelii posłużono się pawłowym stwierdzeniem, że zbawienie jest z łaski a nie z uczynków w Ef 2,8-9:

Łaską przecież jesteście zbawieni przez wiarę. Nie od was więc to pochodzi, lecz jest darem Boga. Nie z powodu uczynków, aby się nikt nie chlubił.

Wielu skupia się wyłącznie na wypowiedziach Pawła, iż zbawienie jest darem, z łaski, a nie skutkiem uczynków. Na takiej podstawie, wbrew świadectwu wielu urywków biblijnych twierdzą, iż nie ma żadnego powiązania pomiędzy zbawieniem a świętością. Niektórzy posunęli się aż tak daleko, że nie uznają opamiętania jako koniecznego warunku zbawienia. Oto klasyczny przykład błędnej interpretacji Biblii z powodu pomijania kontekstu.

Po pierwsze, rozważmy, co mówi powyższy tekst całości. Paweł nie mówi, iż zostaliśmy zbawieni łaską, lecz łaską przez wiarę. Wiara stanowi taki sam element owego „równania zbawienia” co łaska. Biblia twierdzi, iż wiara bez uczynków jest bezużyteczna, martwa i nie może zbawić (zob. Jk 2,14-26). Paweł zatem nie uczy, by świętość była dla zbawienia nieistotna. Mówi, że to nie nasze wysiłki nas zbawiają; podstawą zbawienia jest Boża łaska, bez niej nie moglibyśmy zostać zbawieni. Ale dopiero gdy Bożą łaskę przyjmujemy wiarą, w naszym życiu faktycznie dokonuje się zbawienie. Efektem zbawienia jest zawsze posłuszeństwo, czyli owoc szczerej wiary. Potwierdza to już kontekst następnego wersetu:

Przez Niego bowiem zostaliśmy stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, które Bóg wcześniej przygotował, abyśmy w nich postępowali (w. 10).

Po to zostaliśmy odrodzeni przez Ducha Świętego i teraz jesteśmy nowym stworzeniem w Chrystusie, aby „postępować w dobrych uczynkach posłuszeństwa”. Pawłowe równanie zbawienia wygląda zatem następująco:

Łaska + Wiara = Zbawienie + Posłuszeństwo

Czyli łaska oraz wiara dają w sumie zbawienie i posłuszeństwo. Kiedy na Bożą łaskę reagujemy wiarą, efektem jest zawsze zbawienie i dobre uczynki.

Jednakże ci, którzy odarli słowa Pawła z kontekstu, spreparowali coś takiego:

Łaska + Wiara – Posłuszeństwo = Zbawienie

Czyli łaska oraz wiara niepoparte posłuszeństwem dają zbawienie. Z biblijnego punktu widzenia to herezja.

Jeśli przeczytamy nieco szerszy kontekst tych słów Pawła, odkryjemy, iż sytuacja w Efezie była taka sama jak wszędzie tam, gdzie Paweł głosił. Mianowicie Żydzi kazali nowonawróconym poganom obrzezać się oraz przestrzegać niektórych ceremonialnych aspektów Prawa Mojżeszowego, jeśli chcą być zbawieni. I właśnie owo obrzezanie i ceremonialne uczynki miał Paweł na myśli, gdy pisał o „uczynkach”, które nie potrafią nas zbawić (zob. Ef 2,11-22).

Jeśli obejmiemy szerszy kontekst całego listu Pawła do Efezjan, zobaczymy wyraźnie, iż Paweł wierzył, że świętość jest niezbędna do zbawienia:

O nierządzie zaś, czy jakimkolwiek postępowaniu bezwstydnym lub chciwym, nawet nie wspominajcie, jak przystoi świętym. Niestosowne są także nieprzyzwoite i głupie rozmowy lub sprośne żarty. Bądźcie raczej pełni wdzięczności. To bowiem powinniście wiedzieć i rozumieć, że ani człowiek rozwiązły ani bezwstydny, ani chciwy – to jest bałwochwalca – nie otrzyma dziedzictwa w Królestwie Chrystusa i Boga. Niech was nikt nie zwodzi próżnymi słowami, gdyż właśnie z ich powodu gniew Boży przychodzi na synów buntu [ang. nieposłuszeństwa] (Ef 5,3-6).

Paweł nie napisałby tych słów, gdyby wierzył, że Boża łaska w końcu zbawi kogoś nieodwracalnie niemoralnego, nieczystego czy chciwego. Zamierzone znaczenie słów Pawła, zapisanych w Ef 2,8-9 można prawidłowo zrozumieć tylko w kontekście jego całego listu do Efezjan.

Fiasko w Galacji

Słowa Pawła z listu do Galatów również bywały błędnie interpretowane w oderwaniu od kontekstu. Efektem było zniekształcanie ewangelii, a właśnie to Paweł chciał skorygować w swoim liście.

Naczelnym tematem listu jest „zbawienie przez wiarę, a nie dzięki uczynkom Prawa”. Czy jednak Paweł chciał, by czytelnicy doszli do wniosku, iż świętość nie jest koniecznym warunkiem wstępu do nieba? Na pewno nie.

Po pierwsze zauważamy, iż ponownie spiera się z Żydami, którzy przybyli do Galacji i nauczali nowonawróconych, że nie mogą być zbawieni bez obrzezania i zachowywania Prawa Mojżeszowego. Zwłaszcza kwestię obrzezania Paweł wielokrotnie porusza w tym liście (zob. 2,3. 7-9. 12; 5,2-3.6.11; 6,12-13.15). Nie martwi się, że tamtejsi wierzący zbyt gorliwie przestrzegają przykazań Chrystusa; niepokoi go, iż w kwestii swego zbawienia nie pokładają już zaufania tylko w Chrystusie, lecz w obrzezaniu i własnych nieudolnych próbach przestrzegania Prawa Mojżeszowego.

Biorąc pod uwagę pełny kontekst listu Pawła do Galicjan, zauważamy iż w rozdziale 5 pisze:

Jeśli jednak pozwalacie prowadzić się duchowi, nie jesteście pod panowaniem Prawa. Znane są uczynki, jakie rodzą się z ciała. Są nimi: cudzołóstwo, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, magia, nienawiść, spór, zawiść, gniew, intrygi, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. O nich wam mówię, tak jak już wcześniej powiedziałem, że ci, którzy takie czyny popełniają, nie odziedziczą Królestwa Boga (w. 18-21).

Gdyby Paweł chciał przekazać Galacjanom, że mogą pójść do nieba nie będąc świętymi, to by takich słów nie napisał. Nie twierdził, że ludzie nieświęci pójdą do nieba, lecz że ci, którzy unieważniają Bożą łaskę oraz ofiarę Chrystusa, starając się zasłużyć na zbawienie obrzezaniem i zachowywaniem Mojżeszowego Prawa, nie mogą zostać zbawieni. Nie obrzezanie daje nam zbawienie, ale wiara w Jezusa, skutkująca zbawieniem, które zmienia wierzących w święte nowe stworzenia:

Ani bowiem obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, lecz tylko nowe stworzenie (Ga 6,15).

Wszystko to pokazuje, jak ważne jest uwzględnienie kontekstu przy interpretowaniu Biblii. Ewangelię można wykrzywić za pomocą Bożego Słowa jedynie przez zignorowanie kontekstu. Zastanawiam się tylko nad sercami „kaznodziejów”, którzy czynią to tak wyraźnie, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż robią to świadomie.

Kiedyś na przykład słyszałem, jak kaznodzieja twierdził, iż głosząc ewangelię nie należy wspominać o Bożym gniewie, gdyż Biblia uczy, że „dobroć Boga prowadzi cię do nawrócenia” (Rz 2,4). Według niego właściwym sposobem zwiastowania ewangelii jest mówienie jedynie o Bożej miłości i dobroci. To ma rzekomo prowadzić ludzi do opamiętania.

Czytając jednak kontekst owego pojedynczego wersetu, zacytowanego przez kaznodzieję, odkryjemy, że jest „obłożony” tekstami mówiącymi o Bożym gniewie i sądzie! Bezpośredni kontekst wskazuje, iż nie jest możliwe, aby Paweł miał na myśli to, o czym mówił kaznodzieja:

Wiemy zaś, że zgodny z prawdą sąd Boga spotyka tych, którzy tak postępują. A może liczysz na to, człowieku, który sądzisz tych, co tak postępują, a czynisz to samo, że unikniesz sądu Boga? A może lekceważysz bogactwo Jego dobroci i cierpliwości, i wielkoduszności, zapominając o tym, że dobroć Boga prowadzi cię do nawrócenia? Tak więc z powodu Twojej zatwardziałości i niezdolnego do nawrócenia serca, gromadzisz nad sobą gniew na dzień gniewu i objawienia sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według jego czynów: tym, którzy wytrwale czynią dobrze, dążą do chwały i szacunku, i nieśmiertelności, da życie wieczne, tym natomiast, którzy powodowani samolubną rywalizacją nie przyjmują prawdy, a ulęgają nieprawości – gniew i złość; utrapienie i ucisk każdemu człowiekowi, który czyni zło, najpierw Żydowi, potem Grekowi (Rz 2,2-9).

Pawłowe odniesienie do dobroci dotyczy dobroci, jaką Bóg okazuje, powstrzymując swój gniew! Zastanawiające jest, jak pastor mógł wypowiedzieć tak absurdalne stwierdzenie, kiedy w szerszym biblijnym kontekście często czytamy o kaznodziejach publicznie wzywających słuchaczy do opamiętania.

Biblijna konsekwencja

Ponieważ Biblia powstała z inspiracji jednej Osoby, jej przesłanie jest w pełni konsekwentne. Dlatego możemy zaufać, iż kontekst pozwoli nam tak zinterpretować znaczenie każdego urywka, jak to zamierzył Bóg. On nie powiedziałby w jednym wersecie czegoś, co byłoby sprzeczne z treścią innego, a jeśli pozornie tak to wygląda, musimy tak długo się w nią zagłębiać, aż nasza interpretacja obydwu będzie spójna. W Kazaniu na Górze w kilku miejscach na pierwszy rzut oka wydaje się, iż Jezus zaprzecza, a nawet koryguje starotestamentowe prawo moralne. Na przykład:

Wiecie, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb. A Ja wam powiadam: Nie szukajcie odwetu na tym, kto was skrzywdził. Temu, kto cię uderzy w prawy policzek, pozwól uderzyć się i w lewy (Mt 5,38-39).

Jezus zacytował Prawo Mojżeszowe, a następnie wypowiedział coś, co wydało się temu prawu zaprzeczać. Jak zinterpretować Jego słowa? Czy Bóg zmienił zdanie w kwestii moralności? Czy zemsta w ramach starego przymierza była do przyjęcia, a w nowym już nie? Pomoże nam tutaj kontekst.

Jezus mówił przede wszystkim do swych uczniów (zob. 5,1-2), którzy wcześniej stykali się z Bożym Słowem jedynie za pośrednictwem nauczycieli zakonu i faryzeuszy, nauczających w synagogach. Tam słyszeli: „Oko za oko i ząb za ząb”, czyli przykazanie, którego znaczenie nauczający przekręcili pomijając kontekst. Bóg nie chciał, aby to przykazanie interpretowano jako wymóg i żeby Jego lud zawsze wywierał zemstę za drobne przewinienia. W Prawie Mojżeszowym powiedział, że pomsta należy do Niego (zob. Pwt 32,35), a Jego lud winien wyświadczać dobro nawet swoim wrogom (zob. Wj 23,4-5). Jednak nauczyciele zakonu i faryzeusze ignorowali te przykazania i wymyślili własną interpretację Bożego prawa, czyli „oko za oko”, co dawało im wygodne prawo do osobistej zemsty.[3] Pominęli kontekst.

Boży nakaz mówiący: „oko za oko i ząb za ząb” znajduje się w kontekście Jego przykazań określających wymierzanie słusznej sprawiedliwości w izraelskich sądach (zob. Wj 21,22-24; Pwt 19;15-21). Ustanowienie systemu sądownictwa samo w sobie ujawnia Bożą dezaprobatę wobec osobistej zemsty. Bezstronni sędziowie, którzy rozpatrują dowody, są o wiele bardziej zdolni do wymierzania sprawiedliwości niż poszkodowani, stronniczy ludzie. Bóg oczekuje, iż sądy i sędziowie będą orzekali kary bezstronnie, stosownie do przestępstw. Stąd „oko za oko i ząb za ząb”.

Wobec powyższego możemy pogodzić to, co początkowo wydało się sprzeczne. Jezus po prostu pomagał słuchaczom, którzy przez całe życie byli poddawani błędnej nauce, zrozumieć Bożą faktyczną wolę co do osobistej odpłaty. Wcześniej zostało to już objawione w Prawie Mojżeszowym, ale faryzeusze to przekręcili. Jezus nie sprzeciwiał się Prawu nadanemu przez Mojżesza. Wyjawiał tylko jego pierwotne znaczenie.

To pomaga również nam właściwie zrozumieć, czego Jezus oczekuje od nas w kwestii poważnych sporów, jakie mogą doprowadzić ludzi do sądu. Bóg nie oczekiwał, że Izraelici będą ignorować każdą krzywdę zadaną przez bliźnich, inaczej nie ustanowiłby systemu sądownictwa. Podobnie Bóg nie oczekuje, by chrześcijanie pomijali każde przewinienie swoich współbraci (lub niewierzących). Nowy Testament zaleca, by chrześcijanie nie mogący się pogodzić uciekali się do mediacyjnej pomocy innych wierzących (zob. 1Kor 6,1-6). I nie ma nic złego w tym, że chrześcijanin pozwie do sądu osobę niewierzącą w przypadku sporu lub poważnej krzywdy, jak wybicie oka lub zęba! Przestępstwa drobne to takie, jak wspomniane przez Jezusa spoliczkowanie czy prawowanie się o drobną rzecz (na przykład koszulę), albo przymuszenie do przejścia jednej mili. Bóg chce, aby Jego lud Go naśladował i okazywał niezwykłą łaskę bezmyślnym grzesznikom i ludziom złym.

Kierując się powyższą zasadą niektórzy szczerzy wierzący w przekonaniu, że są posłuszni Jezusowi, nie wnoszą oskarżenia przeciwko tym, którzy ich okradali. Uważają, że „nadstawiają drugi policzek”, podczas gdy w rzeczywistości pozwalali złodziejowi kraść dalej. Utrzymują go w przekonaniu, że za przestępstwo nie ponosi się konsekwencji. Tacy chrześcijanie nie „chodzą w miłości” wobec tych, których ten złodziej okradnie! Bóg chce, żeby złodziejowi wymierzono sprawiedliwość i aby się opamiętał. Lecz jeśli ktoś skrzywdzi cię w stopniu niewielkim, na przykład uderzając cię w policzek, nie ciągaj go po sądach, by mu oddać. Okaż mu miłosierdzie i miłość.

Interpretowanie Starego w świetle Nowego

Powinniśmy nie tylko interpretować teksty nowotestamentowe biorąc pod uwagę Stary Testament, ale też zawsze interpretować teksty starotestamentowe w świetle Nowego Testamentu. Na przykład jakiś szczery wierzący przeczyta o mojżeszowych zasadach żywieniowych i dojdzie do wniosku, że chrześcijanie także powinni stosować ową dietę. Gdyby przeczytał choćby dwa urywki Nowego Testamentu, odkryłby, iż mojżeszowe zasady żywieniowe nie dotyczą tych, których obowiązuje Nowe Przymierze:

[Jezus] odpowiedział im: Czy i wy tego nie rozumiecie? Czy nie dostrzegacie, że to, co z zewnątrz dostaje się do człowieka, nie może go uczynić skalanym, bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i jest wydalane na zewnątrz, oczyszczając wszystkie pokarmy? (W ten sposób uznał wszystkie pokarmy za czyste – Mk 7,18-19).

Duch zaś wyraźnie mówi, że w ostatecznych czasach niektórzy odejdą od wiary, dając posłuch zwodniczym duchom i naukom demonów, zwodzeni przez kłamców, którzy pozwolili wypalić własne sumienie. Zabraniają oni wstępowania w związki małżeńskie i spożywania pokarmów, które Bóg stworzył dla wiernych i uznających prawdę, aby były przyjmowane z wdzięcznością. Wszystko bowiem, co Bóg stworzył, jest dobre i nie należy odrzucać niczego, lecz przyjmować z wdzięcznością, bo jest uświęcone przez Słowo Boga i modlitwę (1Tm 4,1-5).

W ramach nowego przymierza nie podlegamy Prawu Mojżesza, ale Chrystusa (zob. 1Kor 9,20-21). Chociaż Jezus bezsprzecznie potwierdził moralne aspekty Prawa Mojżeszowego (włączając je w ten sposób w zakres Prawa Chrystusowego), to ani On sam ani apostołowie nie zobowiązali chrześcijan do zachowywania mojżeszowych zasad żywieniowych.

Pierwsi chrześcijanie, będący wszyscy nawróconymi Żydami, nadal zachowywali zasady żywieniowe dawnego przymierza ze względu na osobiste przekonania (zob. Dz 10,9-14). I kiedy pierwsi poganie nawrócili się do Jezusa, owi żydowscy chrześcijanie kazali im przestrzegać tych samych zasad żywieniowych, przez wzgląd na sąsiadujących Żydów, których mogliby zgorszyć (zob. Dz 15,1-21). Zachowywanie przez chrześcijan żydowskich zasad żywieniowych nie jest niczym złym, o ile nie są przekonani, iż przestrzeganie tych zasad ich zbawi.

Niektórzy pierwsi chrześcijanie także uważali, że nie wolno jeść mięsa ofiarowanego wcześniej bożkom. Paweł pouczył wierzących, którzy (tak jak on) sądzili inaczej, by kierowali się miłością wobec swoich braci „słabszych w wierze” (zob. Rz 14,1) i nie robili niczego, co mogłoby wzburzyć ich sumienie. Jeśli ktoś wystrzega się spożywania pokarmów z przekonania, i czyni to przed Bogiem (nawet jeśli te przekonania są nieuzasadnione), za swoje oddanie godzien jest pochwały, a nie potępienia za to, że ma niewłaściwe zrozumienie. Podobnie ci, którzy powstrzymują się od pewnych pokarmów z osobistego przekonania, nie powinni osądzać tych, którzy tego nie czynią. Obie grupy mają okazywać sobie wzajemną miłość, bo jest to nakaz samego Boga (zob. Rz 14,1-23).

Ponieważ Biblia zawiera objawienie postępujące, zawsze powinniśmy objawienie starsze (Stary Testament) interpretować przez pryzmat objawienia nowego (Nowego Testamentu). Żadne dane przez Boga objawienie nie jest sprzeczne z innymi; zawsze je dopełnia.

Kontekst kulturowy i historyczny

Tam, gdzie to możliwe, należy wziąć pod uwagę kulturowy oraz historyczny kontekst studiowanych urywków. Wiedza o pewnych aspektach kulturowych, geograficznych i historycznych biblijnego tekstu pomaga w uzyskaniu wglądu, jaki inaczej byłby niemożliwy. Wymaga to oczywiście dostępu do innych książek poza Biblią. W języku angielskim dostępne są poszerzone wersje Biblii, zawierające dobre pomoce do studiowania.

Oto kilka przykładów, jak historyczna lub kulturowa wiedza może nas ustrzec przed błędami w rozumieniu Biblii:

1) Czytamy na przykład o tym, że ludzie wchodzili na dachy domów (zob. Dz 10,9) lub przedostawali się do środka przez sufit (zob. Mk 2,4). Dobrze jest wiedzieć, że w czasach biblijnych dachy w Izraelu były zasadniczo płaskie, i prowadziły do nich schody na zewnątrz budynku. Jeśli o tym nie wiemy, możemy pomyśleć, jak jakiś biblijny bohater balansuje na szczycie dachu i wchodzi przez komin!

2) W Ewangelii Marka 11,12-14 czytamy, że Jezus przeklął drzewo figowe, bo nie miało owoców, chociaż „nie był to czas na figi”. Pomocna może być wiedza, iż na drzewach figowych zwykle można znaleźć kilka fig nawet poza sezonem, zatem oczekiwania Jezusa były uzasadnione.

3) W Ewangelii Łukasza 7,37-48 czytamy o kobiecie, która weszła do domu faryzeusza, kiedy Jezus spożywał tam posiłek. Biblia mówi, że stojąc z tyłu za Jezusem płakała i łzami zwilżała Jego stopy, a potem ocierała je włosami, całowała i namaszczała wonnym olejkiem. Można się zastanawiać, jak to było możliwe, skoro Jezus siedział przy stole. Jak zdołała się przecisnąć pomiędzy nogami pozostałych biesiadników?

Odpowiedź znajduje się w stwierdzeniu Łukasza, iż Jezus „położył się przy stole” (w. 36, Przypis). W tamtych czasach zwykle jedzono leżąc na podłodze na jednym boku wokół niskiego stołu. Jedną ręką, się podpierano, drugiej używano do sięgania po jedzenie. W takiej pozycji Jezus został przez ową kobietę uczczony.

To pomaga też zrozumieć, jak podczas Ostatniej Wieczerzy Jan mógł się położyć na piersi Jezusa i osobiście zadać mu pytanie (zob. J 13,23-25). Słynny obraz Leonarda da Vinci „Ostatnia Wieczerza” ukazujący Jezusa siedzącego przy stole w towarzystwie uczniów, po sześciu po każdej z Jego strony, ujawnia nieznajomość biblijnych realiów przez malarza. Kontekst historyczny jest niezbędny!

Powszechne pytania o ubiór

Pastorzy na całym świecie zadają mi często jedno pytanie: – Czy chrześcijankom przystoi nosić spodnie, zważywszy na biblijny zakaz noszenia przez kobiety strojów męskich?

Jest to dobre pytanie, na które można odpowiedzieć stosując zdrowe zasady interpretacji oraz uwzględniając kontekst kulturowy.

Po pierwsze, przyjrzyjmy się biblijnemu zakazowi noszenia przez kobiety strojów męskich (i odwrotnie):

Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydliwy jest dla Pana, Boga swego (Pwt 22,5).

Należy zacząć od pytania: – Jaka intencja przyświecała Bogu, kiedy dawał to przykazanie? – Czy chciał kobietom zabronić noszenia spodni?

Nie, nie to było Jego intencją, ponieważ wówczas w Izraelu nikt spodni nie nosił. Spodnie nie były ubiorem męskim, bo jeszcze ich wówczas nie znano. Właściwie to, co w czasach biblijnych nosili mężczyźni, dzisiaj potraktowalibyśmy jako strój kobiecy! Oto odrobina historycznego i kulturowego tła, które pomoże nam prawidłowo zinterpretować to, o co Bogu chodzi.

Jaki więc był Jego zamiar?

Czytamy, że każdy, kto nosił ubiór przedstawiciela płci przeciwnej, był obrzydliwością dla Pana. Brzmi to dość poważnie. Jeśli mężczyzna na trzy sekundy założy na głowę damską chustkę, czy przez to staje się obrzydliwością dla Boga? Bardzo wątpliwe.

Bardziej prawdopodobne wydaje się, iż Bóg był przeciwny temu, by ludzie świadomie ubierali się w taki sposób, by uchodzić za osobę płci przeciwnej. Ale dlaczego ktoś miałby to robić? Po to, by uwieść jakąś osobę tej samej płci, co jest perwersją seksualną, zwaną transwestytyzmem. Jest więc zrozumiałe, iż to byłoby dla Boga obrzydliwością.

Zatem na podstawie Pwt 22,5 można słusznie stwierdzić, że kobiecie wolno nosić spodnie, o ile nie robi tego jako transwestytka. Jeśli wciąż wygląda jak kobieta, nie grzeszy nosząc spodnie.

Oczywiście, Biblia uczy, iż kobiety powinny ubierać się skromnie (zob. 1Tm 2,9), a więc spodnie ciasne, uwypuklające kształty, są nieodpowiednie (podobnie jak obcisłe sukienki i spódniczki), gdyż mogą wywoływać w mężczyznach pożądanie. Ubrania noszone publicznie przez kobiety w krajach zachodnich są w większości całkowicie niestosowne. W krajach rozwijających się takie odzienie noszą tylko prostytutki. Żadna chrześcijanka nie powinna publicznie ubierać się tak wyzywająco, by uchodzić za „seksowną”.

Jeszcze kilka myśli

Ciekawe, że pastorzy w Chinach nigdy nie zadawali mi pytań dotyczących noszenia spodni przez kobiety. Pewnie dlatego, że większość tamtejszych kobiet od dłuższego czasu je nosi. Pytanie to zadawali tylko pastorzy w krajach, gdzie kobiety w większości spodni nie noszą. Widać w tym specyficzne kulturowe „odchylenie”.

Interesujące, że podobnego pytania nie zadawały mi pastorki w Myanmar, gdzie tradycyjnie mężczyźni noszą coś, co nazwalibyśmy spódnicą, oni zaś zwą to longgi. Forma kobiecego i męskiego ubioru różni się w różnych kulturach, trzeba więc uważać, by na tekst biblijny nie nakładać własnego kulturowego zrozumienia.

Na koniec zastanawiam się, dlaczego tak wielu mężczyzn opierając się na Pwt 22,5, sprzeciwia się noszeniu spodni przez kobiety, a jednocześnie nie czuje się w obowiązku stosować wobec siebie Kpł 19,27:

„Nie będziecie obcinać w kółko włosów na głowie. Nie będziesz golił włosów po bokach brody.”

Jak mężczyźni, którzy wbrew powyższemu zakazowi całkowicie golą dane im przez Boga brody, wyraźnie odróżniające ich od kobiet, śmią oskarżać kobiety noszące spodnie o to, ze próbują wyglądać na mężczyzn? To wydaje się nieco obłudne!

Drobna informacja historyczna pomaga zrozumieć intencję wersetu z Księgi Kapłańskiej 19,27. Obcinanie bokobrodów stanowiło bałwochwalczy rytuał pogański. Bóg nie chciał, aby Jego lud wyglądał na czcicieli pogańskich bożków.

Kto to mówi?

Zawsze zwracajmy uwagę, kto się wypowiada w danym urywku biblijnym, gdyż taka informacja kontekstowa pomoże nam poprawnie go zinterpretować. Chociaż cała Biblia jest natchniona, to nie wszystko w Biblii jest natchnionym Słowem Bożym. Co mam na myśli?

W wielu biblijnych tekstach zapisane są nienatchnione słowa ludzi. Nie myślmy zatem, że wszystkie wypowiedziane tam przez ludzi słowa są zainspirowane przez Boga.

Na przykład niektórzy popełniają błąd cytując wypowiedzi Hioba i jego przyjaciół, jak gdyby były one natchnione przez Boga. Jest to błędne z dwóch powodów. Po pierwsze, Hiob oraz jego przyjaciele na przestrzeni 34 rozdziałów spierali się. Wypowiadali sprzeczne poglądy i bez wątpienia nie wszystko, co mówili, było Słowem natchnionym, ponieważ Bóg nie przeczy samemu sobie.

Po drugie, pod koniec księgi przemawia sam Bóg i karci zarówno Hioba jak i jego przyjaciół za wypowiadanie sądów, które nie były słuszne (zob. Hi r. 38 – 42).

Podobną ostrożność musimy zachować czytając Nowy Testament. W kilku przypadkach Paweł wyraźnie stwierdza, że pewne fragmenty jego listów wyrażają jego własną opinię (zob. 1Kor 7,12.25-26.40).

Do kogo te słowa są skierowane?

Powinniśmy nie tylko pytać, kto mówi w danym biblijnym urywku, ale też do kogo. Inaczej błędnie weźmiemy do siebie słowa wcale do nas nie skierowane, albo uznamy, że coś nie odnosi się do nas, podczas gdy istotnie jest skierowane do nas.

Na przykład niektórzy powołują się na obietnicę z Psalmu 34, uważając ją za własną:

On spełni pragnienia twego serca (Ps 37,4).

Ale czy ta obietnica rzeczywiście dotyczy każdego, kto ją czyta lub zna? Nie, bo jeśli przeczytamy kontekst, stwierdzimy, że dotyczy tych ludzi, którzy spełniają pięć warunków:

Ufaj Panu i czyń dobrze, mieszkaj w swej ziemi i bądź jej wierny. Zaufaj Panu [ang. rozkoszuj się Panem], a On spełni pragnienia twego serca (Ps 37,3-4).

Widzimy więc, jak ważnym jest wziąć pod uwagę, kto jest adresatem danych słów.

Oto kolejny przykład:

Wtedy Piotr odezwał się do Niego: Oto my zostawiliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus odpowiedział: Zapewniam was, kto ze względu na Mnie i na Ewangelię opuścił dom, braci, siostry, matkę, ojca, dzieci lub pola, otrzyma już teraz, w tym czasie, stokrotnie więcej domów, braci, sióstr, ojców, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a w przyszłości życie wieczne (Mk 10,28-30).

W niektórych kręgach bardzo popularne jest powoływanie się na „stokrotny zwrot” w przypadku łożenia pieniędzy na wspieranie głoszenia ewangelii. Ale czy ta właśnie obietnica ich dotyczy? Nie, bo skierowana jest do ludzi, którzy faktycznie opuszczają rodziny, pola lub domy, aby głosić ewangelię, jak to uczynił Piotr, który zapytał Jezusa, jaka nagroda czeka za to jego oraz innych uczniów.

Co ciekawe, ci którzy ciągle głoszą o stokrotnym zwrocie, skupiają się głównie na domach i polach, a nigdy na dzieciach czy prześladowaniach, które także są obiecane! Jezus oczywiście nie obiecywał, że ci, którzy opuszczają swoje domy, otrzymają w nagrodę prawo własności stu innych domów. Obiecywał, że kiedy opuszczą własne rodziny i domy, członkowie ich nowych rodzin duchowych otworzą przed nimi swoje domy. Prawdziwi uczniowie nie dbają o własność, ponieważ sami nic nie posiadają, są tylko zarządcami tego, co należy do Boga.

Ostatni przykład

Kiedy wierzący czytają Jezusowy „Wykład na Górze Oliwnej”, zapisany w Ewangelii Mateusza r. 24 – 25, niektórzy błędnie sądzą, iż przemawiał do ludzi niezbawionych. Mylą się zatem wnioskując, że Jego słowa nie odnoszą się do nich. Czytają przypowieść o niewiernym słudze oraz o dziesięciu pannach, jak gdyby były skierowane do niewierzących. Ale jak już wskazałem, adresatami obu byli najbliżsi uczniowie Jezusa (zob. Mt 24,3; Mk 13,3). Jeśli zatem Piotr, Jakub, Jan i Andrzej potrzebowali ostrzeżenia przed ewentualnym brakiem gotowości w chwili powrotu Jezusa, to na pewno my także. Ostrzeżenia Jezusa w powyższym tekście dotyczą wszystkich wierzących, nawet tych, którzy nie zauważają, do kogo Jezus przemawiał.

Zasada # 3: Czytaj uczciwie. Nie przykładaj do tekstu własnej teologii. Jeśli to, co czytasz, nie zgadza się z twoim przekonaniem, nie zmieniaj Biblii; zmień swoje przekonania.

Każdy z nas podchodzi do Biblii z jakimiś gotowymi założeniami, dlatego często tak trudno czytać ją uczciwie. W efekcie wciskamy swoje przekonania w tekst biblijny zamiast pozwalać Biblii kształtować naszą teologię. Bywa, że wyszukujemy teksty, które potwierdzą naszą doktrynę, a pomijamy inne, sprzeczne z naszymi przekonaniami. To się nazywa „dowodzenie tekstem”.

Niedawno natknąłem się na przypadek „teologizacji” tekstu. Kaznodzieja przeczytał najpierw znane słowa Jezusa, z Mt 11,28-29:

Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla waszych dusz.

Następnie wyjaśniał, że Jezus oferuje dwa różne rodzaje ukojenia. Pierwszym jest (rzekomo) ukojenie w zbawieniu (w. 28), a drugim – ukojenie w uczniostwie (w. 29). Pierwsze otrzymujemy przychodząc do Jezusa, drugie – poddając się Jemu jako Panu przez wzięcie Jego jarzma.

Ale czy o to chodziło Jezusowi? Nie. Jest to przypisywanie znaczenia, którego tekst wcale nawet nie sugeruje. Jezus nie mówił, że oferuje dwa rodzaje ukojenia. Oferował tylko jedno, dla utrudzonych i obciążonych, a jedyną drogą, by go otrzymać jest wziąć na siebie jarzmo Jezusa, czyli poddać się Jemu. Takie jest oczywiste znaczenie słów Jezusa.

Skąd taka interpretacja u owego kaznodziei? Ponieważ oczywiste znaczenie urywka nie pasowało do jego przekonań, według których istnieją dwa rodzaje ludzi idących do nieba: wierzący i uczniowie. Dlatego nie zinterpretował tekstu uczciwie.

Jak wykazywaliśmy już wcześniej, taka interpretacja nie pasuje do kontekstu całej nauki Jezusa. Nowy Testament nigdzie nie mówi o dwóch rodzajach chrześcijan: wierzących i uczniach. Wszyscy prawdziwi wierzący są uczniami. Ci, którzy nie są uczniami, nie są ludźmi wierzącymi. Uczniostwo to owoc szczerej wiary.

Czytajmy Biblię czystym sercem, uczciwie, a efektem będzie głębsze oddanie i posłuszeństwo Chrystusowi.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Spis treści | Poprzedni rozdział | Następny rozdział | Początek strony | Strona główna


[1]. Paweł oczywiście nie wierzył w bezwarunkowe wieczne bezpieczeństwo, inaczej nie powiedziałby Tymoteuszowi, człowiekowi zbawionemu, że musi coś robić, by zbawienie zachować.

[2]. Mojżesz także widział kiedyś Boga z tyłu, kiedy Ten „przechodził”. Bóg zasłonił Mojżesza swoją ręką, by ten nie zobaczył Jego twarzy, zob. Wj 33,18-23.

[3]. Należy zauważyć, iż Jezus wcześniej powiedział w kazaniu, że jeśli sprawiedliwość Jego słuchaczy nie będzie doskonalsza niż nauczycieli Prawa i faryzeuszy, nie wejdą do Królestwa Niebios (zob. Mt 5,20). Jezus następnie napiętnował kilka konkretnych błędów nauczycieli Prawa i faryzeuszy.

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Jak interpretować Biblię

Kazanie na górze

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Ze względu na pragnienie pozyskiwania uczniów posłusznych wszystkim nakazom Chrystusa, nasz tytułowy sługa Boży będzie bardzo zainteresowany Jezusowym Kazaniem na górze. Jest to Jego najdłuższe kazanie, i pełne przykazań. Pozyskujący uczniów sługa ewangelii będzie chciał sam przestrzegać oraz nauczać swych uczniów wszystkiego, co Jezus przykazał w tym kazaniu.

Z tego względu podzielę się swoim zrozumieniem kazania, zapisanego w Mt 5-7. Zachęcam kaznodziejów, aby uczyli swoich uczniów Kazania na górze werset po wersecie. Mam nadzieję, że ten rozdział im w tym pomoże.

Oto plan Kazania na górze: ogólny przegląd i najważniejsze tematy.

I. Jezus gromadzi słuchaczy (5,1-2)

II. Wstęp (5,3-20)

A) Cechy i błogosławieństwa błogosławionych (5,3-12)

B) Wezwanie do bycia solą i światłem (5,13-16)

C) Jak się ma Prawo Mojżeszowe do naśladowców Chrystusa (5,17-20)

III. Kazanie: Bądźcie sprawiedliwsi od nauczycieli Prawa i faryzeuszy (5,21- 7,12)

A) Okazujcie sobie wzajemną miłość, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (5,21-26)

B) Bądźcie czyści moralnie, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (5,22-32)

C) Bądźcie uczciwi, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (5,33-37)

D) Nie mścijcie się, tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (5,38-42)

E) Nie żywcie nienawiści do swych wrogów, jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (5,43-48)

F) Czyńcie dobro z właściwych pobudek, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (6,1-18)

1. Wspierajcie ubogich z właściwych pobudek (6,2-8)

2. Módlcie się z właściwych pobudek (6,5-6)

3. Dygresja dotycząca modlitwy i wybaczania (6,7-15)

a) Wskazówki dotyczące modlitwy (6,7-13)

b) Konieczność wzajemnego wybaczania (6,8-15)

4. Pośćcie z właściwych pobudek (6,16-18)

G) Nie służcie pieniądzom, jak nauczyciele Prawa i faryzeusze (6,19-34)

H) Nie doszukujcie się drobnych uchybień u brata (7,1-5)

I) Nie marnujcie czasu na przekazywanie prawdy opornym słuchaczom (7,6)

J) Zachęta do modlitwy (7,7-11)

IV. Zakończenie: streszczenie kazania

A) Stwierdzenie podsumowujące (7,12)

B) Wezwanie do posłuszeństwa (7,13-14)

C) Jak rozpoznać fałszywych proroków i fałszywych wierzących (7,15-23)

D) Końcowe ostrzeżenie przed nieposłuszeństwem oraz podsumowanie (7,24-27).

Jezus gromadzi słuchaczy

Jezus widząc tłumy, wszedł na górę, a gdy usiadł, Jego uczniowie podeszli do Niego. Wtedy zaczął nauczać (5,1-2).

Wydaje się, że Jezus świadomie ograniczył liczebność słuchaczy odchodząc od „tłumów” na górę. Czytamy, że „Jego uczniowie podeszli do Niego”, co może wskazywać, iż tylko osoby spragnione słuchania Go były gotowe wdrapać się na górę, gdzie On spoczął. Najwyraźniej było ich sporo, w wersecie 7,28 nazwani są „tłumami”.

Jezus zaczął swoje kazanie, zwracając się do uczniów. Od samego początku mamy wskazówkę, co będzie jego głównym tematem. Mówi im, iż są błogosławieni, jeśli posiadają pewne cechy, które charakteryzują ludzi zdążających do nieba. Będzie to naczelna myśl Jego kazania: Tylko ludzie święci odziedziczą Królestwo Boże. Temat ten wyraźnie się przewija w „błogosławieństwach”, zapisanych w urywku 5,3-12.

Jezus wymienił szereg cech charakteryzujących ludzi błogosławionych, którym obiecał szereg konkretnych błogosławieństw. Pobieżny czytelnik często zakłada, iż każdy chrześcijanin powinien znaleźć się tylko w jednej kategorii błogosławionych. Jednakże wnikliwy czytelnik odkryje, że Jezus nie wymienił różnych grup wierzących, mających otrzymać po jednym błogosławieństwie, ale wszystkich prawdziwych wierzących, którzy otrzymają jedno wszechogarniające błogosławieństwo, jakim jest odziedziczenie Królestwa Niebios. Inaczej nie da się rozsądnie zinterpretować Jego słów:

Błogosławieni ubodzy w duchu, bo do nich należy Królestwo Niebios. Błogosławieni zasmuceni, bo oni doznają pociechy. Błogosławieni łagodni, bo oni odziedzicza ziemię. Błogosławieni głodni i spragnieni sprawiedliwości, bo oni zostaną nasyceni. Błogosławieni miłosierni, bo oni doznają miłosierdzia. Błogosławieni czystego serca, bo oni zobaczą Boga. Błogosławieni, którzy krzewią pokój, bo oni będą nazwani synami Boga. Błogosławieni, którzy są prześladowani za sprawiedliwe postępowanie, bo do nich należy Królestwo Niebios. Błogosławieni jesteście, gdy z mojego powodu będą wam ubliżać, prześladować was i mówić kłamliwie wszystko, co złe przeciwko wam. Radujcie się i weselcie, gdyż wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków przed wami (5,3-12).

Błogosławieństwa a cechy charakteru

Po pierwsze rozważmy wszystkie przyobiecane błogosławieństwa. Jezus powiedział, że błogosławieni (1) odziedziczą Królestwo Niebios, (2) będą pocieszeni, (3) odziedziczą ziemię, (4) będą nasyceni, (5) dostąpią miłosierdzia, (6) ujrzą Boga, (7) będą nazwani synami Bożymi oraz (8) odziedziczą Królestwo Niebios (powtórzenie #1).

Czy zgodnie ze słowami Jezusa mamy myśleć, iż tylko ubodzy w duchu oraz prześladowani z powodu sprawiedliwości odziedziczą Królestwo Niebios? Czy tylko ludzie czystego serca będą oglądać Boga, a krzewiący pokój zostaną nazwani synami Bożymi, natomiast ani jedni ani drudzy nie odziedziczą Królestwa Bożego? Czy krzewiący pokój nie dostąpią miłosierdzia, a miłosierni nie będą nazwani synami Bożymi? Oczywiście, takie wnioski byłyby błędne. Można zatem bez obawy twierdzić, iż owe liczne błogosławieństwa stanowią razem jedno wielkie błogosławieństwo – odziedziczenie Królestwa Bożego.

Przyjrzyjmy się teraz poszczególnym cechom wymienionym przez Jezusa: (1) ubodzy w duchu, (2) zasmuceni, (3) łagodni, (4) głodni sprawiedliwości, (5) miłosierni, (6) czystego serca, (7) krzewiący pokój, (8) prześladowani.

Czy Jezus każe nam sądzić, że można być człowiekiem czystego serca, nie będąc miłosiernym? Czy ktoś może być prześladowany za sprawiedliwe postępowanie, nie będąc głodnym i spragnionym tej sprawiedliwości? Jasne, że nie. Te wielorakie cechy charakteru ludzi błogosławionych są, w jakimś stopniu, udziałem wszystkich błogosławionych.

Najwyraźniej błogosławieństwa opisują cechy charakteru prawdziwych naśladowców Jezusa. Wymieniając je Jezus zapewniał uczniów, że są błogosławieni, zbawieni i kiedyś znajdą się w niebie. Na razie, ze względu na cierpienia, mogli tych błogosławieństw nie odczuwać. Także świat mógł nie uważać ich za błogosławionych, jednak w oczach Bożych takimi byli.

Ludzie nie pasujący do opisu Jezusa nie są błogosławieni i nie odziedziczą Królestwa Niebios. Każdy pozyskujący uczniów pastor czuje obowiązek, aby członkowie jego „stadka” o tym wiedzieli.

Cechy charakteru błogosławionych

Można w jakimś stopniu dyskutować na temat ośmiu cech ludzi błogosławionych. Na przykład, co jest cnotliwego w byciu „ubogim w duchu”? Myślę, że Jezus mówi tu o pierwszej nieodzownej cesze. Jeśli chcę być zbawionym – muszę sobie uświadomić własne duchowe ubóstwo. Najpierw trzeba dostrzec, że potrzebuję Zbawiciela. Pośród słuchaczy Jezusa znajdowali się tacy, którzy zrozumieli swoją nikczemność. Jakże byli błogosławieni w porównaniu z dumnymi Izraelitami, ślepymi na własne grzechy!

Pierwsza cecha wyklucza wszelką samowystarczalność oraz myśl o zasłużeniu na zbawienie. Prawdziwie błogosławiony człowiek jest świadom, iż niczego nie może Bogu zaoferować, a jego własna sprawiedliwość jest jak „skrwawiona [splugawiona] szmata” (Iz 64,5).

Jezus nie chciał, by ktokolwiek uważał, iż samodzielnie zdoła posiąść cechy człowieka błogosławionego. Przeciwnie, błogosławionymi przez Boga są ci, którzy posiadają wymagane cechy, będące dziełem Bożej łaski. Opisani przez Jezusa ludzie są błogosławieni nie tylko ze względu na to, co ich czeka w niebie, ale także ze względu na to, czego Bóg dokonał w ich życiu tu na ziemi. Jeśli dostrzegam w sobie owe cechy, nie powinienem ich przypisywać własnym osiągnięciom, ale działaniu Bożej łaski w moim życiu.

Zasmuceni

Skoro pierwsza cecha została wymieniona na pierwszym miejscu, bo jest nieodzowna dla ludzi zdążających do nieba, to zapewne i druga nie znalazła się na swoim miejscu przypadkowo: „Błogosławieni zasmuceni” (w. 4). Czy Jezusowi chodziło o szczere opamiętanie się i wyrażenie żalu? Chyba tak, zwłaszcza że Biblia mówi wyraźnie o smutku zgodnym z wolą Bożą, który owocuje koniecznym do zbawienia opamiętaniem (zob. 2Kor 7,10). Zasmucony poborca podatków, o którym Jezus mówił, jest przykładem takiego błogosławionego człowieka. W świątyni pokornie opuścił głowę, bił się w piersi i wołał o Boże zmiłowanie. Ów celnik odszedł mając grzechy przebaczone, inaczej niż stojący w pobliżu faryzeusz, który w modlitwie dumnie przypominał Bogu, że daje dziesięcinę i dwa razy w tygodniu pości. W tym przypadku błogosławiony był nie faryzeusz, ale poborca podatków (zob. Łk 18,9-14). Podejrzewam, że wśród słuchaczy Jezusa byli tacy, którzy przekonani przez Ducha Świętego, byli zasmuceni. Wkrótce mieli doznać od Ducha Świętego pociechy!

A jeśli Jezusowi nie chodziło o smutek człowieka pokutującego, który przychodzi do Chrystusa, to może mówił o smutku odczuwanym przez wszystkich prawdziwie wierzących, którzy stale stykają się ze światem buntującym się przeciwko kochającemu go Bogu. Paweł nazwał to „wielkim smutkiem i nieustannym bólem w swoim sercu” (Rz 9,2).

Łagodni

Trzecią cechę, łagodność, Biblia wymienia też jako jeden z owoców Ducha (zob. Ga 5,22-23). Łagodność nie jest wypracowaną przez człowieka postawą. Ci, którzy otrzymali Bożą łaskę oraz zamieszkującego w nich Ducha są też ubłogosławieni łagodnością. Kiedyś odziedziczą ziemię, ponieważ tylko sprawiedliwi zamieszkają na nowej ziemi, jaką stworzy Bóg. Ludzie szorstcy i gwałtowni, choć przyznają się do chrześcijaństwa, powinni mieć się na baczności, bo nie znajdują się pośród błogosławionych.

Głodni sprawiedliwości

Czwarta cecha, głód i pragnienie sprawiedliwości, określa daną przez Boga wewnętrzną tęsknotę, którą posiada każdy nowonarodzony człowiek. Smuci go niesprawiedliwość na świecie, a także jej choćby nikłe przejawy w nim samym. Nienawidzi grzechu (zob. Ps 97,10; 119,128.163), a kocha sprawiedliwość.

Zbyt często, gdy spotykamy w Biblii słowo sprawiedliwość, natychmiast tłumaczymy je jako „prawny status człowieka sprawiedliwego nadany nam przez Chrystusa”. Słowo to jednak nie zawsze ma takie znaczenie. Często oznacza: „sprawiedliwe życie według Bożych standardów”. W tym przypadku Jezusowi najwyraźniej chodziło o takie znaczenie, bo nie ma powodu, by chrześcijanin pragnął czegoś, co już ma. Ludzie zrodzeni z Ducha pragną żyć sprawiedliwie i mają zapewnienie, że zostaną „zaspokojeni” (w. 6), pewni, iż Bóg w swojej łasce dokończy dzieła, jakie w nich rozpoczął (zob. Flp 1,6).

Słowa Jezusa wybiegają również w przyszłość, do nowej ziemi „w której mieszka sprawiedliwość” (2P 3,13). Nie będzie już grzechu. Wszyscy będą całym sercem kochać Boga, a bliźniego jak siebie samego. My, którzy teraz jesteśmy głodni i spragnieni sprawiedliwości, zostaniemy wówczas nasyceni. W końcu zostanie w pełni wysłuchana modlitwa naszego serca: „Niech się spełni Twoja wola jak w niebie, tak i na ziemi” (Mt 6,10).

Miłosierni

Także piątą cechę, miłosierdzie, posiada każdy nowonarodzony człowiek z racji tego, że mieszka w nim miłosierny Bóg. Ludzie niemiłosierni nie są przez Boga błogosławieni i nie są uczestnikami Jego łaski. Apostoł Jakub ostrzega: „Sąd bowiem bez miłosierdzia będzie nad tym, który postępuje bez miłosierdzia” (Jk 2,13). Jak myślisz, czy osoba osądzona bez miłosierdzia pójdzie do nieba czy do piekła?[1] Odpowiedź jest oczywista.

Jezus opowiedział o słudze, który dostąpił od swego pana wielkiego miłosierdzia, ale nie chciał okazać ni odrobiny miłosierdzia swemu współsłudze. Kiedy Pan się o tym dowiedział, „oddał go katom, dopóki nie zwróci całego długu” (Mt 18,34). Został obciążony całym wcześniej darowanym mu długiem. Po czym Jezus ostrzegł uczniów: „Tak Mój Ojciec, który jest w niebie, postąpi z wami, jeśli każdy z was nie przebaczy swojemu bratu” (w. 35). Odmowa przebaczenia bratu lub siostrze w Chrystusie, jeśli o to prosi, oznacza ponowne przypisanie nam wcześniej wybaczonych grzechów. W efekcie zostaniemy oddani katom, dopóki nie oddamy tego, czego nigdy nie będziemy w stanie oddać. Dla mnie to wcale nie wygląda na niebo. Ludzie niemiłosierni nie mogą liczyć na miłosierdzie Boże. Nie ma ich pośród błogosławionych.

Ludzie czystego serca

Szóstą cechą ludzi idących do nieba jest czystość serca. W odróżnieniu od wielu ludzi uważających się za chrześcijan, prawdziwi naśladowcy Chrystusa nie tylko z pozoru są święci. Dzięki łasce Bożej ich serca zostały oczyszczone. Szczerze Boga kochają, co wpływa na ich myśli i motywacje. Jezus obiecał, że zobaczą Boga.

Znowu zapytam: – Czy mamy rozumieć, że istnieją prawdziwie wierzący chrześcijanie, którzy nie są czystego serca, więc Boga nie ujrzą? – Czy Bóg im powie: – Wejdziecie do nieba, ale mnie zobaczyć nie możecie? – Nie, bezsprzecznie każdy człowiek, naprawdę zdążający do nieba, ma czyste serce.

Krzewiciele pokoju

Oni są wymienieni w następnej kolejności. Będą nazwani synami Boga. Jezus znów musiał mieć na myśli wszystkich szczerych naśladowców Chrystusa, ponieważ każdy wierzący w Chrystusa jest dzieckiem Boga (zob. Ga 3,26).

Ludzie zrodzeni z Ducha są krzewicielami pokoju co najmniej na trzy sposoby:

Po pierwsze, zawarli pokój z Bogiem, który wcześniej był ich wrogiem (zob. Rz 5,10).

Po drugie, na ile to możliwe, żyją w pokoju z bliźnimi. Unikają niesnasek i zatargów. Paweł napisał, iż ludzie, którym nieobce są: spór, zawiść, gniew, intrygi , niezgoda i rozłamy, nie odziedziczą Bożego Królestwa (zob. Ga 5,19-21). Prawdziwi wierzący pójdą dodatkową milę, aby uniknąć kłótni i zachować pokój w swych relacjach. Nie twierdzą, że mają pokój z Bogiem, choć nie miłują brata (zob. Mt 5,23-24; 1J 4,20).

Po trzecie, szczerzy naśladowcy Chrystusa dzieląc się ewangelią pomagają też innym zawrzeć pokój z Bogiem i z bliźnimi. Być może nawiązując do tego wersetu z Kazania na górze Jakub napisał: „Owoc zaś sprawiedliwości jest siany w pokoju dla tych, którzy krzewią pokój” (Jk 3,18).

Prześladowani

W końcu Jezus nazwał błogosławionymi tych, którzy są prześladowani za sprawiedliwość. Na pewno miał na myśli ludzi żyjących sprawiedliwie, a nie tych, którzy tylko myślą, iż została im przypisana sprawiedliwość Chrystusa. Przez niewierzących prześladowani są ci, którzy spełniają przykazania Chrystusa. I oni odziedziczą Boże Królestwo.

O jakim prześladowaniu mówił Jezus? O torturach? O męczeństwie? Nie, ale wyraźnie wymienił obelgi i kłamliwe oskarżenia rzucane z Jego powodu. To wskazuje, iż niewierzący potrafią rozpoznać prawdziwego chrześcijanina, inaczej nie mówiliby przeciwko niemu tego, co złe. Wielu tak zwanych chrześcijan nie odróżnia się od niewierzących, dlatego nikt nic złego o nich nie mówi. Właściwie to wcale nie są chrześcijanami. Jak powiedział Jezus: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie będą o was mówić dobrze. Tak samo bowiem ich ojcowie postępowali wobec fałszywych proroków” (Łk 6,26). Kiedy wszyscy mówią o tobie dobrze, to znak, że jesteś fałszywym wierzącym. Świat nienawidzi prawdziwych chrześcijan (zob. także J 15,18-21; Ga 4,29; 2Tm 3,12; 1J 3,13-14).

Sól i światło

Kiedy Jezus upewnił swych posłusznych uczniów, że naprawdę należą do grona ludzi przemienionych i błogosławionych, dla których jest przeznaczone Królestwo Niebios, wypowiedział słowo ostrzeżenia. W odróżnieniu od wielu współczesnych kaznodziejów, którzy nieustannie zapewniają duchowych kozłów, iż ci nigdy nie utracą zbawienia, jakie rzekomo posiadają, Jezus na tyle kochał swych prawdziwych uczniów, by ich ostrzec, że sami mogą się wykluczyć z kategorii błogosławionych.

Wy jesteście solą ziemi. Jeżeli sól utraci swoją moc, to jak można przywrócić jej smak? Nie nadaje się już do niczego, zostanie więc wyrzucona i podeptana przez ludzi. Wy jesteście światłością świata. Nie można ukryć miasta zbudowanego na szczycie góry. Nikt nie zapala też lampy i nie przykrywa jej korcem, lecz stawia ją na świeczniku, by dawała światło wszystkim domownikom. Tak niech jaśnieje wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i oddawali chwałę waszemu Ojcu w niebie (Mt 5,13-16).

Zauważmy, Jezus nie wzywał uczniów, by stali się solą lub światłością. Stwierdził (przenośnie), że już solą i wzywał ich, by zachowali tę właściwość, a także że już światłością i wezwał, by nie ukrywali swego światła, ale nim świecili. Jakże to inne od wielu kazań kierowanych do ludzi uważających się za chrześcijan. Wskazuje się w nich na potrzebę stania się solą i światłością. Jeśli ktoś jeszcze nie jest solą i światłością, nie jest uczniem Chrystusa. Nie znajduje się w gronie błogosławionych. Nie kroczy do nieba.

W czasach Jezusa soli używano głównie do konserwowania mięsa. Jako posłuszni naśladowcy Chrystusa chronimy ten świat przed całkowitym zepsuciem. Jeśli w swoim postępowaniu nie różnimy się od świata, to tak naprawdę „nie nadajemy się już do niczego” (w. 13). Jezus ostrzegł błogosławionych, by nie utracili słoności, ale zachowali swoje wyjątkowe cechy. Muszą się odróżniać od otaczającego ich świata, aby nie utracili swoich właściwości, skazując się na „wyrzucenie i podeptanie przez ludzi”. Jest to jedno z wielu wyraźnych ostrzeżeń przed odstępstwem skierowanych do ludzi prawdziwie wierzących, jakie znajdujemy w Nowym Testamencie. Prawdziwa sól jest słona. Podobnie naśladowcy Jezusa postępują tak jak Jezus, bo inaczej nimi nie są, choćby nawet kiedyś nimi byli.

Prawdziwi naśladowcy Jezusa są też światłością świata. Światło świeci zawsze. Jeśli nie, to nie jest światłem. W niniejszej analogii światłość symbolizuje nasze dobre uczynki (zob. w. 16). Jezus nie wzywa ludzi, którzy nie czynią dobrych uczynków, aby jakieś wyprodukowali, ale wzywa tych, którzy je spełniają, by nie ukrywali swojej dobroci przed innymi. Czyniąc to oddadzą chwałę swemu Ojcu w niebie, ponieważ to Jego działanie jest źródłem dobroci w ich życiu. Widzimy tu piękną równowagę pomiędzy Bożym dziełem łaski i naszą z Nim współpracą. Aby być świętym, potrzeba jednego i drugiego.

Na ile Prawo Mojżeszowe dotyczy naśladowców Chrystusa

Przechodzimy do kluczowego urywka o ogromnej wadze; jest to wstęp do pozostałej części kazania Jezusa.

Nie myślcie, że przyszedłem unieważnić Prawo lub Proroków. Nie przyszedłem unieważnić, ale dopełnić. Zapewniam was, dopóki niebo i ziemia będą istnieć, ani jedna jota, ani jedna kreska w Prawie nie przeminie, aż wszystko się wypełni. Kto by unieważnił jedno, choćby najmniejsze przykazanie i tak by nauczał, będzie najmniejszy w Królestwie Niebios. Kto jednak będzie posłuszny Prawu i będzie tak nauczał, zostanie nazwany wielkim w Królestwie Niebios. Mówię wam, jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie doskonalsza niż nauczycieli Prawa i faryzeuszy, nigdy nie wejdziecie do Królestwa Niebios (Mt 5,17-20).

Skoro Jezus zapewniał słuchaczy, że nie zamierza obalać Prawa i Proroków, to widocznie niektórzy czynili takie założenie. Możemy się tylko domyślać dlaczego. Może ostra krytyka Jezusa wobec legalistycznych nauczycieli Prawa i faryzeuszów kazała niektórym myśleć, że chce obalić Prawo i Proroków.

Niezależnie od wszystkiego Jezus chciał, by Jego uczniowie zrozumieli błąd takiego myślenia. Przecież to On sam zainspirował cały Stary Testament, więc na pewno nie zamierzał obalać tego wszystkiego, co powiedział za pośrednictwem Mojżesza i proroków. Przeciwnie, jak powiedział, zamierzał Prawo i proroków dopełnić.

Jak dokładnie chciał to zrobić? Niektórzy sądzą, iż Jezus mówił tylko o wypełnieniu mesjanistycznych przepowiedni. I choć na pewno miał w swoim życiu wypełnić każdą z nich, nie jedynie to miał na myśli. Kontekst wyraźnie wskazuje, że chodziło Mu o wszystko, co zostało zapisane w Prawie i u proroków, aż do najdrobniejszej „litery” (w. 18) Prawa, i „najmniejszego” przykazania (w. 19).

Inni uważają, że Jezus myślał o wypełnieniu Prawa poprzez wypełnienie jego wymogów w naszym imieniu, dzięki swemu posłusznemu życiu i ofiarnej śmierci (zob. Rz 8,4). Jednak, jak też wynika z kontekstu, nie to miał na myśli. W następnych wierszach słowem nie wspomniał o swoim życiu lub śmierci jako punktach odniesienia w kwestii wypełnienia Prawa. Przeciwnie, zaraz w następnym zdaniu stwierdził, że Prawo będzie ważne co najmniej tak długo, „dopóki niebo i ziemia będą istnieć”, i „aż wszystko się wypełni”, czyli dłużej niż nastąpi Jego śmierć na krzyżu. Następnie powiedział, że stosunek ludzi do Prawa wpłynie nawet na ich status w niebie (w. 19) dlatego należy przestrzegać Prawa nawet lepiej niż nauczyciele Prawa i faryzeusze, bo inaczej nie wejdzie się do nieba (w. 20).

Obok wypełnienia mesjanistycznych proroctw, symboli i cieni zawartych w Prawie, jak też spełnienia w naszym imieniu wymogów Prawa, Jezus najwyraźniej myślał też o tym, by Jego słuchacze zachowywali przykazania Prawa oraz czynili to, o czym mówili prorocy. W pewnym sensie Jezus miał wypełnić Prawo wyjawiając jego prawdziwą, Bożą intencję. W pełni je popierał, wyjaśniając oraz dopełniając braki wynikające z jego niepełnego zrozumienia u słuchających Go ludzi.[2] Greckie słowo przetłumaczone w w. 17 jako dopełnić jest też tłumaczone w Nowym Testamencie jako dokonać, dokończyć, napełnić oraz doprowadzić do końca. To właśnie Jezus uczynił, o czym mówi urywek rozpoczynający się już cztery zdania poniżej.

Jezus na pewno nie przyszedł, by Prawo i proroków unieważnić, ale wypełnić, czyli „napełnić do przelewu”. Kiedy wykładam na temat tego urywka, często pokazuję szklankę do połowy napełnioną wodą, jako przykład objawienia, jakie Bóg przekazał w swoim Prawie i poprzez proroków. Jezus nie przyszedł obalić Prawa i proroków (mówiąc to wykonuję gest jakbym miał wylać ową połowę szklanki wody). Miał raczej Prawo i proroków dopełnić (wtedy biorę butelkę z wodą i napełniam szklankę do końca). To pomaga ludziom zrozumieć, co Jezus miał na myśli.

Waga przestrzegania Prawa

Odnośnie do przestrzegania przykazań zapisanych w Prawie i u proroków, Jezus wyraził się tak dobitnie, jak tylko można. Oczekiwał, że Jego uczniowie będą ich przestrzegać. Były tak samo ważne jak dotychczas. Właściwie to, jak szanowali przykazania, miało określić ich pozycję w niebie: „Kto by unieważnił jedno, choćby najmniejsze przykazanie i tak by nauczał, będzie najmniejszy w Królestwie Niebios. Kto jednak będzie posłuszny Prawu i będzie tak nauczał, zostanie nazwany wielkim w Królestwie Niebios” (w. 19).

Następnie przechodzimy do wersetu 20: „Mówię wam, jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie doskonalsza niż nauczycieli Prawa i faryzeuszy, nigdy nie wejdziecie do Królestwa Niebios”.

Zauważmy, że nie jest to nowa myśl, ale stwierdzenie końcowe, powiązane (w wersji angielskiej oraz w BW) spójnikiem albowiem. Jak ważne jest przestrzeganie przykazań? Żeby wejść do nieba trzeba to robić lepiej niż nauczyciele Prawa i faryzeusze. Jezus konsekwentnie trzyma się myśli przewodniej: – Tylko ludzie święci odziedziczą Boże Królestwo.

Jeśli pozyskujący uczniów sługa Boży nie chce być w sprzeczności z Chrystusem, nie będzie upewniał o zbawieniu kogoś, kogo sprawiedliwość nie przewyższa sprawiedliwości nauczycieli Prawa i faryzeuszy.

O jakiej sprawiedliwości mówił Jezus?

Czy Jezus mówiąc, że nasza sprawiedliwość musi przewyższać sprawiedliwość nauczycieli Prawa i faryzeuszy, nie miał na myśli prawnego statusu sprawiedliwości, jaki jest nam przypisywany jako dar? Nie, i to z konkretnego powodu. Po pierwsze, kontekst nie pozwala na taką interpretację. Przed i po tym zdaniu (oraz w całym Kazaniu na górze) Jezus mówił o przestrzeganiu przykazań, czyli o sprawiedliwym życiu. Najbardziej naturalną interpretacją Jego słów jest to, że musimy żyć bardziej sprawiedliwie niż nauczyciele Prawa i faryzeusze. Absurdem byłoby myśleć, iż Jezus nauczycieli Prawa i faryzeuszy stawiał na wyższej pozycji niż własnych uczniów. Jakże równie nierozsądnym byłoby sądzić, że Jezus potępiałby nauczycieli Prawa i faryzeuszy za grzechy, za które nie potępiałby swoich uczniów tylko dlatego, że pomodlili się „modlitwą grzesznika”.[3]

Nasz problem polega na tym, iż nie chcemy się zgodzić z oczywistym znaczeniem tego wersetu. Wydaje się nam legalistyczny. Szkopuł w tym, że nie rozumiemy nierozdzielnej współzależności pomiędzy sprawiedliwością przypisaną a praktyczną. Apostoł Jan to rozumiał. Napisał: „Dzieci, niech was nikt nie zwodzi. Ten, kto czyni sprawiedliwość, jest sprawiedliwy” (1J 3,7). Nie rozumiemy też korelacji pomiędzy nowonarodzeniem a praktyczną sprawiedliwością: „Kto postępuje sprawiedliwie, z niego się narodził” (1J 2,29 BW).

Jezus mógł dodać do swego stwierdzenia w w. 20: – Jeśli się opamiętacie, prawdziwie narodzicie się na nowo i dzięki żywej wierze przyjmiecie Mój dar sprawiedliwości, oraz będziecie współpracować z zamieszkującym w was Moim Duchem, wtedy wasza „praktyczna” sprawiedliwość rzeczywiście będzie przewyższać sprawiedliwość nauczycieli Prawa i faryzeuszy.

Jak być świętszym od nauczycieli Prawa i faryzeuszy

W reakcji na stwierdzenie Jezusa w Mt 5,20 nasuwa się pytanie: – Jak bardzo nauczyciele Prawa i faryzeusze rzeczywiście byli sprawiedliwi? – Odpowiedź brzmi: – Nie za bardzo.

W innym miejscu Jezus nazwał ich „pobielanymi grobami, które na zewnątrz wyglądają pięknie, wewnątrz jednak są pełne kości umarłych i gnijących szczątków” (Mt 23,27). To znaczy, że wyglądali na sprawiedliwych, ale wewnątrz byli źli. Świetnie trzymali się litery Prawa, ale pomijali jego ducha, często usprawiedliwiając się poprzez przekręcanie a nawet zmienianie Bożych przykazań.

Ta nieodłączna wada nauczycieli Prawa i faryzeuszy stanowi przedmiot pozostałej części Kazania na górze. Jezus przytoczył kilka dobrze znanych Bożych przykazań i po każdym cytacie objaśniał różnicę pomiędzy przestrzeganiem litery danego przepisu a jego istotą, duchem. W ten sposób wyjawiał obłudę oraz demaskował fałszywą naukę nauczycieli Prawa i faryzeuszy, a także przedstawiał swoje rzeczywiste oczekiwania wobec uczniów.

Każdy przykład zaczynał od słowa: „Słyszeliście”. Przemawiał do ludzi, którzy przypuszczalnie nigdy nie czytali, słyszeli tylko fragmenty zwojów Starego Testamentu, odczytywane w synagogach przez nauczycieli Prawa i faryzeuszy. Można powiedzieć, iż Jego słuchacze przez całe życie byli poddawani fałszywej nauce. Słuchali pokrętnych komentarzy Bożego Słowa z ust nauczycieli Prawa i faryzeuszy, obserwując ich niegodne życie.

Miłujcie się wzajemnie, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze

Posługując się szóstym przykazaniem jako punktem odniesienia Jezus zaczął nauczać uczniów, czego Bóg od nich oczekuje, demaskując jednocześnie obłudę nauczycieli Prawa i faryzeuszy.

Słyszeliście, że powiedziano praojcom: Nie będziesz zabijał. Kto by zabił, zostanie osądzony. A Ja wam mówię: Każdy, kto by się gniewał na swego brata, zostanie osądzony, a kto by obraził swego brata, mówiąc: Raka, stanie przed trybunałem, kto by natomiast powiedział do swego brata: Ty głupcze, tego czeka ogień Gehenny (Mt 5,21-22).

Po pierwsze zauważmy iż Jezus ostrzegał przed czymś, co groziło wtrąceniem do piekła. To była Jego myśl przewodnia: – Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo.

Nauczyciele Prawa i faryzeusze potępiali zabijanie, cytując szóste przykazanie. Najpewniej ostrzegali, iż zabójca stanie przed sądem.

Jezus jednak chciał, by uczniowie wiedzieli, czego nauczyciele Prawa i faryzeusze chyba nie rozumieli: człowiek nawet za o wiele „drobniejsze” przestępstwa może stanąć przed Bożym sądem. Ponieważ miłość bliźniego jest czymś tak ważnym (drugie najważniejsze przykazanie), to kiedy gniewamy się na brata, już powinniśmy uznać swoją winę przed Bożym sądem. Jeśli nasz gniew wyrazimy, tak iż zwrócimy się do niego w sposób niegrzeczny, nasze przestępstwo jest jeszcze poważniejsze i powinniśmy uznać swoją winę przed najwyższym Bożym sądem. A jeśli posuniemy się jeszcze dalej i wyrzucimy z siebie nienawiść do brata wypowiadając kolejną zniewagę, jesteśmy w Bożych oczach winni na tyle, że zasługujemy na piekło![4] To jest poważne!

Naszą więź z Bogiem mierzy się relacjami z braćmi. Jeśli nienawidzimy brata, znaczy to, że nie mamy życia wiecznego. Jan napisał:

Każdy, kto nienawidzi swojego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie ma w sobie życia wiecznego (1J 3,15).

Jeżeli ktoś mówi, że miłuje Boga, a swojego brata nienawidzi, jest kłamcą. Ten przecież, kto nie miłuje swojego brata, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1J 4,20).

Jakie to ważne, abyśmy miłowali jedni drugich, a kiedy urazimy siebie nawzajem, dążmy do pojednania, jak to nakazał Jezus (zob. Mt 18,15-17).

Jezus kontynuował:

Jeśli przyniesiesz swój dar, by złożyć go na ołtarzu i przypomnisz sobie, że twój brat ma coś przeciwko tobie, zostaw swój dar przed ołtarzem, idź i pojednaj się najpierw ze swoim bratem, a potem wróć i złóż swój dar (Mt 5,23-24).

Jeśli nasza relacja z bratem nie jest właściwa, to szwankuje także nasza relacja z Bogiem. Winą faryzeuszy było to, że koncentrowali się na tym, co było mniej ważne a pomniejszali to, co było naprawdę ważne; „odcedzali komara, a połykali wielbłąda” jak to wyraził Jezus (Mt 23,23-24). Podkreślali ważność dawania dziesięciny oraz ofiar, a pomijali coś o wiele ważniejszego, mianowicie drugie najważniejsze przykazanie, by miłować bliźniego. Jakież to obłudne przynosić ofiary, rzekomo po to, by pokazać swoją miłość do Boga, a jednocześnie przekraczać drugie najważniejsze przykazanie! Przed czymś takim ostrzegał Jezus.

Pozostając przy temacie surowości Bożego sądu, Jezus dodał:

Szukaj szybko zgody ze swoim przeciwnikiem, zanim przyjdziesz z nim do sądu, aby przeciwnik nie wytoczył ci sprawy i sędzia nie wydał cię strażnikowi, byś nie znalazł się w więzieniu. Zapewniam cię, pozostaniesz tam, dopóki się nie rozliczysz co do grosza (Mt 5,25-26).

Najlepiej trzymać się z dala od Bożej sali sądowej, żyjąc w pokoju z braćmi, na ile to możliwe. Jeśli brat czy siostra się na nas gniewa, a my uparcie unikamy pojednania „w drodze do sądu”, czyli na naszej drodze życia, to kiedy w końcu staniemy przed Bogiem, możemy tego żałować. Te słowa mocno przypominają ostrzeżenie Jezusa przed naśladowaniem sługi, który nie chciał wybaczyć (Mt 18,23-35). Otrzymał przebaczenie, ale sam odmówił odpuszczenia, dlatego jego dług nie został mu anulowany, a jego samego przekazano katom, „dopóki nie zwróci całego długu” (Mt 18,34). Tutaj także Jezus ostrzegał przed wiecznymi konsekwencjami braku miłości do brata, jak tego oczekuje Bóg.

Bądźcie moralnie czyści, w odróżnieniu od nauczycieli Prawa i faryzeuszy

Siódme przykazanie było tematem drugiego przykładu Jezusa, jak to nauczyciele Prawa i faryzeusze zachowują literę, a zaniedbują sens (ducha) Prawa. Jezus oczekiwał od swych uczniów, że będą bardziej moralni niż nauczyciele Prawa i faryzeusze.

Wiecie, że powiedziano: Nie będziesz łamał wierności małżeńskiej. A Ja wam mówię: Każdy, kto patrzy na kobietę i pragnie ją mieć, już w swoim sercu złamał wierność małżeńską. Jeśli więc twoje prawe oko jest przyczyną twojego upadku, wyłup je i wyrzuć. Lepiej bowiem będzie dla ciebie, gdy stracisz jedną część ciała, niż gdybyś cały został wrzucony do Gehenny. Jeśli twoja prawa ręka jest powodem twojego upadku, odetnij ją i wyrzuć. Lepiej bowiem będzie dla ciebie, gdy stracisz jedną część ciała, niż gdybyś miał cały zginąć w Gehennie (Mt 5,27-30).

Jeszcze raz zauważmy, iż Jezus trzyma się przewodniej myśli – Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo. Ponownie ostrzegł przed piekłem i powiedział, jak go uniknąć.

Nauczyciele Prawa i faryzeusze nie mogli ignorować siódmego przykazania, dlatego na zewnątrz go przestrzegali i byli wierni swoim żonom. Jednakże fantazjowali o kochaniu się z innymi kobietami. W myślach rozbierali kobiety, które widywali na targowisku. W sercu byli cudzołożnikami, a zatem przestępowali siódme przykazanie. Ilu we współczesnym Kościele niczym się od nich nie różni?

Bóg oczywiście chce, aby ludzie byli moralnie czyści. Jeśli seksualna więź z żoną bliźniego jest czymś niewłaściwym, to niewłaściwe jest także rozmyślanie o tym. Jezus nie zaostrzał tego, czego już wymagało Prawo Mojżeszowe. Dziesiąte przykazanie wyraźnie zawierało zakaz pożądania: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego” (Wj 20,17).

Czy któryś ze słuchaczy Jezusa poczuł się winny? Niektórzy pewnie tak. I co powinni byli uczynić? Tak jak uczył Jezus, natychmiast się opamiętać. Bez względu na wyrzeczenia i koszty pożądliwi muszą przestać pożądać, ponieważ ci, którzy to czynią, idą do piekła.

Oczywiście, nikt rozsądny nie uważa, iż Jezusowi chodziło o dosłowne wyłupienie oka czy odcięcie ręki. Człowiek pożądliwy pozbawiony jednego oka staje się po prostu jednookim „pożądliwcem”! Jezus w ten radykalny sposób podkreślał wagę przestrzegania ducha siódmego przykazania. Od tego zależy wieczność.

Idąc za przykładem Jezusa, pozyskujący uczniów Boży sługa będzie nakłaniał swych uczniów, by „odcinali” wszystko, co wiedzie ich do upadku. Jeśli jest to telewizja kablowa, kabel trzeba odłączyć. Jeśli telewizja zwykła, trzeba telewizor usunąć. Jeśli to prenumerata czasopisma, trzeba z niej zrezygnować. Jeśli to internet, należy go odłączyć. Jeśli to otwarte okno, zasłonić żaluzje. Z powodu żadnej z tych rzeczy nie warto spędzić wieczności w piekle, a ponieważ pozyskujący uczniów sługa ewangelii naprawdę kocha swoją trzódkę, będzie jej mówił prawdę i ostrzegał, tak jak czynił to Jezus.

Inny sposób popełniania cudzołóstwa

Kolejny przykład, podany przez Jezusa, wiąże się z rozważanym powyżej i pewnie dlatego znalazł się tuż po nim. Należy go raczej uważać za rozwinięcie, a nie nowy temat. Brzmi on: „Inna rzecz, jaką czynią faryzeusze, równoważna cudzołóstwu”.

Powiedziano także: Kto chce oddalić swoją żonę, niech jej wręczy list rozwodowy. A Ja wam mówię: Każdy, kto oddala swoją żonę, poza przypadkiem nierządu, naraża ją na cudzołóstwo, a kto oddaloną poślubia, cudzołoży (Mt 5,31-32).

Oto przykład, jak nauczyciele Prawa i faryzeusze przekręcali Boże prawo, aby je nagiąć do swego grzesznego stylu życia.

Wyobraźmy sobie faryzeusza żyjącego w czasach Jezusa. Naprzeciwko jego domu mieszka atrakcyjna kobieta, którą pożąda. Kiedykolwiek ją spotyka, flirtuje z nią. Ona wyraża zainteresowanie i jego pożądanie narasta. Chętnie zobaczyłby ją rozebraną, więc regularnie wyobraża ją sobie w swoich seksualnych fantazjach. O, gdyby tylko mógł ją mieć!

Ale jest problem. Jest żonaty, a jego religia zabrania cudzołóstwa. Nie chce złamać siódmego przykazania (chociaż łamał je za każdym razem, gdy pożądał). Co może zrobić?

Jest rozwiązanie! Gdyby się rozwiódł z obecną żoną, mógłby się ożenić z kochanką swoich marzeń! Ale czy rozwód jest dopuszczalny? Kolega faryzeusz mówi, że tak! Samo Pismo Święte to potwierdza! Pwt 24,1 mówi o wręczeniu żonie listu rozwodowego. W pewnych okolicznościach rozwód musi być legalny! Ale jakie to okoliczności? Uważnie czyta, co Bóg powiedział:

Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie (Pwt 24,1).

Aha! Może odprawić żonę, jeśli znajdzie w niej coś odrażającego! A znalazł! Nie jest tak atrakcyjna, jak sąsiadka z naprzeciwka! (Przykład nie jest przesadny. Według rabina Hillela, który w czasach Jezusa wygłaszał najpopularniejsze nauki na temat rozwodu, mężczyzna mógł legalnie rozwieść się z żoną, jeśli znalazł inną kobietę, bardziej atrakcyjną, bo to czyniło jego żonę „odrażającą” w jego oczach. Rabin Hillel nauczał też, że można się rozwieść z żoną, jeśli przesoli potrawę, porozmawia z innym mężczyzną albo nie da mu syna.)

I tak nasz pożądliwy faryzeusz legalnie rozwodzi się z żoną, wręczając jej wymagany list rozwodowy i szybko żeni się z wymarzoną kobietą. I to wszystko bez odczuwania ani cienia winy, ponieważ Boże prawo nie zostało złamane!

Inne spojrzenie

Bóg oczywiście widzi to inaczej. Nigdzie nie sugerował, czym rzeczywiście mogła być „odraza” wspomniana w Pwt 24,1-4, ani też czy był to wystarczający powód do rozwodu. W istocie urywek ten nic nie mówi, kiedy rozwód jest uprawniony, a kiedy nie. Zawiera tylko zakaz ponownego wyjścia za mąż za pierwszego męża przez kobietę dwukrotnie rozwiedzioną lub raz rozwiedzioną i owdowiałą. Twierdzenie, że w oparciu o ten urywek, w Bożej opinii istnieje jakieś „obrzydzenie” uprawniające do rozwodu, jest przypisywaniem tekstowi znaczenia, którego brak.

Tak czy owak, w Bożym umyśle nasz przykładowy bohater niczym się nie różni od cudzołożnika. Złamał siódme przykazanie. W rzeczywistości jego wina jest jeszcze większa, bo jest winien „podwójnego cudzołóstwa”. Dlaczego? Po pierwsze, sam popełnił cudzołóstwo. Jezus w innym miejscu powiedział: „Kto oddaliłby swoją żonę z innego powodu niż nierząd i poślubił inną, cudzołoży” (Mt 19,9).

Po drugie, ponieważ jego rozwiedziona żona musi znaleźć innego męża, aby przeżyć, nasz faryzeusz w Bożym pojęciu zmusił ją niejako do związku seksualnego z innym mężczyzną. Jest zatem winien jej „cudzołóstwa”.[5] Jezus powiedział: „Każdy, kto oddala swoją żonę, poza przypadkiem nierządu, naraża ją na cudzołóstwo” (w. 32). Może Jezus nawet oskarżył naszego pożądliwego faryzeusza o „potrójne cudzołóstwo”, jeśli jego stwierdzenie: „a kto oddaloną poślubia, cudzołoży” (w. 32) oznacza, iż Bóg obarcza faryzeusza odpowiedzialnością za „cudzołóstwo” również nowego męża jego dotychczasowej żony.[6]

W czasach Jezusa była to kwestia dyskusyjna, gdyż w innym miejscu czytamy, jak faryzeusze pytali Jezusa: „Czy wolno mężczyźnie rozwieść się z żoną z jakiegokolwiek powodu?” (Mt 19,3). To pytanie objawia ich pragnienia. Najwyraźniej niektórzy z nich woleli wierzyć, że rozwód jest uprawniony z jakiegokolwiek powodu.

Należy też dodać, że chrześcijanie, niestety, przekręcają teksty dotyczące rozwodu i nakładają na Boże dzieci ciężkie kajdany. Jezus nie mówił o chrześcijaninie, który się rozwiódł jako nienawrócony, a który spotyka wspaniałą potencjalną małżonkę, także kochającą Chrystusa i zawiera z nią związek małżeński. To nie jest równoznaczne z cudzołóstwem. Gdyby taki był zamysł Jezusa, należałoby zmienić ewangelię, bo nie zapewniałaby przebaczenia wszystkich grzechów. Musielibyśmy głosić: „Jezus za ciebie umarł i jeżeli się opamiętasz i w Niego uwierzysz, zostaną ci przebaczone wszystkie grzechy. Jeśli jednak się rozwiodłeś, to nie żeń się ponownie, bo będziesz żył w cudzołóstwie, a Biblia mówi, iż cudzołożnicy pójdą do piekła. A także, gdybyś się rozwiódł oraz ponownie ożenił, to zanim przyjdziesz do Chrystusa musisz popełnić jeszcze jeden grzech i rozwieść się ze swoją żoną. Inaczej będziesz nadal żył w cudzołóstwie, a cudzołożnicy nie zostaną zbawieni.”[7] Czy to jest ewangelia?[8]

Bądźcie uczciwi, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze

Trzeci podany przez Jezusa przykład nieprawego postępowania oraz błędnego zastosowania Pisma Świętego dotyczy Bożego przykazania mówienia prawdy. Nauczyciele Prawa i faryzeusze opracowali bardzo kreatywny sposób kłamania. Z Mt 23,16-22 dowiadujemy się, że nie czuli się zobowiązani dotrzymywać przysięgi, jeśli przysięgali na świątynię, ołtarz lub niebo. Jeśli jednak przysięgali na złoto w świątyni, ofiarę na ołtarzu lub na Boga w niebie, byli zobowiązani tej przysięgi dotrzymać! Był to „dorosły” odpowiednik zaiste dziecięcego myślenia: z mówienia prawdy jest się zwolnionym tak długo, jak długo ma się palce skrzyżowane za plecami. Jezus oczekuje, by Jego uczniowie mówili prawdę.

Wiecie, że powiedziano ojcom: Nie dopuścisz się krzywoprzysięstwa, a to, co ślubowałeś Panu, wypełnisz. A Ja wam mówię: Nie składajcie żadnej przysięgi ani na niebo, bo jest tronem Boga, ani na ziemię, bo jest Jego podnóżkiem, ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nawet jednego włosa nie możesz uczynić białym lub czarnym. Niech wasze „tak” znaczy „tak”, a „nie” znaczy „nie”. Co ponadto pochodzi od Złego (Mt 5,33-37).

Boże oryginalne przykazanie dotyczące przysięgania nie mówiło nic o składaniu przysięgi na cokolwiek. Bóg chciał, aby Jego lud mówił zawsze prawdę, by nigdy nie trzeba było przysięgać.

Sama przysięga nie jest niczym złym, jest tylko zapewnieniem lub obietnicą. Właściwie przysięganie posłuszeństwa Bogu jest czymś bardzo dobrym. Zbawienie zaczyna się od postanowienia pójścia za Jezusem. Lecz jeśli trzeba przysięgać, aby ludzi przekonać, że mówi się prawdę, to jest to otwarte przyznanie się, że normalnie się kłamie. Ludzie, którzy zawsze mówią prawdę, nie potrzebują nigdy przysięgać. Jednak dzisiaj kościoły są pełne kłamców, a duchowni często przodują w oszukiwaniu i krętactwach.

Pozyskujący uczniów sługa Boży daje przykład prawdomówności i uczy swych uczniów mówienia prawdy. Wie, że Jan ostrzegł, iż wszyscy kłamcy zostaną wrzuceni do jeziora płonącego ogniem i siarką (Ap 21,8).

Nie mścijcie się, jak to czynią nauczyciele Prawa i faryzeusze

Kolejny punkt na Jezusowej liście zarzutów dotyczył faryzejskiego przekręcania znanego wersetu ze Starego Testamentu. Urywek ten rozważaliśmy już w rozdziale poświęconym interpretowaniu Biblii.

Wiecie, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb. A Ja wam powiadam: Nie szukajcie odwetu na tym, kto was skrzywdził. Temu, kto cię uderzy w prawy policzek, pozwól uderzyć się i w lewy. Temu, kto chce pozwać cię do sądu, by zabrać ci koszulę, pozostaw również płaszcz. Zmusza cię ktoś, abyś szedł z nim jedną milę, idź z nim i dwie. Temu, kto cię o coś prosi, daj, a temu, kto chce od ciebie pożyczyć, nie odmawiaj (Mt 5,38-39).

Prawo Mojżeszowe głosiło, że jeśli kogoś uznano w sądzie winnym wyrządzenia szkody bliźniemu, jego kara powinna być odpowiednia do wyrządzonej szkody. Jeżeli wybił komuś ząb, w imię sprawiedliwości powinien także sam ząb stracić. Przykazanie to zostało dane po to, by zagwarantować sprawiedliwość w sprawach o poważne przestępstwa. Bóg w Prawie ustanowił system sądów i sędziów, aby powstrzymać zło, zapewnić sprawiedliwość oraz ograniczyć zemstę. Nakazał sędziom bezstronność i sprawiedliwość w ferowaniu wyroków. Mieli wymierzać „oko za oko i ząb za ząb”. To przykazanie zawsze znajdziemy w urywkach dotyczących dochodzenia sprawiedliwości w sądach.

Natomiast nauczyciele Prawa i faryzeusze i to przykazanie przekręcili, czyniąc z niego święte zobowiązanie do osobistej zemsty. Najwyraźniej przyjęli politykę „zerowej tolerancji”, dążąc do odpłaty nawet za najdrobniejsze przewinienia.

Bóg zaś zawsze oczekiwał od swego ludu czegoś więcej. Zemsty wyraźnie zabronił (zob. Pwt 32,35). Stary Testament nauczał, iż członkowie ludu Bożego winni okazywać dobroć swoim wrogom (zob. Wj 23,4-5; Prz 25,21-22). Jezus potwierdził tę prawdę, każąc uczniom nadstawiać drugi policzek oraz iść dodatkową milę, kiedy mają do czynienia z ludźmi złymi. Kiedy nas krzywdzą, Bóg oczekuje od nas miłosierdzia, odpłacania dobrem za zło.

Ale czy Jezus chce, byśmy pozwalali ludziom się wykorzystywać i niszczyć nasze życie, bo tak im się podoba? Czy można pozwać niewierzącego do sądu, żądając sprawiedliwości za bezprawną krzywdę? Owszem. Jezus nie mówił tu o dochodzeniu w sądzie słusznej sprawiedliwości za poważne przestępstwa, ale o wywieraniu osobistej zemsty za drobne wykroczenia. Zauważmy, Jezus nie każe nam nadstawiać szyi komuś, kto dźgnął nas w plecy. Nie każe nam oddać domu, skoro ktoś domaga się naszego samochodu. Jezus po prostu oczekuje, byśmy w wysokim stopniu okazywali tolerancję i miłosierdzie, kiedy na co dzień spotykają nas drobne ludzkie przewinienia oraz trudy znoszenia ludzi samolubnych. Chce, byśmy byli lepsi, niż tego oczekują egoiści. Do takiego standardu nauczycielom Prawa i faryzeuszom było daleko.

Dlaczego tak łatwo urazić tych, którzy uważają się za chrześcijan? Dlaczego tak szybko unoszą się gniewem z powodu rzeczy dziesięciokrotnie drobniejszej od uderzenia w policzek? Czy są zbawieni? Pozyskujący uczniów sługa ewangelii daje przykład nadstawiania drugiego policzka i uczy swych uczniów, by postępowali podobnie.

Nie żywcie nienawiści wobec wrogów, jak to czynią nauczyciele Prawa i faryzeusze

Na koniec Jezus przytoczył jeszcze jedno Boże przykazanie, które nauczyciele Prawa i faryzeusze zmienili, dostosowując do swych nienawistnych serc.

Wiecie, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a swego wroga będziesz nienawidził. A Ja wam mówię: Miłujcie waszych wrogów i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście byli synami waszego Ojca, który jest w niebie. On bowiem każe swemu słońcu wschodzić nad złymi i nad dobrymi i deszcz daje sprawiedliwym i niesprawiedliwym. Jeśli kochalibyście tylko tych, którzy was kochają, jaką nagrodę mieć będziecie? Przecież celnicy czynią podobnie. Jeśli jesteście życzliwi tylko dla swoich braci, co szczególnego czynicie? Nawet poganie tak postępują. Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie (Mt 5,43-48).

W Starym Testamencie Bóg powiedział: „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego” (Kpł 19,18), ale nauczyciele Prawa i faryzeusze jako bliźnich traktowali tylko tych, którzy ich miłowali. Wszyscy inni byli wrogami, a skoro Bóg kazał miłować tylko bliźnich, nienawidzenie wrogów jest słuszne. Zdaniem Jezusa nie takie było zamierzenie Boga.

W opowiadaniu o dobrym Samarytaninie Jezus nauczał, że każdego człowieka powinniśmy traktować jak swego bliźniego.[9] Bóg chce, byśmy miłowali wszystkich, z wrogami włącznie. To Boży standard dla jego dzieci, którym On sam się kieruje. Posyła życiodajny deszcz nie tylko na dobrych ale też na złych. Powinniśmy iść za Jego przykładem, okazując dobroć ludziom nie zasługującym na nią, wówczas jesteśmy „synami [naszego] Ojca, który jest w niebie” (w. 45). Ludzie autentycznie narodzeni na nowo postępują tak jak ich Ojciec.

Miłość do nieprzyjaciół, jakiej Bóg od nas oczekuje, to nie aprobata dla ich niegodziwości. Nie wymaga też, byśmy zdobywali się na ciepłe uczucia wobec tych, którzy się nam sprzeciwiają. Nie każe nam mówić nieprawdy, iż nasi wrogowie to tak naprawdę wspaniali ludzie. Oczekuje jednak, że będziemy wobec nich miłosierni, okazując im to świadomymi czynami, choćby witając się z nimi i modląc się za nich.

Zauważmy, iż Jezus znów podkreślił swoją myśl przewodnią: Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo. Powiedział uczniom, że jeśli miłują tylko tych, którzy także ich miłują, nie są lepsi od pogan i celników, dwóch kategorii ludzi, co do których wszyscy Żydzi byli zgodni, iż pójdą do piekła. Innymi słowy stwierdził, iż ludzie, którzy miłują tylko tych, którzy odwzajemniają ich miłość, idą do piekła.

Czyńcie dobro z właściwych pobudek, nie tak jak nauczyciele Prawa i faryzeusze

Jezus nie tylko oczekuje od swych naśladowców świętości, ale chce, by ta świętość wypływała z właściwych motywów. Można przestrzegać Bożych przykazań, a jednak Mu się nie podobać, jeśli owo posłuszeństwo wypływa z niewłaściwych pobudek. Jezus potępił nauczycieli Prawa i faryzeuszy za to, że spełniali dobre uczynki tylko po to, by zaimponować innym (zob. Mt 23,5). Od swych uczniów oczekuje czegoś innego.

Wystrzegajcie się pobożności na pokaz, takiej, która szuka ludzkiego uznania, bo inaczej nie otrzymacie nagrody od Waszego Ojca w niebie. Kiedy dajesz jałmużnę, nie każ trąbić przed sobą, jak to czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach, aby zyskać poklask u ludzi. Zapewniam was, już otrzymują swoją nagrodę. Kiedy dajesz jałmużnę, niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu, a twój Ojciec, który widzi także to, co ukryte, wynagrodzi tobie (Mt 6,1-4).

Jezus oczekiwał, że Jego naśladowcy będą dawać jałmużnę. Taki był nakaz Prawa (zob. Wj 32,11; Kpł 19,10; 23.22; 25,35; Pwt 15,7-11), ale faryzeusze i nauczyciele Prawa czynili to z „zadęciem”, ostentacyjnie dęli w trąbę zwołując ubogich na swe szczodre publiczne rozdawanie pieniędzy. A jakże wielu ludzi uważających się za chrześcijan nic nie daje ubogim? Nie można zatem nawet ocenić ich motywów ofiarności. Jeśli nauczyciele Prawa i faryzeusze kierowali się egoizmem, rozgłaszając o swojej jałmużnie, to czym kierują się chrześcijanie, których w ogóle nie obchodzi los ubogich? Czy w tym względzie swoją sprawiedliwością przewyższają sprawiedliwość nauczycieli Prawa i faryzeuszy?

Jak potwierdza Paweł w 1Kor 3,10-15, dobre uczynki można wykonywać z niewłaściwych powodów. Jeśli nasze motywy nie są czyste, owe dobre uczynki nie zostaną wynagrodzone. Nawet ewangelię można głosić z nieczystych pobudek (zob. Flp 1,15-17). Jezus stwierdził, że nasze dawanie wypływa z czystych motywów, jeśli odbywa się dyskretnie, a nasza lewa ręka nie wie, co czyni prawa. Pozyskujący uczniów Boży sługa uczy swych uczniów (o ile mają środki) wspierania biednych, czyniąc bez rozgłosu to, co głosi.

Modlitwa i post z właściwych pobudek

Jezus także oczekiwał od swych naśladowców modlitwy i postu. Nie po to, by pokazać się ludziom, ale by się podobać swojemu Ojcu. Inaczej nie różniliby się od idących do piekła nauczycieli Prawa i faryzeuszy, którzy modlili się i pościli tylko po to, by zasłużyć na pochwałę ludzi, co już jest doczesną nagrodą. Jezus napomniał swych naśladowców:

Gdy się modlicie, nie naśladujcie obłudników, którzy lubią odprawiać modlitwy w synagogach i na głównych ulicach, aby pokazać się ludziom. Zapewniam was, już otrzymują swoją nagrodę. Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do swojego pokoju, zamknij drzwi i módl się do swego Ojca, który jest w ukryciu, a twój Ojciec, który widzi także to, co ukryte, wynagrodzi tobie.

W czasie postu nie bądźcie posępni jak obłudnicy, którzy przybierają ponury wygląd, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zapewniam was, już otrzymują swoją nagrodę. Ty natomiast w czasie postu namaść głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, lecz Ojcu, który widzi to, co ukryte i wynagrodzi tobie (Mt 6,5-6. 16-18).

Jakże wielu chrześcijan nie prowadzi żadnego życia modlitewnego i nigdy nie pości?[10] Czy i w tym względzie ich sprawiedliwość przewyższa sprawiedliwość nauczycieli Prawa i faryzeuszy, którzy czynili jedno i drugie (choć z niewłaściwych pobudek)?

Dygresja dotycząca modlitwy i wybaczania

Mówiąc o modlitwie Jezus uczynił małą dygresję, chcąc podać uczniom bardziej szczegółowe wskazówki, jak się modlić. Powinniśmy się modlić w sposób, który nie obraża Jego Ojca, aby nie zaprzeczać w modlitwie temu, co On sam o sobie objawił. Na przykład skoro Bóg wie, czego potrzebujemy, zanim jeszcze Go poprosimy (On wie wszystko), nie ma powodu, byśmy w modlitwie bezsensownie się powtarzali:

W swoich modlitwach nie bądźcie gadatliwi jak poganie, którym wydaje się, że zostaną wysłuchani ze względu na swą wielomówność. Nie naśladujcie ich. Ojciec wasz bowiem wie, jakie macie potrzeby, jeszcze zanim Go poprosicie (Mt 6,7-8).

Rzeczywiście, nasze modlitwy ujawniają, jak dobrze znamy Boga. Ci, którzy Go znają takim, jakim się objawił w swoim Słowie, modlą się o to, aby spełniła się Jego wola, a On był uwielbiony. Ich najwyższym pragnieniem jest być świętymi, całkowicie podobającymi się Jemu. Odzwierciedla to wzorcowa modlitwa Jezusa, którą nazywamy modlitwą Pańską, której nauczył uczniów. Wyjawia, jakie są Jego oczekiwania co do naszych priorytetów oraz oddania:[11]

Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci Twoje imię. Niech przyjdzie Twoje Królestwo, niech się spełni Twoja wola jak w niebie, tak i na ziemi. Naszego chleba powszedniego daj nam dzisiaj (Mt 6,9-11).

Najważniejszą troską uczniów Chrystusa powinno być pragnienie, by Boże imię było święcone, czyli szanowane, czczone i traktowane jako święte.

To oczywiste, że ci, którzy się modlą o to, by Boże imię się święciło, sami powinni być święci. Inaczej byliby obłudni. Zatem ta modlitwa wyraża nasze pragnienie, aby inni oddali się Bogu tak jak my.

Druga prośba w tej modlitwie jest podobna: „Niech przyjdzie Twoje Królestwo”. Koncepcja królestwa zakłada, że jest król, który rządzi swoim królestwem. Wierzący uczeń pragnie, by jego Król, który rządzi w jego życiu, rządził też całą ziemią. Aby wszyscy w posłusznej wierze zgięli swoje kolana przed Królem Jezusem!

Trzecia prośba przypomina pierwszą i drugą: „Niech się spełni Twoja wola jak w niebie, tak i na ziemi”. I znów, czy można szczerze wypowiadać te słowa, nie poddając się Bożej woli w swoim życiu? Prawdziwy uczeń pragnie, aby Boża wola spełniała się na ziemi tak samo jak i w niebie – doskonale i w pełni.

To, aby święciło się Boże imię, by spełniała się Jego wola i przyszło Jego Królestwo, powinno być dla nas o wiele ważniejsze niż zabieganie o pokarm, o nasz „chleb powszedni”. Czwarta prośba znajduje się w tym miejscu nie bez powodu. Odzwierciedla właściwe ustawienie naszych priorytetów, bez odrobiny chciwości. Uczniowie Chrystusa służą Bogu a nie mamonie. Nie koncentrują się na gromadzeniu ziemskich skarbów.

Pozwolę też sobie dodać, iż ta czwarta prośba wskazuje, by ową wzorcową modlitwą modlić się codziennie, na początek każdego dnia.

Dalszy ciąg wzorcowej modlitwy

Czy zdarza się uczniom Chrystusa zgrzeszyć? Czasami najwyraźniej tak, ponieważ Jezus uczył ich prosić o przebaczenie własnych grzechów.

… i przebacz nam nasze winy, tak jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili, i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego. Jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, to i wam przebaczy wasz Ojciec, który jest w niebie. Jeśli zaś nie przebaczycie ludziom, to i wasz Ojciec nie przebaczy wam przewinień (Mt 6,12-15).

Uczniowie Jezusa są świadomi, że nieposłuszeństwo obraża Boga. Kiedy grzeszą, wstydzą się tego i chcą się tej plamy pozbyć. Na szczęście ich łaskawy niebiański Ojciec jest gotów im przebaczać. Muszą jednak o przebaczenie prosić, i to jest piątą prośbą modlitwy Pańskiej.

Otrzymanie przebaczenia jest jednak uzależnione od wybaczania bliźnim. Ponieważ uczniom tak wiele wybaczono, mają obowiązek wybaczać każdemu, kto ich o to prosi (ale także miłować i dążyć do pojednania z tymi, którzy o to nie proszą). Jeśli nie wybaczą, Bóg im też nie przebaczy.

Ostatnia, szósta prośba również wiąże się z pragnieniem świętości u ucznia Pańskiego: „I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego [lub od Złego]”. Prawdziwy uczeń tak bardzo pragnie świętości, iż prosi Boga, by go ustrzegł przed sytuacją, w której byłby narażony na pokusę, nie mówiąc już o tym, by jej uległ. Prosi również Boga o wyratowanie go od wszelkiego zła, jakie mogłoby na niego czyhać. Bezsprzecznie jest to wspaniała modlitwa na początek dnia, zanim wyruszymy w świat zła i pokus. I ze spokojem możemy oczekiwać, iż Bóg odpowie na modlitwę, której nas nauczył!

Ci, którzy Boga znają, rozumieją, dlaczego wszystkie prośby zawarte w tej modlitwie są tak celowe. Powód znajdujemy w ostatnim jej zdaniu: „Ponieważ Twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki” (w.13). Bóg jest potężnym Królem, władającym swoim Królestwem, w którym my jesteśmy sługami. Jest wszechmocny i Jego woli nikt nie może się sprzeciwić. Do Niego należy na wieki wszelka chwała. Zaiste jest godzien, by okazywać Mu posłuszeństwo.

Jaka jest myśl przewodnia modlitwy Pańskiej? Świętość. Uczniowie Chrystusa pragną, aby święciło się Boże imię, by Jego władza zapanowała na całej ziemi, a Jego wola doskonale się wszędzie wypełniała. Jest to dla nich ważniejsze, niż codzienny chleb. Chcą Mu się podobać, więc gdy upadają, proszą, by im przebaczył. A skoro sami przebaczenie otrzymali, okazują je też innym. Pragną być doskonale święci, dlatego unikają pokus, gdyż one zwiększają ryzyko popełnienia grzechu. I tego naucza każdy pozyskujący uczniów.

Uczeń i jego mienie

Kolejny temat Kazania na górze jest potencjalnie bardzo niewygodny dla ludzi uważających się za chrześcijan, dla których najważniejszą życiową motywacją jest gromadzenie rzeczy materialnych:

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą, a złodzieje włamują się i kradną. Ale gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól ani rdza nie niszczą, a złodzieje nie mogą się włamać ani ukraść. Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i twoje serce (Mt 6,19-24).

Jezus nie chciał, byśmy gromadzili sobie skarby na ziemi. A co jest „skarbem”? Skarby normalnie są trzymane w sejfach, ukryte i nigdy nie używane do celów praktycznych. Jezus określił je jako rzeczy, do których lgną mole, rdza i złodzieje. Innymi słowy można by je nazwać rzeczami „zbędnymi”. Mole zjadają to, co się kryje w zakamarkach naszych szaf, a nie to, co często nosimy. Rdza zżera to, co rzadko używamy. W krajach rozwiniętych złodzieje najczęściej kradną to, czego ludzie tak naprawdę nie potrzebują: dzieła sztuki, biżuterię, drogie gadżety i to, co można upłynnić w lombardzie.

Prawdziwi uczniowie „wyrzekają się wszystkiego, co mają” (zob. Łk 14,33). Są po prostu zarządcami Bożych pieniędzy, zatem każda decyzja dotycząca ich wydania jest decyzją duchową. To co robimy z naszymi pieniędzmi wskazuje, kto kieruje naszym życiem. Jeśli gromadzimy „skarby”, zagarniając pieniądze i kupując to co zbyteczne, pokazujemy, że to nie Jezus jest u steru. Gdyby był, lepiej rozporządzalibyśmy powierzonymi przez Niego pieniędzmi.

Jak postąpić lepiej? Jezus przykazał, byśmy gromadzili skarby w niebie. W jaki sposób? W Ewangelii Łukasza mówi: „Sprzedajcie wasze majętności i dajcie jałmużnę. Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie wkrada ani mól nie niszczy” (Łk 12,33).

Przeznaczając pieniądze na pomoc dla biednych oraz na szerzenie ewangelii gromadzimy sobie skarb w niebie. Jezus radzi nam zainwestować w to, co nigdy nie straci na wartości. I tak właśnie czyni pozyskujący uczniów sługa Boży i tego naucza swoich uczniów.

Chore oko

Co Jezus miał na myśli mówiąc o ludziach posiadających zdrowe oczy, których ciało jest pełne światła, oraz o tych z chorymi oczami, których ciało jest pogrążone w ciemności? Jego słowa muszą dotyczyć pieniędzy i rzeczy materialnych, ponieważ o tym mówił w urywku poprzedzającym, a także następnym.

Greckie słowo w Mt 6,23, oznaczające „chore”, jest przetłumaczone w Mt 20,15 jako „zawistne”. Czytamy tam o pracodawcy, który powiedział robotnikowi: „Dlaczego zawistnym okiem patrzysz na to, że jestem dobry?” Oczywiście, samo oko nie może być zawistne, określenie „zawistne (lub chore) oko” dotyczy więc osoby chciwej. To pomoże lepiej zrozumieć znaczenie słów Chrystusa w Mt 6,22-23.

Człowiek ze zdrowym okiem to ktoś o czystym sercu, wpuszczającym do środka światło prawdy. Służy Bogu i gromadzi skarby nie na ziemi ale w niebie, bo tam jest jego serce. Człowiek z okiem chorym nie dopuszcza do siebie światła prawdy, bo uważa, że już ją posiada, wierzy w kłamstwo, dlatego jest pełen ciemności. Gromadzi skarby na ziemi, bo tu jest jego serce. Celem jego życia jest samozaspokojenie, zaś bogiem – pieniądze. Nie zmierza do nieba.

Co to znaczy, że pieniądze są naszym bogiem? Zajmują to miejsce w naszym życiu, które należy tylko do Boga. To one kierują naszym życiem. Pochłaniają naszą energię, myśli i czas. Są głównym źródłem naszej radości. Kochamy je.[12] Dlatego Paweł zrównał chciwość z bałwochwalstwem stwierdzając, iż żaden chciwiec nie odziedziczy Bożego Królestwa (zob. Ef 5,5; Kol 3,5-6).

I Bóg i pieniądze roszczą sobie prawo do naszego życia, a Jezus powiedział, że nie można służyć obu. Jezus znowu trzyma się swojej przewodniej myśli –Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo. Wyraził to bardzo jasno. Ludzie pełni ciemności, których bogiem są pieniądze, których serce jest przywiązane do ziemi i do gromadzenia ziemskich skarbów, nie idą po wąskiej drodze, prowadzącej do życia.

Chciwy biedak

Zabieganie o rzeczy materialne to nie tylko zabieganie o luksusy. Można niewłaściwie zabiegać nawet o rzeczy nieodzowne. Jezus tak kontynuował:

Dlatego mówię wam: Nie martwcie się o swoje życie, co będziecie jeść i pić, ani o swoje ciało, w co się ubierzecie. Czy życie nie znaczy więcej niż jedzenie, a ciało niż ubranie? Popatrzcie na ptaki pod niebem, nie sieją ani nie zbierają plonów i nie gromadzą w spichlerzach, a wasz Ojciec, który jest w niebie, karmi je. Czy nie jesteście cenniejsi niż ptaki? Kto z was martwiąc się może przedłużyć własne życie choćby o jeden dzień? A o ubranie dlaczego się martwicie? Zwróćcie uwagę na lilie polne, jak wzrastają. Nie pracują ani nie przędą, a mówię wam, że nawet Salomon w całej swojej chwale nie był tak ubrany, jak jedna z nich. Jeśli więc roślinę polną, która dzisiaj jest, a jutro zostanie wrzucona do pieca, Bóg tak przyodziewa, to czy nie o wiele bardziej was, ludzi małej wiary? Dlatego nie martwcie się, mówiąc: Co będziemy jeść? Co będziemy pić? W co mamy się ubrać? O to wszystko zabiegają poganie. Wasz Ojciec w niebie zna bowiem wszystkie wasze potrzeby. Szukajcie więc najpierw Królestwa Boga i Jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie martwcie się o dzień jutrzejszy, bo jutro zatroszczy się samo o siebie. Każdy dzień ma dość własnego utrapienia (Mt 6,25-34).

Wielu moich czytelników zapewne nie potrafi się utożsamić z ludźmi, do których Jezus się zwracał. Kiedy ostatnio martwiłeś się o zdobycie pożywienia czy ubrania?

A jednak słowa Jezusa są skierowane i do nas. Skoro naganne jest zabieganie o rzeczy w życiu niezbędne, to o ileż bardziej o to co zbędne? Jezus chce, by Jego uczniowie skupiali się głównie na szukaniu dwóch rzeczy: Jego Królestwa i Jego sprawiedliwości. Jeśli osobę uważającą się za wierzącą nie stać na dawanie dziesięciny (dodam, iż jest to przykazanie dawnego przymierza), ale nie potrafi sobie odmówić wiele rzeczy zbędnych, to czy żyje on zgodnie z wymogami Chrystusa i szuka najpierw Jego Królestwa i sprawiedliwości? Odpowiedź jest oczywista.

Nie bądź krytykancki

Kolejna grupa przykazań Jezusa, skierowanych do Jego naśladowców, dotyczy grzechów osądzania i krytykanctwa:

Nie sądźcie, abyście nie zostali osądzeni. Jaki bowiem wydajecie wyrok, taki i na was wydadzą, jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą. Dlaczego widzisz źdźbło w oku swego brata, a belki we własnym nie zauważasz? Albo jak powiesz swemu bratu: Pozwól, że wyjmę z twego oka źdźbło, skoro belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, najpierw wyrzuć belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz i będziesz mógł wyjąć źdźbło z oka twego brata (Mt 7,1-5).

Chociaż Jezus w tym urywku nie oskarża nauczycieli Prawa i faryzeuszy bezpośrednio czy pośrednio, na pewno byli oni winni omawianego grzechu; mianowicie dopatrywali się winy nie w sobie lecz w Nim!

O co dokładnie chodziło w tym ostrzeżeniu przed osądzaniem innych?

Najpierw rozważmy, o co Jezusowi nie chodziło. Zapewne nie o to, by nie być wnikliwym i dokonywać podstawowych ustaleń co do ludzkich charakterów poprzez obserwowanie ich działań. To jasne. Bezpośrednio po tym urywku Jezus pouczył swoich uczniów, aby nie rzucali pereł przed wieprze, ani nie dawali psom tego, co święte (zob. 7,6). Najwyraźniej mówił tu obrazowo o ludziach, którzy nie doceniają wartości rzeczy świętych, czyli oferowanych im „pereł”. Bezsprzecznie są to ludzie niezbawieni. I jeśli mamy przestrzegać tego przykazania, musimy ocenić, kto jest wieprzem lub psem.

Ponadto, Jezus powiedział swym naśladowcom, iż fałszywych nauczycieli, tych „wilków w owczej skórze” (zob. 7,15), można oceniać przyglądając się ich owocom. Musimy obserwować życie ludzi i dokonywać osądu.

Podobnie Paweł pisał do wierzących w Koryncie:

Teraz jednak wam napisałem, abyście nie utrzymywali kontaktów z kimś, kto jest nazywany bratem, a jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą. Z takim nawet nie jedzcie razem (1Kor 5,11).

Aby wypełnić to polecenie, przyglądajmy się stylowi życia ludzi i w oparciu o nasze obserwacje oceniajmy, kim są.

Według apostoła Jana łatwo możemy stwierdzić, kto jest z Boga, a kto z diabla. Patrząc na życie ludzi staje się jasne, kto jest zbawiony a kto nie (zob. 1J 3,10).

Wobec powyższego rozpoznawanie charakteru ludzi poprzez badanie i ocenianie ich czynów, aby stwierdzić, czy należą do Boga czy do diabła, nie jest grzechem osądzania, przed którym Chrystus ostrzegał. Co więc Jezus miał na myśli?

Mówił o tym, by nie doszukiwać się źdźbeł, czyli drobnych wad u brata (zauważmy, iż w tym urywku trzy razy użył słowa brat). To co innego niż ocenianie ludzi jako niewierzących, poprzez obserwowanie ich jaskrawych błędów (co nieco niżej w tymże kazaniu Jezus polecił nam czynić). Tu chodzi raczej o wskazówki, jak chrześcijanie powinni traktować innych chrześcijan. Nie powinien jeden drugiemu wytykać drobnych błędów, zwłaszcza, kiedy sam jest ślepy na własne poważniejsze błędy, bo wtedy staje się obłudnikiem. Kiedyś Jezus tak odezwał się do grupy obłudnych sędziów: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem” (J 8,7).

Apostoł Jakub napisał podobnie: „Nie narzekajcie jedni na drugich, bracia, abyście nie zostali osądzeni. Oto Sędzia stoi przed drzwiami” (Jk 5,9). Te słowa powinny nam pomóc zrozumieć, przed czym Jezus ostrzegał, a mianowicie przed krytykowaniem współwierzących, plotkowaniem o ich błędach i narzekaniem na siebie nawzajem. Osądzanie to najpowszechniejszy grzech w Kościele, zaś osoby winne narażają się na sąd Boży. Kiedy krytykujemy współbrata, wyciągając jego błędy wobec innych, przekraczamy biblijną „złotą zasadę”, bo przecież nie chcemy, by za naszymi plecami inni też o nas źle mówili.

Możemy z miłością wytknąć bratu jego błąd pod warunkiem, że zrobimy to nieobłudnie, pewni że sami nie jesteśmy (tak samo albo bardziej) winni tego samego grzechu co osoba, którą konfrontujemy. Jednak robienie tego samego w stosunku do niewierzącego jest całkowitą stratą czasu, co wydaje się być tematem kolejnego wersetu. Jezus powiedział:

Tego, co święte, nie dawajcie psom, a pereł nie rzucajcie przed wieprze, aby ich nie podeptały, nie rzuciły się na was i nie rozszarpały (Mt 7,6).

Podobnie czytamy w księdze Przysłów: Nie strofuj szydercy, by cię nie znienawidził, strofuj mądrego, a będzie cię kochał (Prz 9,8). Przy innej okazji Jezus powiedział, by uczniowie otrząsnęli proch ze swoich stóp w proteście przeciwko tym, którzy odrzucają głoszoną im ewangelię. Bóg nie chce, aby Jego słudzy tracili czas na pozyskiwanie „psów”, które nie doceniają prawdy, podczas gdy inni nie mieli jeszcze szansy usłyszeć ewangelii.

Zachęta do modlitwy

Wreszcie dochodzimy do ostatniego segmentu kazania Jezusa. Rozpoczyna się zachęcającymi obietnicami dotyczącymi modlitwy:

Proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje i kto szuka, znajduje, a kto puka, temu otworzą. Czy jest wśród was człowiek, który poda swemu synowi kamień, gdy ten prosi go o chleb? Albo węża, gdy ten prosi go o rybę? Jeśli więc wy, choć jesteście źli, potraficie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej wasz Ojciec w niebie da, co dobre tym, którzy Go proszą (Mt 7,7-11).

Aha! – mógłby powiedzieć jakiś czytelnik. – Oto fragment Kazania na górze, który nie dotyczy świętości.

Wszystko zależy od tego, o co prosimy, po co pukamy i czego w modlitwie szukamy. Jako ludzie „głodni i spragnieni sprawiedliwości” chcemy przestrzegać wszystkiego, co Jezus nakazał w swoim kazaniu, a nasze modlitwy wyraźnie odzwierciedlają to pragnienie. Przecież wzorcowa modlitwa, podana przez Jezusa nieco wyżej, wyraża pragnienie świętości i spełnienia się Bożej woli.

Dodatkowo łukaszowa wersja tych samych obietnic, jakie rozważamy, kończy się słowami: „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, potraficie dawać dobre dary swoim dzieciom, to tym bardziej Ojciec z nieba udzieli Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11,13). Obiecując nam „dobre dary” Jezus nie miał na myśli luksusowych przedmiotów. W Jego pojęciu „dobrym darem” był Duch Święty, ponieważ to On czyni nas świętymi i pomaga szerzyć ewangelię, dzięki której inni także stają się święci. A do nieba idą ludzie święci.

Inne dobre dary to wszystko to, co zawiera się w Bożej woli. Bóg jest oczywiście najbardziej zainteresowany swoją wolą i swoim Królestwem, spodziewajmy się więc, iż nasze prośby o to, by wzmogła się nasza użyteczność dla Bożego Królestwa, zawsze będą wysłuchane.

Zdanie podsumowujące

Dochodzimy do wersetu, który właściwie podsumowuje wszystko, co Jezus do tej pory powiedział. Niestety, wielu autorów komentarzy go nie zauważa. Werset ten jest najwyraźniej zdaniem podsumowującym, jako że zawiera spójnik więc. Łączy się zatem z poprzedzającymi go wskazówkami i tu nasuwa się pytanie: – Jak wiele z tego, co powiedział Jezus streszcza ów wers? Przeczytajmy go i zastanówmy się:

Wszystko więc, czego pragniecie, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie. Takie bowiem jest Prawo i Prorocy (Mt 7,12).

Nie mamy tu tylko do czynienia ze streszczeniem kilku wcześniejszych wersetów, dotyczących modlitwy, bo to nie miałoby sensu.

Pamiętajmy, że na początku Jezus ostrzegł, aby nie myśleć, że przyszedł obalić Prawo i Proroków (zob. Mt 5,17). Przez całe kazanie właściwie stale potwierdzał i wyjaśniał przykazania Starego Testamentu. Teraz podsumowuje wszystko to, co nakazał, a co wywodzi się z Prawa i Proroków: „Wszystko więc, czego pragniecie, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie. Takie bowiem jest Prawo i Prorocy.” Określenie „Prawo i Prorocy” łączy w całość to, co Jezus wypowiedział pomiędzy Mt 5,17 a Mt 7,12.

Teraz, kiedy dochodzi do końca swego kazania, ponownie powraca do swojej myśli przewodniej: – Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo:

Wchodźcie przez ciasną bramę. Szeroka jest bowiem brama i wygodna droga, która prowadzi do zguby i wielu przez nią wchodzi. Ciasna natomiast jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia i niewielu ją znajduje (Mt 7,13-14).

Ciasna brama i wąska droga, które prowadzą do życia, a które znajduje niewielu, symbolizują zbawienie. Szeroka brama i przestronna droga, prowadząca do zguby, symbolizuje potępienie. Jeśli wszystkie dotychczasowe wypowiedzi Jezusa mają jakiś sens, jeśli w Jego kazaniu jest jakaś logiczna progresja, jeśli Jezus potrafił inteligentnie komunikować swoje myśli, to najbardziej naturalną interpretacją byłoby to, że wąska droga to droga za Jezusem, czyli przestrzeganie Jego przykazań. Przeciwieństwem jest droga szeroka. Ilu ludzi uważających się za chrześcijan znajduje się na drodze wąskiej? Pozyskujący uczniów sługa Boży bezsprzecznie kroczy wąską drogą, i tak samo prowadzi swoich uczniów.

Dla wielu nominalnych chrześcijan zagadką jest, dlaczego w kazaniu o zbawieniu i potępieniu Jezus nie powiedział nic o wierze czy zaufaniu Jemu. Kazanie to nie nastręcza żadnych trudności tym, którzy rozumieją, ze pomiędzy wiarą i postępowaniem istnieje nierozerwalny związek. Ludzie wierzący w Jezusa manifestują swoją wiarę uczynkami. Wszyscy, którzy są Mu nieposłuszni, nie wierzą, że jest Synem Bożym. Objawem działającej w nas łaski Bożej jest nie tylko zbawienie ale również przemiana, jaka się dokonuje w naszym życiu. Nasza świętość jest tak naprawdę Jego świętością.

Jak rozpoznać fałszywych przywódców religijnych

Kontynuując swoje uwagi końcowe, Jezus ostrzegł uczniów przed fałszywymi prorokami, prowadzącymi naiwnych ludzi szeroką drogą ku zatraceniu. Nie są od Boga, ale takimi się jawią. W tej kategorii mieszczą się wszyscy fałszywi liderzy i nauczyciele. Jak ich rozpoznać?

Wystrzegajcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, ale wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czy zbierają z cierni winogrona lub z ostu figi? Każde zdrowe drzewo rodzi dobre owoce, a chore drzewo owoce złe. Nie może bowiem zdrowe drzewo rodzić złych owoców ani chore drzewo dobrych owoców. Każde drzewo, które nie rodzi dobrych owoców, nadaje się tylko do wycięcia i spalenia. Poznacie ich zatem po owocach. Nie każdy, kto mówi do mnie: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios, ale ten, kto spełnia wolę Mego Ojca, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy w Twoim imieniu, czy w Twoim imieniu nie wypędzaliśmy demonów i w Twoim imieniu nie dokonywaliśmy wielu cudów? Wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem, odstąpcie ode Mnie wy, którzy się dopuszczacie bezprawia (Mt 7,15-23).

Jezus wskazuje, iż fałszywi prorocy są bardzo podstępni, choć na pozór wydają się autentyczni. Mogą nazywać Jezusa Panem, prorokować, wypędzać demony i czynić cuda. Ale „owcza skóra” przykrywa „drapieżnego wilka”. Nie należą do prawdziwych owiec. Skąd wiadomo, czy są prawdziwi czy fałszywi? Ich charakter rozpoznamy przyglądając się ich „owocom”.

O jakich owocach mówił Jezus? O takich, które nie są wynikiem cudotwórstwa, ale posłuszeństwa wszystkiemu, czego Jezus nauczał. Prawdziwe owoce przynoszą ci, którzy wykonują wolę Ojca, a fałszywe tacy, którzy „dopuszczają się bezprawia” (w. 23). Naszym obowiązkiem jest zatem porównywać życie „działaczy kościelnych” z nauczaniem i przykazaniami Jezusa.

Obecnie w Kościele jest dużo fałszywych nauczycieli, i nie dziwmy się temu, bo i Jezus i Paweł zapowiedzieli, że przy końcu czasów nie powinniśmy spodziewać się czegoś innego (zob. Mt 24,11; 2Tm 4,3-4). Największą rzeszę współczesnych fałszywych proroków stanowią ci, którzy głoszą, że niebo jest otwarte dla „nieświętych”. Są odpowiedzialni za wieczne zatracenie milionów ludzi. O takich pisał John Wesley:

Jakież to okropne! – kiedy ambasadorowie Boga okazują się agentami diabła! – kiedy ci, którym zlecono wskazywanie ludziom drogi do nieba, w rzeczywistości prowadzą ich do piekła… Gdyby zapytać: – Dlaczego, kto się na to… poważył? – Odpowiadam: – Dziesięć tysięcy mądrych, czcigodnych ludzi; wszyscy ci, którzy, bez względu na denominację, utwierdzają w przekonaniu te pyszne, zabawiające się, pożądliwe, miłujące świat, szukające przyjemności, niesprawiedliwe lub nieuprzejme, naiwne, beztroskie, niegroźne, bezużyteczne stworzenia, które nie cierpią w imię sprawiedliwości, iż są na drodze do nieba. Są to fałszywi prorocy w najczystszym wydaniu. Zdradzają zarówno Boga jak i człowieka… Nieustannie zapełniają ludźmi królestwo ciemności; i gdziekolwiek pójdą wraz z biednymi duszyczkami, które zniszczyli, „piekło się wysunie z czeluści, by im wyjść na spotkanie!”[13]

Jest to komentarz Wesleya dotyczący fałszywych nauczycieli, przed którymi Jezus ostrzegł w Mt 7,15-23.

Zauważmy, że Jezus ponownie ostrzegł, wbrew temu, co nam dzisiaj mówi wielu fałszywych nauczycieli, iż ci, którzy nie przynoszą dobrego owocu, zostaną wtrąceni do piekła (zob. w.19). Dotyczy to nie tylko nauczycieli i proroków, ale wszystkich. Jezus powiedział: „Nie każdy, kto mówi do mnie: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios, ale ten, kto spełnia wolę Mego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7,21). To co się odnosi do proroków, odnosi się też do wszystkich. I znowu przewodnia myśl Jezusa: – Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo. Na tych, którzy nie są posłuszni Jezusowi, czeka piekło.

Jezus wskazał też na związek pomiędzy wnętrzem człowieka, a tym, jaki jest na zewnątrz. „Zdrowe” drzewa wydają dobre owoce. „Chore” dobrych owoców wydawać nie mogą. Źródłem dobrych owoców, jakie widać na zewnątrz, jest natura człowieka. Dzięki swej łasce Bóg zmienił naturę tych, którzy szczerze zawierzyli Jezusowi.[14]

Ostatnie ostrzeżenie i podsumowanie

Jezus zakończył kazanie ostatnim ostrzeżeniem oraz podsumowującym przykładem. Jak się można spodziewać, jest to ilustracja Jego myśli przewodniej: –Tylko święci odziedziczą Boże Królestwo.

Każdy więc, kto słucha tych Moich słów i wprowadza je w czyn, podobny jest do człowieka rozsądnego, który zbudował swój dom na skale. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom, jednak się nie zwalił, ponieważ fundament miał założony na skale. Każdy zaś, kto słucha tych Moich słów i nie wprowadza ich w czyn, podobny jest do człowieka głupiego, który zbudował swój dom na piasku. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom, i zwalił się, i runął z wielkim trzaskiem (Mt 7,24-27).

Ostatni przykład nie jest receptą na „sukces w życiu”, choć niektórzy tak go traktują. Kontekst pokazuje, iż Jezus nie radzi, jak w ciężkich czasach osiągnąć finansowe powodzenie, wierząc Jego obietnicom. Podaje raczej streszczenie wszystkiego, co powiedział w Kazaniu na górze. Ci, którzy czynią to, co im nakazuje, są mądrzy i przetrwają; nie muszą się bać Bożego gniewu, kiedy nadejdzie. Wszyscy, którzy nie są Mu posłuszni, są głupi i poważnie ucierpią, a „karą dla nich będzie wieczna zagłada” (2Tes 1,9).

Odpowiedź na pytanie

Czy Kazanie na górze mogło dotyczyć jedynie tych naśladowców Jezusa, którzy żyli przed Jego śmiercią i zmartwychwstaniem? Czy nie polegali oni na Prawie jako doraźnej drodze do zbawienia, a dopiero po śmierci Jezusa za ich grzechy, zostali zbawieni przez wiarę, i wtedy całe kazanie stało się nieważne?

To zła teoria. Przed nadaniem starego przymierza i w trakcie jego obowiązywania nikt nie został zbawiony dzięki swoim uczynkom. Paweł w Liście do Rzymian 4 dowodzi, iż zarówno Abraham (przed nadaniem starego przymierza) jak i Dawid (w trakcie jego obowiązywania) zostali usprawiedliwieni dzięki wierze a nie uczynkom.

Co więcej, było niemożliwością, aby któryś ze słuchaczy Jezusa był zbawiony dzięki uczynkom, ponieważ wszyscy zgrzeszyli i byli pozbawieni chwały Bożej (zob. Rz 3,23). Zbawić ich mogła tylko Boża łaska, a tylko wiara pozwala Jego łaskę przyjąć.

Niestety, w dzisiejszym Kościele zbyt wielu uważa, iż przykazania Jezusa służą tylko jednemu celowi: by wzbudzić w nas poczucie winy, abyśmy dostrzegli niemożność zasłużenia na zbawienie uczynkami. A kiedy już „się połapaliśmy” i zostaliśmy zbawieni przez wiarę, możemy sobie podarować większość z Jego przykazań, powiadają. Chyba że chcemy, aby inni zostali „zbawieni”. Wtedy znowu wyciągamy przykazania, aby ludziom pokazać, jak bardzo są grzeszni, żeby przyjęli zbawienie przez „wiarę” pozbawioną uczynków.

Jednak Jezus nie powiedział uczniom: „Idźcie na cały świat i czyńcie uczniów, starajcie się, by zrozumieli, że kiedy poczują się winni i zostaną zbawieni przez wiarę, wtedy Moje przykazania nie będą już im do niczego potrzebne”. Powiedział raczej: „Idźcie więc i czyńcie uczniów wśród wszystkich narodów… Uczcie ich zachowywać wszystko, co wam nakazałem” (Mt 28,19-20). Boży słudzy, którzy pozyskują uczniów, to właśnie robią.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy


[1]. Ciekawe, że zaraz w następnym wersecie Listu Jakuba czytamy: „Jaki z tego pożytek, moi bracia, jeśli ktoś mówiłby, że wierzy, a nie spełniałby uczynków? Czy sama wiara może go zbawić?” (Jk 2,14)

[2]. Było to prawdziwe w odniesieniu do tak zwanych „obrzędowych aspektów Prawa”, jak również jego aspektów „moralnych”, chociaż pełniejsze wyjaśnienie co do wypełnienia przez Jezusa Prawa obrzędowego Duch Święty udzielił apostołom po Jego zmartwychwstaniu. Teraz rozumiemy, dlaczego w nowym przymierzu nie ma potrzeby składać ofiar ze zwierząt, ponieważ Jezus był Barankiem Bożym. Nie stosujemy się też do żywieniowych przepisów starego przymierza, gdyż Jezus uznał wszelki pokarm za czysty (zob. Mk 7,19). Nie potrzebujemy pośrednictwa najwyższego kapłana na ziemi, bo naszym Najwyższym Kapłanem jest teraz Jezus, itd. W odróżnieniu jednak od prawa obrzędowego, prawo moralne nie zostało w żadnej części zmienione przez słowa lub czyny Jezusa, ani przed ani po Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Jezus raczej pogłębił znaczenie Bożego prawa moralnego i je potwierdził, co po Jego zmartwychwstaniu uczynili też apostołowie, natchnieni przez Ducha Świętego. Prawo Chrystusowe nowego przymierza obejmuje wszystkie moralne aspekty Prawa Mojżeszowego. Pamiętajmy, że Jezus przemawiał do Żydów podległych Prawu Mojżeszowemu. Dlatego Jego słowa z Mt 5,17-20 należy interpretować w świetle Jego objawienia, podanego w Nowym Testamencie.

[3]. Co więcej, jeśliby Jezus mówił o przypisanej nam sprawiedliwości w sensie prawnym, jaką otrzymujemy, kiedy w Niego uwierzymy, to dlaczego nawet słowem o tym nie wspomniał? Dlaczego powiedział coś, co mogli niewłaściwie zrozumieć Jego niewykształceni słuchacze, którzy nigdy by nie wpadli na to, że mówi o sprawiedliwości nam przypisanej?

[4]. Dotyczy to naszych relacji z braćmi i siostrami w Chrystusie. Jezus wobec niektórych przywódców religijnych użył określenia głupcy (zob. Mt 23,17), tak zresztą całe Pismo nazywa ludzi bezbożnych (zob. Prz 1,7; 13,20).

[5]. Jeśli ponownie wyjdzie za mąż, Bóg nie obwini jej za cudzołóstwo, gdyż jest ofiarą grzechu męża. Oczywiście, słowa Jezusa nie mają sensu, gdyby znów za mąż nie wyszła. Wówczas nie byłoby żadnych podstaw uznawać ją za cudzołożnicę.

[6]. Bóg także nie obwini za cudzołóstwo jej drugiego męża. Czyni bowiem coś szczytnego, żeniąc się z kobietą rozwiedzioną i biorąc ją pod opiekę. Gdyby jednak jakiś mężczyzna zachęcał kobietę do rozwodu z mężem, aby się z nią ożenić, wówczas byłby winien cudzołóstwa i przypuszczalnie taki grzech miał tu na myśli Jezus.

[7]. Są też inne sytuacje, jakie można by wziąć pod uwagę. Na przykład, wierząca kobieta, z którą rozwodzi się niezbawiony mąż, nie będzie na pewno winna cudzołóstwa, jeśli wyjdzie za chrześcijanina.

[8]. W późniejszym rozdziale, poświęconym rozwodom i ponownym małżeństwom, zajmuję się tym zagadnieniem dokładniej.

[9]. To nauczyciel Prawa żydowskiego, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: – Kto jest moim bliźnim? – Na pewno sądził, że dobrze zna odpowiedź. Jezus wtedy opowiedział mu o dobrym Samarytaninie, przedstawicielu znienawidzonej przez Żydów grupy społecznej, który okazał się bliźnim poturbowanego Żyda (zob. Łk 10,25-37).

[10]. W dalszej części książki znajduje się cały rozdział na temat postu.

[11]. Niektórzy twierdzą, iż chrześcijanie nie powinni się modlić tymi słowami, ponieważ nie modlą się wtedy „w imieniu Jezusa”. Tak rozumując należałoby wiele modlitw apostołów, zapisanych w Dziejach i Listach, uznać za „niechrześcijańskie”.

[12]. Kiedy indziej Jezus powtórzył to zdanie, że nie można służyć Bogu i mamonie. Przy tej okazji Łukasz dodaje: „Słuchali tego wszystkiego faryzeusze, którzy bardzo lubili pieniądze, i drwili z Niego” (Łk 16,14). Zatem w Kazaniu na górze Jezus znów wyraźnie napiętnuje postępowanie i naukę faryzeuszy.

[13]. The Works of John Wesley (Baker, Grand Rapids, 1996) autorstwa Johna Wesley’a, przedruk z wydania z roku 1872, Wesleyan Methodist Book Room, Londyn, s. 441, 416.

[14]. Nie mogę się oprzeć chęci skomentowania także innego powszechnego stwierdzenia, jakie używamy, aby usprawiedliwić grzechy innych: „Nie wiadomo, co jest w jego sercu.” Jezus tu jednak mówi, że to, co jest na zewnątrz, wyjawia ludzkie wnętrze. Gdzie indziej stwierdza: „Usta mówią przecież to, co przepełnia serce” (Mt 12,34). Jeśli ktoś wypowiada słowa nienawistne, to znaczy, że w sercu ma nienawiść. Jezus powiedział też: „We wnętrzu bowiem, w ludzkim sercu, rodzą się złe myśli, rozwiązłość, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, niegodziwość, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, bluźnierstwa, pycha i głupota” (Mk 7,21-22). Kiedy ktoś popełnia cudzołóstwo, wiadomo, co jest w jego sercu: cudzołóstwo.

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Kazanie na górze

Służba nauczania

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

W tym rozdziale rozważymy różne aspekty posługi nauczania. Nauczanie jest obowiązkiem apostołów, proroków, ewangelistów,[1] pastorów/starszych/przełożonych, nauczycieli (oczywiście) oraz, do pewnego stopnia, wszystkich naśladowców Chrystusa, ponieważ wszyscy winniśmy pozyskiwać uczniów, ucząc ich przestrzegać wszystkiego, co nakazał Chrystus.[2]

Jak podkreślałem wcześniej, pastor czy kaznodzieja pozyskuje uczniów przede wszystkim swoim przykładem, a także słowem. Głosi to, co praktykuje. Apostoł Paweł, niezmiernie skuteczny w pozyskiwaniu uczniów, napisał:

Stańcie się moimi naśladowcami, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa (1Kor 11,1).

Każdy sługa Pański, powinien móc powiedzieć tym, którymi przewodzi: – Postępujcie tak jak ja. Jeśli chcecie wiedzieć, jak żyje naśladowca Chrystusa, patrzcie na mnie.

Dla porównania przytoczę, co mówiłem członkom poprzedniego kościoła, gdzie pastorowałem: – Nie naśladujcie mnie… ale Chrystusa! – Chociaż wtedy to do mnie nie docierało, przyznawałem się, iż nie jestem dobrym przykładem do naśladowania. Stwierdzałem, że nie naśladuję Chrystusa tak jak powinienem, a ludziom kazałem robić to, czego sam nie robiłem! Cóż za rozdźwięk w porównaniu ze słowami Pawła. Jeśli tak naprawdę nie możemy powiedzieć ludziom, aby szli w nasze ślady, ponieważ my naśladujemy Chrystusa, to nie powinniśmy pełnić służby w kościele, gdyż pastor jest dla ludzi wzorcem. Kościół jest odbiciem swoich liderów.

Nauczanie jedności na własnym przykładzie

Zastosujmy tę koncepcję nauczania w odniesieniu do konkretnego tematu: jedności. Wszyscy pastorzy/starsi/przełożeni pragną w swoim kościele jedności. Nie znoszą wewnętrznych podziałów. Wiedzą, że Bóg nie lubi rozłamów. W końcu Jezus przykazał nam miłować jedni drugich tak, jak On nas umiłował (zob. J 13,34-35). Nasza wzajemna miłość wyróżnia nas jako Jego uczniów w oczach świata. Dlatego też większość liderów wzywa swoich wiernych, by dążyli do jedności i wzajemnie się miłowali.

Jednak jako słudzy Boży, którzy powinni nauczać przede wszystkim swoim przykładem, często sami w tej dziedzinie zawodzimy, wykazując brak braterskiej miłości i jedności z innymi pastorami. „Wysyłamy wiadomość” sprzeczną z tym, co głosimy do swoich ludzi. Oczekujemy, by robili to, czego nie robimy sami.

Właściwie najważniejsze słowa wypowiedziane przez Jezusa na temat jedności były skierowane do liderów i dotyczyły ich kontaktów z innymi liderami. Na przykład podczas Ostatniej Wieczerzy, po umyciu uczniom nóg, Jezus powiedział do nich:

Wy nazywacie Mnie Nauczycielem i Panem, i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeśli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam przykład, abyście i wy czynili, co Ja wam uczyniłem (J 13,13-15). [Zauważmy, że Jezus uczył własnym przykładem.]

Pastorzy często posługują się tym urywkiem Pisma, nauczając członków swojego kościoła o wzajemnej miłości, co jest na pewno słuszne. Jednak te słowa były skierowane do liderów, do dwunastu apostołów. Jezus wiedział, iż Jego Kościół ma niewielkie szanse powodzenia, jeśli jego liderzy będą podzieleni lub będą ze sobą rywalizować. Dlatego podkreślił, że oczekuje, aby liderzy Jego Kościoła pokornie służyli sobie nawzajem.

W ówczesnym kontekście kulturowym Jezus zademonstrował, na czym polega pokorna służba, wykonując najpośledniejsze zajęcie domowego niewolnika, jakim było umywanie nóg. W innej kulturze, w innym okresie historii może opróżniałby latryny albo czyścił pojemniki na śmieci swoich uczniów. Ilu współczesnych liderów jest gotowych zademonstrować taki rodzaj miłości i pokory wobec drugich?

W ciągu niecałej godziny Jezus ponownie podkreślił to ważne przesłanie. Zaraz po umyciu ich nóg, Jezus powiedział do przyszłych liderów Kościoła:

Nowe przykazanie wam daję, abyście się wzajemnie miłowali. Jak Ja was umiłowałem, tak i wy miłujcie jedni drugich. Po tym wszyscy poznają, że jesteście Moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (J 13,34-35).

Te słowa z pewnością odnoszą się do wszystkich uczniów Chrystusa, ale zostały wypowiedziane do liderów w odniesieniu do ich relacji z innymi liderami.

Zaraz potem Jezus rzekł:

Takie jest Moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś daje swoje życie za swoich przyjaciół (J 15,12-13).

Zauważmy, że i tutaj Jezus zwracał się do liderów.

Nie minęło kilka chwil, a On:

To wam, przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,17).

Następnie uczniowie słyszeli, jak Jezus się za nich modli:

Już nie jestem na świecie, ale oni są na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które mi dałeś, aby byli jedno, jak my (J 17,11).

I wreszcie, nieco później, usłyszeli dalsze słowa modlitwy:

Nie proszę jedynie za nimi, ale także za tymi, którzy dzięki ich słowu uwierzą we Mnie. Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w Tobie, żeby i Oni byli w nas, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś. Obdarowałem ich chwałą, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy, Ja w nich, a Ty we Mnie. Aby doskonalili się w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i umiłowałeś ich tak, jak mnie umiłowałeś (J 17,20-23).

W przeciągu niecałej godziny w gronie przyszłych liderów Kościoła Jezus sześciokrotnie podkreślił wagę jedności, wyrażanej pokorną miłością i służeniem sobie nawzajem. Musiało to być dla Niego bardzo ważne, wszak ich jedność stanowiła klucz do tego, aby świat w Niego uwierzył.

Jak my się sprawdzamy?

Podczas gdy my, pastorzy, spodziewamy się, że nasze „owieczki” zachowają jedność w miłości, wielu z nas, niestety, konkuruje ze sobą i używa nieetycznych metod w celu budowania swoich lokalnych kościołów kosztem innych. Unikamy jakichkolwiek kontaktów z innymi pastorami, głoszącymi odmienną doktrynę. A ten brak jedności reklamujemy nawet na tablicach przed budynkami kościelnymi, ogłaszając światu: „My nie jesteśmy jak tamci chrześcijanie w innych kościołach.” (Brak jedności rozpropagowaliśmy dość skutecznie, skoro niemal każdy niewierzący wie, iż chrześcijaństwo to bardzo podzielona instytucja.)

Po prostu nie postępujemy tak, jak głosimy, a nasz przykład uczy zborowników na temat jedności o wiele więcej niż nasze kazania. Nierozsądnie jest myśleć, że szeregowi chrześcijanie będą zjednoczeni w miłości, podczas gdy ich liderzy zachowują się inaczej.

Jedynym wyjściem jest, oczywiście, opamiętanie. Musimy pokutować z tego, ze dawaliśmy zły przykład wierzącym oraz światu. Usuńmy dzielące nas bariery i zacznijmy miłować się nawzajem, jak nakazał Jezus.

Powinniśmy więc przede wszystkim spotykać się z innymi kaznodziejami i duchownymi, nawet pastorami mającymi odmienne przekonania doktrynalne. Nie mówię tu o pastorach, którzy nie są narodzeni na nowo, nie starają się być posłuszni Jezusowi lub służą w kościele dla osobistych korzyści. To wilki w owczej skórze i Jezus dokładnie powiedział, jak ich rozpoznać – po owocach.

Mówię o pastorach i duchownych, którzy starają się przestrzegać przykazań Jezusa, o prawdziwych braciach i siostrach w Chrystusie. Jeśli jesteś pastorem, powinieneś miłować innych pastorów, okazując tę miłość w sposób praktyczny, jako wzór dla swoich wiernych. Na początek możesz pójść do pastorów w okolicy i poprosić, by ci wybaczyli, bo nie miłowałeś ich tak jak powinieneś. To powinno zburzyć niektóre mury. Następnie można ustalić wspólne spotkania, aby coś zjeść, zachęcać się i napominać siebie nawzajem oraz się modlić. Kiedy to nastąpi, wreszcie można z miłością zacząć rozmawiać o dzielących was doktrynach. Dążcie do jedności nie bacząc, czy w końcu uda się wam zgodzić co do wszystkiego. Moje życie i służba wyraźnie się wzbogaciły, kiedy otworzyłem się, by słuchać duchownych spoza mojego „obozu doktrynalnego”. Tak długo traciłem tak wiele błogosławieństwa, zamykając się.

Swoją miłość i dążenie do jedności możesz zademonstrować zapraszając innych pastorów do wygłoszenia kazania w twoim kościele. Możecie także uczestniczyć we wspólnym zgromadzeniu z innymi kościołami lokalnymi lub domowymi.

Aby nie ogłaszać światu braku jedności z resztą Ciała Chrystusa, możesz zmienić nazwę swego kościoła, lub też wystąpić ze swojej denominacji lub związku wyznaniowego. Tym samym wszystkich powiadomisz, że utożsamiasz się jedynie z Ciałem Chrystusa, ponieważ wierzysz, iż Jezus buduje tyko jeden Kościół, nie zaś wiele różnych, które nie potrafią się ze sobą dogadać.

Wiem, że to brzmi radykalnie. Ale po co utrzymywać coś, do czego Jezus wyraźnie nigdy nie zmierzał? Po co angażować się w coś, co Jemu się nie podoba? Pismo nie wspomina o żadnych denominacjach ani związkach wyznaniowych. Kiedy Koryntian podzieliły preferencje co do swoich ulubionych nauczycieli, Paweł zdecydowanie ich skarcił, stwierdzając, iż takie podziały ujawniają ich cielesność i duchową niedojrzałość (zob. 1Kor 3,1-7). Czy nasze podziały ujawniają coś innego?

Unikajmy wszystkiego, co nas dzieli. Kościoły domowe nie powinny nadawać sobie nazw czy przyłączać się do związków noszących jakieś nazwy. W Biblii poszczególne kościoły były identyfikowane tylko na podstawie domów, w których się zbierały. Grupy kościołów były identyfikowane tylko na podstawie miast, gdzie się mieściły. Wszyscy uważali się za cząstkę jednego Kościoła, Ciała Chrystusowego.

Jest tylko jeden Król i jedno Królestwo. Ktokolwiek stawia się w takiej pozycji, że wierzący i kościoły się z nim identyfikują, buduje własne królestwo w obrębie Królestwa Bożego. Niech się przygotuje, by stanąć przed Królem, który mówi: „Chwały mojej nie oddam innemu” (Iz 48,11).

Mówię to po to, aby podkreślić, iż kaznodzieje powinni dawać wszystkim dobry przykład posłuszeństwa Chrystusowi, bo ludzie idą za ich przykładem. Przykład ich życia to najwyraźniejszy środek przekazu. Jak napisał Paweł do wierzących w Filippi:

Bracia, bądźcie moimi naśladowcami i podążajcie za przykładem tych, którzy postępują zgodnie ze wzorem, jaki w nas macie (Flp 3,17).

Czego mamy nauczać

Pozyskujący uczniów Boży sługa ma taki cel jak Paweł, „aby każdego człowieka ukazać doskonałym w Chrystusie” (Kol 1,28b). Dlatego też, chce jak on „napominać i nauczać każdego człowieka z wszelką mądrością” (Kol 1,28a). Zauważmy, że Paweł nauczał ludzi nie po to, by tylko ich edukować czy zabawiać.

Oby każdy duchowny mógł za Pawłem powiedzieć: „Celem tego nakazu (ang. ‘pouczenia’) jest miłość płynąca z czystego serca, prawego sumienia i szczerej wiary” (1Tm 1,5). Jeśli ludzi, którym posługuje, chce doprowadzić do prawdziwej świętości i podobieństwa do Chrystusa, niech uczy ich przestrzegania wszystkich przykazań Chrystusa. Niech naucza prawdy, nakłaniając słuchaczy: „Szukajcie ze wszystkimi pokoju i uświęcenia, bez którego nikt nie będzie oglądał Pana” (Hbr 12,14).

Sługa ewangelii, pozyskujący uczniów wie, że Jezus nakazał Swoim uczniom nauczać kolejnych uczniów przestrzegania wszystkiego, a nie tylko części tego, co im przykazał (zob. Mt 28,19-20). W swoim nauczaniu nie chce pominąć żadnego z nakazów Chrystusa, dlatego naucza systematycznie, wiersz po wierszu, treści Ewangelii i Listów, gdzie przykazania Chrystusa są zapisane oraz z naciskiem powtórzone.

Takie nauczanie homiletyczne zapewnia równowagę doktrynalną. Wygłaszając jedynie kazania tematyczne mamy skłonność pomijać tematy mniej popularne, a skupiać się na tych ulubionych przez słuchaczy. Osoba nauczająca systematycznie, wiersz po wierszu, mówi nie tylko o Bożej miłości, ale też o Jego surowości i gniewie. Naucza nie tylko o błogosławieństwach, ale też o obowiązkach ludzi wierzących. Nie podkreśla spraw drugorzędnych, zaniedbując te najważniejsze. (W opinii Jezusa to był błąd faryzeuszy; patrz Mt 23,23-24).

Unikanie obawy przed nauczaniem wiersz po wierszu

Wielu pastorów boi się nauczać wiersz po wierszu, ponieważ nie zawsze rozumieją to, co mówi Pismo, a nie chcą się zdradzić swą ignorancją przed zborem! Oczywiście mamy tu do czynienia z pychą. Nikt na świecie nie rozumie dokładnie całej Biblii. Nawet Piotr stwierdził, że niektóre wypowiedzi Pawła są trudne do zrozumienia (zob. 2P 3,16).

Jeśli pastor napotka werset lub urywek, którego nie rozumie, powinien po prostu ludziom o tym powiedzieć i przejść do kolejnego wersetu. Może też poprosić wiernych o modlitwę, żeby Duch Święty dał mu zrozumienie. Jego pokora będzie dobrym przykładem, kazaniem samym w sobie.

Pastor/starszy/przełożony kościoła domowego, prowadząc nauczanie małej grupy, jest w tej dobrej sytuacji, że uczestnicy mogą w każdej chwili zadawać pytania. Stwarza to również możliwość Duchowi Świętemu, aby dawał osobom w grupie wgląd w znaczenie studiowanego tekstu. W efekcie edukacja może być dla wszystkich o wiele skuteczniejsza.

Jeśli chodzi o nauczanie przykazań Chrystusa, dobrze jest zacząć od Kazania na Górze, zapisanego w rozdziałach 5 – 7 Ewangelii Mateusza. Jezus podał tam wiele przykazań i pomógł swym żydowskim naśladowcom właściwie zrozumieć prawa nadane przez Mojżesza. Nieco dalej podaję swój komentarz do Kazania na Górze, aby pokazać, jak to można robić wiersz po wierszu.

Przygotowanie kazania

Nigdzie w Nowym Testamencie nie czytamy, aby jakiś pastor/starszy/przełożony przygotowywał cotygodniowe kazanie, zawierające zgrabnie opracowane punkty i przykłady, zapisane w formie konspektu, jak to robi wielu współczesnych kaznodziejów. Z pewnością nikt z nas nie wyobraża sobie, by Jezus robił coś takiego! Nauczanie w pierwszym Kościele było bardziej w żydowskim stylu, spontaniczne oraz interaktywne, a nie oratoryjne, bliskie tradycji Greków i Rzymian, którą przejął Kościół, gdy się zinstytucjonalizował. Skoro Jezus mówił uczniom, aby nie przygotowywali swojej obrony w razie wezwania przed sąd, bo obiecał im, iż Duch Święty spontanicznie podda im słowa nie do odparcia, można się spodziewać, że Bóg w równym stopniu potrafi pomóc pastorom na zgromadzeniach!

Nie znaczy to, że kaznodzieja nie powinien studiować Słowa i przygotować samego siebie w modlitwie. Paweł wzywał Tymoteusza:

Staraj się usilnie, abyś sam stanął przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wiernie przekazuje Słowo prawdy (2Tm 2,15).

Kaznodzieje, którzy trzymają się wskazań Pawła, aby „Słowo Chrystusa mieszkało w nich obficie” (Kol 3,16) będą tak wypełnieni Bożym Słowem, że będą nauczać z tego, co się im „przelewa”. Zatem, drogi pastorze, ważne jest, byś zanurzył się w Biblii. Jeśli jesteś z nią obeznany i mocno przekonany co do tematu, to tak naprawdę niewiele więcej potrzeba, abyś przekazał Bożą prawdę. A jeśli nauczasz werset po wersecie, to właściwie każdy z nich może posłużyć jako konspekt. Twoje przygotowanie powinno polegać na rozważaniu z modlitwą wierszy, na temat których będziesz nauczał. Jeśli prowadzisz kościół domowy, interaktywny charakter nauczania jeszcze bardziej zminimalizuje potrzebę przygotowania konspektu.

Sługa Boży, który wierzy w Bożą pomoc podczas nauczania, zostanie tą pomocą nagrodzony. Zacznij więc mniej ufać sobie, swojemu przygotowaniu i notatkom, a więcej Bogu. W miarę, jak będziesz nabywał coraz więcej ufności i wiary, wystarczą ci skromniejsze notatki, ewentualnie zarys konspektu lub wręcz obejdziesz się bez niczego.

Ktoś nieśmiały, kto polega na przygotowanych notatkach, bo się boi popełnienia pomyłki w obecności słuchaczy, powinien zrozumieć, że jego lęk bierze się z niepewności, która ma swoje korzenie w pysze. Lepiej niech się nie martwi, jak wypadnie w oczach ludzi, a bardziej niech się przejmuje tym, jak on sam i jego słuchacze wypadają w oczach Boga. Żadna przygotowana przemowa nie poruszy słuchaczy tak, jak płynące z serca, namaszczone przez Ducha nauczanie. Pomyśl, jak trudne byłoby porozumiewanie się, gdyby każdy do wszystkich swoich wypowiedzi używał przygotowanych wcześniej notatek! Rozmowa by zamarła! Nieprzećwiczony, konwersacyjny styl wypowiedzi odbieramy jako bardziej szczery niż przygotowana oracja. Nauczanie to nie gra aktorska lecz przekazywanie prawdy. Słuchając przemówienia wszyscy mamy skłonność automatycznie się wyłączać.

Jeszcze cztery myśli

(1) Niektórzy kaznodzieje są jak papugi, cały materiał do kazania czerpią z książek napisanych przez innych. Rozmijają się ze wspaniałym błogosławieństwem, jakim jest osobista nauka odbierana od Ducha Świętego, a także mogą powielać błędy autorów, do których sięgają.

(2) Wielu pastorów naśladuje styl głoszenia i nauczania innych kaznodziejów. Często bywa on wyłącznie tradycyjny. Na przykład w niektórych kręgach uważa się, iż kazania są namaszczone tylko wtedy, gdy mówi się głośno i szybko. Uczestnicy takich nabożeństw są narażeni na słuchanie kazań od początku do końca wykrzykiwanych. Jednakże słysząc owe niepotrzebne krzyki, ludzie często się wyłączają, podobnie jak to robią w przypadku słuchania monotonnego głosu. Zróżnicowanie o wiele bardziej przykuwa uwagę. Poza tym głoszenie, będące raczej napominaniem, jest z natury głośniejsze, natomiast nauczanie jest bardziej instruktażem, więc powinno być przekazywane bardziej konwersacyjnym tonem.

(3) Obserwowałem słuchaczy kazań podczas setek nabożeństw i dziwi mnie, jak wielu kaznodziejów i nauczycieli nie zauważa sygnałów, iż ludzie są znudzeni lub wręcz nie słuchają. Pastorze, ludzie wyglądający na znudzonych znudzeni! A ci, którzy na ciebie nie patrzą, prawdopodobnie nie słuchają. Jeśli nie słuchają, nie odnoszą najmniejszego pożytku. Skoro są znudzeni lub nie słuchają, to musisz poprawić swoje kazania. Podawaj więcej przykładów. Opowiadaj ciekawe historie. Wymyślaj przypowieści. Nie komplikuj. Nauczaj Słowo z serca. Bądź szczery. Bądź sobą. Zmieniaj ton głosu. Nawiązuj kontakt wzrokowy z jak największą liczbą słuchaczy. Używaj mimiki i rąk. Ruszaj się. Nie mów zbyt długo. Jeśli grupa jest mała, pozwól by we właściwych momentach ludzie mogli zadawać ci pytania.

(4) Pomysł, by każde kazanie miało trzy punkty, jest czysto ludzkim wynalazkiem. Celem jest pozyskiwanie uczniów, a nie podporządkowywanie się współczesnym teoriom homiletyki. Jezus powiedział: „Paś Moje owce” a nie: „Imponuj Moim owcom”.

Kogo nauczać

Boży sługa stosując model Jezusa, by pozyskiwać uczniów powinien być do pewnego stopnia „wybredny” co do tego, kogo naucza. Może cię to zaskoczyć, ale to prawda. Jezus często przemawiał do tłumów w przypowieściach, i robił to nie bez powodu: nie chciał, aby wszyscy zrozumieli, co mówi. Wynika to wyraźnie z Pisma:

Wtedy podeszli uczniowie i zapytali: Dlaczego mówisz do nich w przypowieściach? Odpowiedział im: Wam zostało dane poznać tajemnice Królestwa Niebios, a tamtym nie zostało dane. Kto bowiem ma, temu będzie dodane i będzie miał w nadmiarze, a kto nie ma, straci nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, bo patrzą, a nie widzą, słuchają, a nie słyszą, i niczego nie pojmują (Mt 13,10-13).

Przywilej rozumienia przypowieści Chrystusa był zarezerwowany tylko dla tych, którzy się opamiętali i zdecydowali pójść za Nim. Inni, którzy odrzucili szansę opamiętania się i sprzeciwiali się Bożej woli wobec ich życia, zostali przez Boga odrzuceni. Bóg sprzeciwia się pysznym, lecz pokornym łaskę daje (zob. 1P 5,5).

Jezus też pouczał Swych naśladowców: „Tego, co święte, nie dawajcie psom, a pereł nie rzucajcie przed wieprze, aby ich nie podeptały, nie rzuciły się na was i nie rozszarpały” (Mt 7,6). Oczywiście, Jezus mówił symbolicznie. Jego słowa znaczyły: „Nie dawajcie tego co cenne tym, którzy nie docenią jego wartości”. Wieprze nie wiedzą, że perły są cenne, podobnie „wieprze duchowe” nie doceniają Bożego Słowa, kiedy je słyszą. Gdyby wierzyli, że faktycznie słuchają Bożego Słowa, zwróciliby na nie najwyższą uwagę i byliby mu posłuszni.

Jak stwierdzić, czy ktoś jest „duchowym wieprzem”? Rzućmy mu jedną perłę i zobaczymy, co z nią zrobi. Jeśli ją zignoruje, to wiedzmy, że właśnie z kimś takim mamy do czynienia. A jeśli się jej podporządkuje, to „wieprzem” nie jest.

Niestety, zbyt wielu pastorów robi to, czego Jezus robić nie kazał. Nieustannie rzucają perły przed wieprze, nauczając tych, którzy opierają się Bożemu Słowu lub je odrzucili. Tacy duchowni tracą dany im przez Boga czas. Dawno już powinni strzepnąć proch ze swych stóp i pójść dalej, tak jak rozkazał Jezus.

Owce, kozły i wieprze

Nie można wychowywać w uczniostwie kogoś, kto tego nie chce, kto nie być posłuszny Jezusowi. Wiele kościołów pełnych jest takich ludzi, tradycyjnych chrześcijan, z których wielu uważa się za nowonarodzonych tylko dlatego, że zgadzają się z kilkoma teologicznymi faktami na temat Jezusa czy chrześcijaństwa. Są to wieprze i kozły, a nie owce. Niemniej wielu pastorów przeznacza 90% swego czasu starając się zadowolić owe wieprze i kozły, a zaniedbuje prawdziwe owce, czyli tych, którym mogliby duchowo pomóc i którym powinni służyć! Pastorze, Jezus chce, byś pasł Jego owce, a nie kozły i wieprze (zob. J 21,17)!

Ale jak poznać owce? To ci, którzy do kościoła przychodzą pierwsi, a wychodzą ostatni. Są głodni poznania prawdy, ponieważ Jezus jest ich Panem i chcą się Mu podobać. Przychodzą do kościoła nie tylko w niedzielę, ale na wszystkie inne nabożeństwa. Angażują się w małych grupach. Często zadają pytania. Są przejęci Bogiem. Szukają sposobności usłużenia innym.

Pastorze, większość czasu i uwagi poświęcaj takim ludziom. To są uczniowie. Kozłom i wieprzom uczęszczającym na nabożeństwa głoś ewangelię dopóki będą ją znosić. Ale jeśli głosisz prawdziwą ewangelię, nie zniosą jej długo. Albo odejdą z kościoła, albo jeśli mają wpływy, zechcą usunąć cię ze stanowiska. Jeżeli im się to uda, odchodząc strzepnij proch ze swoich stóp. (W kościele domowym nic takiego nie może się zdarzyć, zwłaszcza, jeśli spotkania odbywają się w twoim w domu!)

Podobnie ewangeliści nie muszą czuć się zobowiązani, aby głosić ewangelię tym samym ludziom, którzy stale ją odrzucają. Niech umarli grzebią umarłych (zob. Łk 9,60). Jesteś ambasadorem Chrystusa, niosącym najważniejszą wiadomość od Króla królów. Zajmujesz wysokie stanowisko w Bożym Królestwie i ciąży na tobie wielka odpowiedzialność! Nie trać czasu na głoszenie komuś ewangelii dwukrotnie, zanim wszyscy nie usłyszą jej choć raz.

Jeśli masz być Bożym sługą pozyskującym uczniów, bądź wybiórczy co do osób, które nauczasz, nie trać cennego czasu na tych, którzy nie chcą być Jezusowi posłuszni. Paweł napisał do Tymoteusza:

A co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, to przekazuj ludziom wierzącym (ang. „wiernym”), którzy będą w stanie nauczać także innych (2Tm 2,2).

Osiąganie celu

Wyobraźmy sobie coś, co nigdy nie mogłoby się wydarzyć w służbie Jezusa, a co jednak się dzieje we współczesnych kościołach. Przypuśćmy, że Jezus po zmartwychwstaniu pozostał na ziemi, założył kościół podobny do współczesnego kościoła instytucjonalnego i pastorował tam przez 30 lat. Każdej niedzieli wygłasza kazania do tego samego zgromadzenia. Piotr, Jakub i Jan siedzą w pierwszej ławce, na której siadywali przez 20 lat. Nagle Piotr pochyla się do Jana i wzdychając szepcze mu do ucha: – To kazanie słyszeliśmy już dziesięć razy.

Wiemy, że taka scena jest nie do pomyślenia, bo Jezus nigdy nie postawiłby siebie ani uczniów w podobnej sytuacji. Przyszedł, aby pozyskać grono uczniów. Uczynił to w określony sposób i w określonym czasie. W ciągu trzech lat szkolił w uczniostwie Piotra, Jakuba i Jana oraz kilku innych. Nie przemawiał do nich co niedzielę w budynku kościelnym. Czynił to, prowadząc swe życie na ich oczach. Odpowiadał na ich pytania i dawał im sposobność służenia innym. Spełnił swoje zadanie i „poszedł dalej”.

Dlaczego więc my robimy to, czego Jezus nigdy by nie zrobił? Dlaczego przez dziesiątki lat próbujemy głosić kazania tym samym ludziom? Kiedy wreszcie wykonamy swoje zadanie? Czemu nasi uczniowie nie są gotowi po kilu latach sami pozyskiwać dalszych uczniów?

Jeśli swoją „robotę” wykonujemy prawidłowo, powinien nadejść taki czas, kiedy nasi wystarczająco dojrzali uczniowie nie będą już potrzebować naszej posługi. Pójdą i sami będą pozyskiwać uczniów. Mamy osiągać wyznaczony nam przez Boga cel, a Jezus pokazał, jak to robić. W rozwijającym się kościele domowym występuje ciągła potrzeba szkolenia w uczniostwie nowych ludzi i wychowywania liderów. Zdrowemu kościołowi domowemu nie grozi powtarzający się cykl, w którym ten sam kaznodzieja przez dziesiątki lat przemawia do tych samych ludzi.

Właściwe motywy

Właściwe motywy decydują o tym, czy nauczanie prowadzące do pozyskania uczniów będzie skuteczne. Jeśli ktoś zajmuje się służbą w kościele z niewłaściwych pobudek, będzie robił niewłaściwe rzeczy. Dlatego we współczesnym kościele jest tyle fałszywej i niezrównoważonej nauki. Jeśli pastora motywuje osiągnięcie popularności i sukcesu w oczach ludzi lub dorobienie się fortuny, w oczach Bożych jest skazany na porażkę. Najsmutniejsze jest to, że może osiągnąć wymarzony cel, lecz pewnego dnia jego niewłaściwe motywy zostaną ujawnione przed sędziowskim tronem Chrystusa i za swoją pracę nie otrzyma nagrody. O ile w ogóle zostanie do Królestwa Niebios wpuszczony,[3] wtedy wszyscy tam przebywający dowiedzą się o nim prawdy, a wyjawi to brak nagrody i jego podrzędna pozycja w Królestwie. Bez wątpienia w niebie istnieje zróżnicowanie. Jezus ostrzegł:

 

Kto by unieważnił jedno, choćby najmniejsze przykazanie i tak nauczał, będzie najmniejszym w Królestwie Niebios. Kto jednak będzie posłuszny Prawu i będzie tak nauczał, zostanie nazwany wielkim w Królestwie Niebios (Mt 5,19).

Oczywiście, ci słudzy Pańscy, którzy nauczają i przestrzegają jego przykazań, będą na ziemi cierpieć. Tym, którzy są Mu posłuszni, Jezus obiecał cierpienie (zob. Mt 5,10-12; J 16.33). Jest mało prawdopodobne, że osiągną sukces, popularność i bogactwa. Za to w przyszłości zdobędą nagrody i pochwałę od Boga. Co wolisz? Na ten temat Paweł napisał:

Kim bowiem jest Apollos? Kim zaś jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście, każdy zgodnie z tym, co Pan mu powierzył. Ja zasadziłem, Apollos podlewał, ale Bóg dawał wzrost. Tak więc ani ten, kto sadzi, ani ten, kto podlewa nic nie znaczą, tylko Bóg, który daje wzrost. Ten zaś, kto sadzi, jak i ten, kto podlewa, stanowią jedno, a każdy otrzyma swoją zapłatę, stosownie do swojej pracy. Jesteśmy bowiem współpracownikami Boga. Wy jesteście uprawną rolą Boga, Jego budowlą.

Zgodnie z udzieloną mi łaską Boga niczym umiejętny architekt położyłem fundament, inny natomiast na nim buduje. A każdy niech zważa na to, jak buduje, fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego niż ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. Czy zaś ktoś buduje na tym fundamencie ze złota, srebra, szlachetnych kamieni, drewna, trawy, słomy – dzieło każdego stanie się jawne. Dzień bowiem uczyni je jawnym, ponieważ w ogniu się objawi i dzieło każdego, jakie jest, ogień wypróbuje. Jeżeli przetrwa dzieło, które ktoś budował, otrzyma on nagrodę. Jeżeli czyjeś dzieło spłonie, poniesie stratę. On natomiast będzie zbawiony, tak jednak jak przez ogień (1Kor 3,5-15).

Paweł porównał się do mistrza budowlanego, który kładzie fundament. Apollosa, nauczyciela, który przybył do Koryntu po tym, jak Paweł założył tam kościół, Paweł przyrównał do kogoś, kto buduje na założonym już fundamencie.

Zauważmy, iż zarówno Paweł jak i Apollos zostaną kiedyś nagrodzeni nie w oparciu o ilość swojej pracy lecz o jakość (zob. 3,13).

Mówiąc obrazowo Paweł i Apollos mogli użyć do wznoszenia Bożego budynku sześciu rodzajów materiałów, z których trzy są powszechne, stosunkowo niedrogie i łatwopalne, zaś inne trzy rzadkie, bardzo drogie i niepalne. Kiedyś na Bożym sądzie zostaną one poddane próbie ognia: drewno, siano i słomę strawi ogień, ujawniając ich niską i nietrwałą jakość. Złoto, srebro i drogie kamienie, symbolizujące dzieła cenne i trwałe w oczach Bożych, przetrwają ogień próby.

Możemy być pewni, iż na sądzie Chrystusowym niebiblijne nauczanie zostanie spalone na popiół. Także wszystko inne czynione mocą, metodami i mądrością ciała, oraz z niewłaściwych pobudek. Jezus ostrzegł, że wszystko, co robimy z myślą o pochwale od ludzi, nie zostanie nagrodzone (zob. Mt 6,1-6. 16-18). Te bezwartościowe dzieła mogą nie być widoczne dla ludzkiego oka, ale na pewno zostaną wszystkim objawione w przyszłości, przed czym ostrzegł Paweł. Gdyby moje dzieła były zaliczone do kategorii drewna, siana i słomy, wolałbym to odkryć teraz niż później. Teraz jest czas, by się opamiętać, wówczas będzie za późno.

Sprawdzenie naszych motywów

Bardzo łatwo dać się zwieść co do własnych motywów. Tak było ze mną. Skąd mamy wiedzieć, czy nasze motywy są czyste?

Najlepiej poprosić Boga, by nam to objawił, a następnie sprawdzać swoje myśli i czyny. Jezus kazał nam pełnić dobre uczynki, takie jak modlitwa czy dawanie jałmużny, dyskretnie, i to jest sposób na to, by być pewnym, że postępujemy dobrze, ponieważ pragniemy pochwały od Boga a nie od ludzi. Jeśli jesteśmy Bogu posłuszni tylko wtedy, gdy patrzą na nas ludzie, to sygnalizuje, że coś jest nie tak. Lub jeśli unikamy jedynie grzechów skandalicznych, które w razie wykrycia zniszczyłyby naszą reputację, a popełniamy grzechy lżejsze, o których nikt może się nie dowiedzieć, świadczy to również o naszej niewłaściwej motywacji. Jeśli naprawdę chcemy podobać się Bogu, który zna każdą naszą myśl, słowo i czyn, to będziemy się starali być Mu posłuszni cały czas, w rzeczach i wielkich i małych, znanych i nieznanych ludziom.

Podobnie, jeśli mamy właściwe pobudki, nie będziemy podążać za różnymi trendami dotyczącymi rozwoju kościoła, które służą tylko podniesieniu frekwencji kosztem pozyskiwania uczniów, posłusznych wszystkim przykazaniom Chrystusa.

Będziemy uczyć całego Bożego Słowa, a nie skupiać się na tematach popularnych, podobających się ludziom świeckim i nieduchowym.

Nie będziemy przekręcać Bożego Słowa ani nauczać go w sposób naruszający jego pełny kontekst biblijny.

Nie będziemy dla siebie szukać ani tytułów ani honorowych miejsc. Nie będziemy gonić za sławą.

Nie będziemy się podlizywać bogatym.

Nie będziemy gromadzić skarbów na ziemi, lecz będziemy żyć prosto i oddawać wszystko, co możemy, dając swoim „owieczkom” przykład dobrego szafarstwa.

Bardziej będzie nas przejmować to, co o naszych kazaniach myśli Bóg, a nie ludzie.

Jakie są twoje motywy?

Doktryna rujnująca pozyskiwanie uczniów

Boży sługa, który pozyskuje uczniów, nie naucza niczego sprzecznego z tym celem. Nigdy nie mówi ludziom niczego, co pochwalałoby nieposłuszeństwo Panu Jezusowi. Nie przedstawia Bożej łaski jako przyzwolenia na grzech, pozbawionego bojaźni przed karą. Prezentuje ją raczej jako środek umożliwiający odwrócenie się od grzechu i prowadzenie zwycięskiego życia. Pismo przecież stwierdza, że tylko zwycięzcy odziedziczą Boże Królestwo (zob. Ap 2,11; 3,5; 21,7).

Niestety, niektórzy współcześni kaznodzieje trzymają się niebiblijnych doktryn, które wyrządzają wielkie szkody dziełu pozyskiwania uczniów. Jedna z takich doktryn, bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, mówi o bezwarunkowym wiecznym bezpieczeństwie, czyli „raz zbawiony na zawsze zbawiony”. Według niej ludzie nowonarodzeni nie mogą utracić zbawienia, niezależnie od tego, jak żyją. Skoro zbawienie jest z łaski, to ta sama łaska, która na początku zbawia tych, którzy się modlą o przyjęcie zbawienia, zachowa ich zbawionymi do końca. Wszelki inny pogląd – mówią – jest równoznaczny z twierdzeniem, że zbawienie jest z uczynków.

Taki pogląd stanowi, naturalnie, ogromną przeszkodę dla świętości. Skoro posłuszeństwo Chrystusowi jest rzekomo nieistotne, aby się dostać do nieba, to motywacja do okazywania Mu posłuszeństwa jest bardzo słaba, zwłaszcza, kiedy jest to kosztowne.

Jak stwierdziłem wcześniej, Boża łaska oferowana ludziom nie zwalnia ich z obowiązku posłuszeństwa. Pismo mówi, iż zbawienie jest nie tylko z łaski, ale też przez wiarę (zob. Ef 2,8). Do zbawienia potrzebna jest i łaska i wiara. Wiara to właściwy odzew na Bożą łaskę, prawdziwa wiara zawsze prowadzi do opamiętania i posłuszeństwa. Według Jakuba wiara bez uczynków jest martwa, bezużyteczna i nie może zbawić (zob. Jk 2,14-26).

Dlatego Biblia wielokrotnie stwierdza, iż trwałe zbawienie zależy od trwałej wiary i posłuszeństwa. Potwierdzają to liczne teksty. Na przykład w swym liście do wierzących w Kolosach Paweł mówi:

A was, którzy kiedyś byliście obcymi i nieprzyjaciółmi z powodu myślenia przejawiającego się w złych czynach, teraz pojednał w Jego doczesnym ciele przez śmierć, aby postawić was przed sobą jako świętych, nieskazitelnych i nienagannych, jeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani, stali i nie dacie się odwieść od nadziei, jaką daje Dobra Nowina, którą usłyszeliście ogłoszoną wszelkiemu stworzeniu pod niebem (Kol 1,21-23).

Nie można by tego powiedzieć wyraźniej. Tylko jakiś kiepski teolog mógłby źle odczytać lub przekręcić znaczenie słów Pawła. Jezus potwierdzi naszą nieskazitelność, jeśli wytrwamy w wierze. Ta sama prawda jest powtórzona w Rz 11,13-24; 1Kor 15,1-2 oraz Hbr 3,12-14; 10-38-39. Wszystkie te urywki zawierają warunkowy spójnik jeśli i jasno stwierdzają, iż ostateczne zbawienie jest uzależnione od ciągłości wiary.

Nieodzowność świętości

Czy wierzący może utracić życie wieczne grzesząc? Odpowiedź znajdujemy w wielu urywkach, które stwierdzają, iż ci, którzy popełniają grzechy, nie odziedziczą Królestwa Bożego. Jeśli wierzący może powrócić do popełniania wymienionych tu grzechów, to w końcu może także utracić zbawienie:

Czy nie wiecie, że niesprawiedliwi nie odziedziczą Królestwa Boga? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani ci, którzy współżyją z mężczyznami, ani złodzieje, ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą Królestwa Boga (1Kor 6,9-10).

Znane są uczynki, jakie rodzą się z ciała. Są nimi: cudzołóstwo, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, magia, nienawiść, spór, zawiść, gniew, intrygi, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. O nich wam mówię, tak jak już wcześniej powiedziałem, że ci, którzy takie czyny popełniają, nie odziedziczą Królestwa Boga (Gal 5,19-20).

To bowiem powinniście wiedzieć i rozumieć, że ani człowiek rozwiązły, ani bezwstydny, ani chciwy – to jest bałwochwalca – nie otrzyma dziedzictwa w Królestwie Chrystusa i Boga. Niech was nikt nie zwodzi próżnymi słowami, gdyż właśnie z ich powodu gniew Boży przychodzi na synów buntu (Ef 5,5-6).

Zauważmy, że w każdym przypadku Paweł kieruje te słowa do wierzących, ostrzegając ich. Dwukrotnie ostrzega przed zwiedzeniem, wskazuje, iż jest zatroskany o wierzących, którzy sądzą, że mimo popełniania wymienionych przez niego grzechów i tak odziedziczą Królestwo Boże.

Swoich najbliższych uczniów, Piotra, Jakuba, Jana i Andrzeja Jezus przestrzegał, że jeśli ktoś nie będzie gotowy na Jego powrót, może być wtrącony do piekła. Zwróćmy uwagę, że te słowa skierował do nich, nie zaś do niewierzących (zob. Mk 13,1-4):

Czuwajcie więc, bo nie wiecie, którego dnia wasz Pan przyjdzie. To zaś zrozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy złodziej przyjdzie, na pewno by czuwał i nie pozwolił włamać się do swego domu. Dlatego i wy [Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju] bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie spodziewacie.

Kto więc jest wiernym I mądrym sługą, którego pan ustanowił nad swoją służbą, aby w odpowiednim czasie wydawał jej posiłki? Szczęśliwy ten sługa, którego pan, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego. Zapewniam was, ustanowi go zarządcą całego swojego majątku. Jeśli zaś taki zły sługa powiedziałby sobie w duchu: Mój pan opóźnia swój powrót, i zacząłby bić swoich podwładnych, jadłby i pił z pijakami, to pan tego sługi nadejdzie w dniu, w którym się nie spodziewa i o godzinie, której nie zna. Surowo go ukarze i wyznaczy mu miejsce z obłudnikami. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 24,42-51).

Jaki z tego wniosek? – Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju, nie bądźcie jak ów niewierny sługa z tej przypowieści.[4]

Aby podkreślić wypowiedziane właśnie słowa, Jezus niezwłocznie przytacza przypowieść o dziesięciu pannach. Początkowo wszystkie były gotowe na powitanie oblubieńca, jednak pięć utraciło czujność i nie zostały wpuszczone na ucztę weselną. Jezus zakończył przypowieść słowami: „Czuwajcie, więc [Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju], bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25,13). Czyli: – Nie bądźcie jak owe pięć głupich panien. – Gdyby nie istniała taka ewentualność, że Piotr, Jakub, Jan i Andrzej mogliby nie być gotowi, nie byłoby potrzeby, żeby Jezus ich ostrzegał.

Zaraz potem Jezus opowiedział przypowieść o talentach. Przesłanie znów było takie samo: – Nie bądźcie jak sługa z jednym talentem, który w dniu powrotu pana nie mógł się pochwalić żadnym dorobkiem. – Na końcu pan rozkazuje: „A sługę nieużytecznego wyrzućcie w ciemność, na zewnątrz. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25,30). Nie można by tego powiedzieć wyraźniej. Tylko jakiś teolog mógłby przekręcić znaczenie słów Jezusa. Istniała realna groźba, że gdyby w dniu przyjścia Jezusa Piotr, Jakub, Jan i Andrzej nie byli posłuszni, mogliby na koniec zostać wtrąceni do piekła. Jeśli taka ewentualność istniała w przypadku apostołów, to istnieje w przypadku nas wszystkich. Jezus obiecał, że tylko ci, którzy wypełniają wolę Jego Ojca, wejdą do Królestwa Niebios (zob. Mt 7,21).[5]

Wszyscy, którzy głoszą fałszywą doktrynę „raz zbawiony na zawsze zbawiony”, wyraźnie działają przeciwko Chrystusowi. Propagując coś wręcz przeciwnego nauce Jezusa i apostołów, pomagają szatanowi. Skutecznie niwelują nakaz Jezusa, by pozyskiwać uczniów posłusznych wszystkim Jego przykazaniom. Blokują wąską drogę prowadzącą do nieba, a poszerzają tę szeroką, wiodącą do piekła.[6]

Kolejna współczesna doktryna nastawiona przeciwko pozyskiwaniu uczniów

Nie tylko doktryna „raz zbawiony na zawsze zbawiony” zwodzi ludzi sugerując, że uświęcenie nie jest konieczne do osiągnięcia zbawienia. Boża miłość jest często przedstawiana w taki sposób, który podważa pozyskiwanie uczniów. Nierzadko kaznodzieje mówią słuchaczom: – Bóg kocha cię bezwarunkowo. – A ludzie interpretują to następująco: – Bóg mnie akceptuje i pochwala to, co robię, bez względu na to, czy jestem Mu posłuszny czy nie. – Ale to po prostu nie jest prawdą.

Ci sami kaznodzieje wierzą, że ludzi nieodrodzonych Bóg wtrąca do piekła, i tutaj mają całkowitą rację. Zastanówmy się nad tym. Bezsprzecznie takich ludzi Bóg nie pochwala. Jakże więc można mówić, że ich kocha? Czy idący do piekła są przez Boga miłowani? Czy mogą powiedzieć, że Bóg ich kocha? Jasne że nie. Czy Bóg powie, że ich kocha? Na pewno nie! Są dla Niego odrażający, dlatego karze ich piekłem. Nie kocha ich ani nie pochwala ich czynów.

Wobec tego Boża miłość do grzeszników na ziemi jest wyraźnie miłością miłosierną, jedynie tymczasową, nie zaś miłością akceptującą. Okazuje im miłosierdzie, odsuwa swą karę i daje im sposobność opamiętania się. Jezus za nich umarł, otwierając drogę do uzyskania przebaczenia. W taki sposób i w takim właśnie stopniu można powiedzieć, że Bóg ich kocha. Ale ich nie pochwala. Nie czuje do nich takiej miłości, jaką ojciec czuje do dziecka. Pismo stwierdza: „Pan lituje się nad tymi, którzy się Go boją, jak ojciec lituje się nad swoimi dziećmi” (Ps 103,13). Można więc wnioskować, iż Boże współczucie wobec tych, którzy się Go nie boją, nie jest takie samo. Boża miłość do grzeszników jest bardziej podobna do miłosierdzia sędziego wobec skazanego zabójcy, który zamiast kary śmierci dostaje dożywocie.

W Dziejach Apostolskich nie znajdujemy żadnego przypadku, aby głoszący ewangelię mówił niezbawionym słuchaczom, iż Bóg ich kocha. Biblijni kaznodzieje raczej przestrzegali przed Bożym gniewem i wzywali ludzi do opamiętania, mówiąc że Bóg nie aprobuje ich , że grozi im niebezpieczeństwo, więc muszą dokonać radykalnej zmiany w swoim życiu. Gdyby mówili im tylko o Bożej miłości (jak wielu kaznodziejów robi obecnie), mogliby słuchaczom błędnie zasugerować, iż ci nie są w niebezpieczeństwie i nie sprowadzą na siebie Bożego gniewu, dlatego nie muszą pokutować.

Boża nienawiść wobec grzeszników

Wbrew temu, co się obecnie głosi o Bożej miłości do grzeszników, Pismo często stwierdza, iż Bóg ich nienawidzi:

Nie ocaleją przed Tobą zarozumialcy wyniośli, bo nienawidzisz tych wszystkich, którzy czynią zło i nieprawość. Ty niszczysz kłamców, bo Pan gardzi zbrodniarzem obłudnym (Ps 5,6-7).

Pan doświadcza i sprawiedliwego i grzesznego, a z głębi duszy nienawidzi grzesznego (Ps 11,5).

Opuściłem swój dom, pozostawiłem swoje dziedzictwo. To, co umiłowałem, oddałem w ręce swych nieprzyjaciół. Moje dziedzictwo stało się dla mnie jak lew w gęstwinie. Podniosło przeciwko mnie swój głos, dlatego muszę go nienawidzić (Jr 12,7-8).

Cała ich złość dokonała się w Gilgal, tam też zacząłem ich nawiedzać (ang. nienawidzić) z powodu czynów nieprawych. Wyrzucę ich z mojego domu, nie będę ich więcej miłował. Wszyscy ich książęta są buntownikami (Oz 9,15).

Zauważmy, iż żaden z powyższych tekstów nie mówi, że Bóg nienawidzi tylko tego, co ludzie robią – On nienawidzi ich samych. Rzuca to pewne światło na oklepany frazes mówiący, iż Bóg nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika. Nie można oddzielić człowieka od tego, co robi. Jego czyny mówią o tym, kim jest. A zatem Bóg słusznie nie tylko nienawidzi grzechów popełnianych przez ludzi, ale także ludzi, którzy popełniają grzech. Gdyby aprobował tych, którzy czynią to, czego On nienawidzi, byłby bardzo niekonsekwentny. W sądach tu na ziemi sądzi się ludzi za ich przestępstwa i otrzymują oni słuszną odpłatę. Nie jest tak, że nienawidzimy zbrodni, lecz aprobujemy zbrodniarza.

Ludzie, którymi Bóg się brzydzi

Pismo nie tylko potwierdza, iż Bóg niektórych ludzi nienawidzi, deklaruje wręcz, że się brzydzi pewnym rodzajem grzeszników, są dla Niego odrażający. Zauważmy, iż poniższe cytaty biblijne stwierdzają, że odrażające są dla Boga nie ludzkie czyny, ale oni sami. Nie czytamy w nich, że Bóg się brzydzi ich grzechami, ale brzydzi się nimi:[7]

Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego (Pwt 22,5).

… gdyż brzydzi się Pan każdym, który tak czyni, każdym, który postępuje niesprawiedliwie (Pwt 25,16).

Będziecie jedli ciało synów i córek waszych. Zniszczę wasze wyżyny słoneczne, rozbiję wasze stele, rzucę wasze trupy na trupy waszych bożków, będę się brzydzić wami (Kpł 26,29-30).

Nie ocaleją przed Tobą zarozumialcy wyniośli, bo nienawidzisz tych wszystkich, którzy czynią zło i nieprawość. Ty niszczysz kłamców, bo Pan gardzi zbrodniarzem obłudnym (Ps 5,6-7).

… bo Pan się brzydzi przewrotnym, a z wiernym obcuje przyjaźnie (Prz 3,32).

Obrzydłe są dla Pana serca przewrotne, On tych miłuje, których droga prawa (Prz 11,20).

Obrzydłe Panu serce wyniosłe, z pewnością karania nie ujdzie (Prz 16,5).

Kto uwalnia łotra i kto skazuje niewinnych: Pan do obu czuje odrazę (Prz 17,15).

Jak pogodzić owe teksty z innymi, które potwierdzają Bożą miłość do grzeszników? Jak można mówić, że Bóg czuje obrzydzenie i nienawiść do grzeszników, a zarazem ich kocha?

Trzeba uznać, iż istnieją różne rodzaje miłości. Jeden z nich to miłość bezwarunkowa. Można by ją nazwać „miłością miłosierną”. Ona mówi: – Kocham cię pomimo… – Kocha ludzi bez względu na ich postępowanie. Taką miłość Bóg ma wobec grzeszników.

Miłości miłosiernej jest przeciwstawiona miłość uwarunkowana. Można ją nazwać „miłością aprobującą”. Na nią się zasługuje. Mówi ona: – Kocham cię ze względu na …

Niektórzy uważają, że miłość warunkowa wcale nie jest miłością. Albo pomniejszają jej wartość twierdząc, że jest samolubna, różna od miłości Bożej.

Jednakże prawdą jest, iż Bogu nie jest obca miłość warunkowa, o czym się przekonamy na podstawie Biblii. Nie należy zatem z niej drwić. Miłość warunkowa jest podstawową miłością, jaką Bóg okazuje swoim dzieciom. Powinniśmy bardziej pragnąć Bożej miłości warunkowej niż Jego miłości miłosiernej.

Czy miłość aprobująca jest gorszym rodzajem miłości?

Zadaj sobie takie pytanie: – Jaki rodzaj miłości wolałbym, aby mi okazywano: miłosierną czy aprobującą? – Na pewno wolałbyś, żeby inni kochali cię „ze względu na” coś a nie „pomimo” czegoś.

Co chciałbyś usłyszeć od współmałżonka: – Nie ma powodu, bym cię kochał, bo nie ma w tobie niczego, co by mnie motywowało do okazywania ci dobroci. – Czy też: – Kocham cię z wielu powodów, bo podziwiam w tobie tak wiele rzeczy. Zapewne wolelibyśmy, aby partner kochał nas miłością aprobującą. Taki rodzaj miłości przyciąga mężczyznę i kobietę do siebie oraz ich związek utrzymuje. Jeżeli nic już nie podziwiamy w swoim współmałżonku, kiedy ustaje wszelka miłość aprobująca, nasz związek ma nikłe szanse przetrwania. Jeśli trwa, to dzięki miłości miłosiernej, wypływającej z bogobojnego charakteru tego, który tę miłość okazuje.

Wobec powyższego widzimy, iż ani miłość aprobująca ani warunkowa nie jest jej gorszym rodzajem. Jak miłość miłosierna jest najcenniejszą miłością, jaką można dawać, tak miłość aprobująca jest najcenniejszą miłością, jaką można otrzymywać. Ponadto miłość aprobująca jest jedynym rodzajem miłości, jaką Ojciec okazywał Jezusowi, co wynosi ją na należne jej wyżyny szacunku. Bóg Ojciec nigdy nie wykazywał odrobiny miłości miłosiernej wobec Jezusa, ponieważ w Chrystusie nigdy nie było nic niegodnego miłości. Jezus zaświadczył:

Dlatego Ojciec Mnie miłuje, bo Ja oddaję swoje życie, aby na nowo je odzyskać (J 10,17).

Widzimy zatem, że Ojciec kochał Jezusa ze względu na Jego posłuszeństwo aż do śmierci. Miłość aprobująca nie wymaga akceptacji niczego, co jest złem; ona docenia wszystko, co dobre. Jezus zasługiwał na miłość Ojca.

Twierdził, że trwał w miłości swego Ojca przestrzegając Jego przykazań:

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w Mojej miłości. Jeśli będziecie zachowywać Moje przykazania, będziecie trwać w Mojej miłości, jak Ja zachowałem przykazania Mojego Ojca i trwam w Jego miłości (J 15,9-10).

Tekst ten wskazuje, iż mamy za przykładem Jezusa trwać w Jego miłości, zachowując Jego przykazania. Mówi tu wyraźnie o miłości aprobującej, twierdzi, że możemy i powinniśmy zasługiwać na Jego miłość. Jednakże z powodu nieposłuszeństwa Jego przykazaniom możemy się tej miłości pozbawić. W Jego miłości trwamy tylko wówczas, gdy zachowujemy Jego przykazania. Niestety dzisiaj rzadko się o tym mówi, a powinno, bo tak powiedział sam Jezus.

Nieco dalej potwierdził Bożą miłość aprobującą wobec tych, którzy są posłuszni Jego przykazaniom:

Sam bowiem Ojciec was miłuje, bo wy Mnie umiłowaliście i uwierzyliście, że Ja wyszedłem od Boga (J 16,27).

Kto przyjął Moje przykazania i je zachowuje, ten Mnie miłuje. Tego zaś, kto Mnie miłuje, umiłuje Mój Ojciec i Ja go będę miłować, i objawię mu siebie… Jeśli kto Mnie miłuje i będzie zachowywał Moje słowo, Mój Ojciec go umiłuje i do niego przyjdziemy, i zamieszkamy u niego (J 14,21.23).

Zauważmy, że w ostatnim urywku Jezus nie składał obietnicy niezaangażowanym wierzącym, iż jeśli zaczną zachowywać Jego słowa, On się do nich przybliży w szczególny sposób. Po prostu obiecał każdemu, kto zacznie Go miłować i przestrzegać Jego słowa, że Ojciec też go umiłuje i że razem z Ojcem w nim zamieszkają. To wyraźnie odnosi się do nowonarodzenia. Każdy narodzony na nowo posiada i Ojca i Syna, którzy w nim zamieszkują dzięki Duchowi Świętemu (zob. Rz 8,9). Widzimy zatem, że prawdziwie narodzonymi na nowo są ci, którzy się opamiętali i zaczynają okazywać posłuszeństwo Jezusowi. Tylko tacy uzyskują aprobującą miłość Ojca.

Oczywiście, Jezus wciąż rezerwuje miłość miłosierną wobec tych, którzy w Niego wierzą. Kiedy bywają nieposłuszni, gotów jest im wybaczyć, jeśli wyznają swoje grzechy i przebaczą bliźnim.

Zakończenie

Nie jest prawdą, że Bóg kocha swoje posłuszne dzieci tak samo jak grzeszników. Tym ostatnim okazuje miłość miłosierną. Jest ona tymczasowa, trwa tylko do ich śmierci. Kochając ich miłością miłosierną jednocześnie ich nienawidzi, bo nie aprobuje ich charakteru. Tego właśnie naucza Biblia.

Z drugiej strony, Bóg kocha swoje dzieci o wiele bardziej niż ludzi nienawróconych. Okazuje im przede wszystkim miłość aprobującą, ponieważ się opamiętali i starają się zachowywać Jego przykazania. W miarę, jak wzrastają w świętości ma coraz mniej podstaw do tego, by okazywać im miłość miłosierną, a coraz więcej, by ich kochać miłością aprobującą, a tego właśnie oni pragną.

Z powyższego wynika, iż współcześni kaznodzieje i nauczyciele często przedstawiają Bożą miłość w sposób mylący i niedokładny. W świetle nauki Pisma Świętego zastanówmy się przez chwilę i oceńmy znane frazesy mówiące o Bożej miłości:

1) Nie możesz nic zrobić, aby Bóg kochał cię odrobinę więcej lub mniej, niż kocha cię obecnie.

2) Nie możesz nic zrobić, aby Bóg przestał cię kochać.

3) Boża miłość jest bezwarunkowa.

4) Bóg kocha wszystkich jednakowo.

5) Bóg kocha grzesznika, ale nienawidzi grzechu.

6) Nie możesz nic zrobić, aby zasłużyć na Bożą miłość.

7) Boża miłość do nas nie zależy od naszych dokonań.

Wszystkie powyższe stwierdzenia są potencjalnie mylące lub wręcz fałszywe, jako że w większości odrzucają Bożą miłość aprobującą, zaś wiele z nich błędnie przedstawia Jego miłość miłosierną.

W odniesieniu do punktu 1) jest coś, co wierzący mogą zrobić, aby Bóg okazywał im więcej miłości aprobującej: mogą być bardziej posłuszni. Mogą też sprawić, by Bóg okazywał im mniej miłości aprobującej: być nieposłuszni. Grzesznicy mogą zrobić coś, żeby Bóg pokochał ich o wiele bardziej: opamiętać się. Wówczas zdobędą Bożą miłość aprobującą. Mogą też zrobić coś, żeby Bóg mniej ich pokochał: umrzeć. Utracą wtedy jedyną miłość, jaką Bóg ma wobec nich, miłosierną.

W odniesieniu do punktu 2) chrześcijanin może utracić Bożą miłość aprobującą powracając do życia w grzechu, wtedy może liczyć tylko na Bożą miłość miłosierną. Także niewierzący, kiedy umiera, traci Bożą miłość miłosierną, jedyną, na jaką mógł liczyć.

W odniesieniu do punktu 3) Boża miłość aprobująca jest bezsprzecznie uwarunkowana. Nawet Jego miłość miłosierna jest uzależniona od pozostawania człowieka przy życiu. Po śmierci ustaje, jest zatem warunkowa, bo tymczasowa.

W odniesieniu do punktu 4) jest prawdopodobne, iż Bóg nie kocha wszystkich tak samo, bo chociaż aprobuje i grzeszników i zbawionych, to w różnoraki sposób. Na pewno Jego miłość wobec grzeszników nie jest taka sama co wobec świętych.

W odniesieniu do punktu 5) Bóg nienawidzi i grzeszników, i ich grzechów. Należałoby raczej mówić, że Bóg kocha grzeszników miłością miłosierną, a nienawidzi ich grzechów. Z punktu widzenia Jego miłości aprobującej nienawidzi ich.

W odniesieniu do punktu 6) każdy może i powinien starać się zasłużyć na Bożą miłość aprobującą. Nikt oczywiście nie może zasłużyć na Jego miłość miłosierną, jest bowiem bezwarunkowa.

Wreszcie, w odniesieniu do punktu 7) Boża miłość miłosierna nie opiera się na naszych osiągnięciach, jednakże Jego miłość aprobująca na pewno tak.

Chcę przez to powiedzieć, że kaznodzieja, który pozyskuje uczniów, winien przedstawiać Bożą miłość dokładnie tak, jak ją opisuje Biblia, aby nikogo nie zwodzić. Do nieba wejdą tylko ci, których Bóg kocha „miłością aprobującą”, czyli tacy, którzy narodzili się na nowo i są posłuszni Jezusowi. Pozyskujący uczniów sługa ewangelii nie będzie nauczał czegoś, co nie motywuje ludzi do świętości. Jego cel jest taki sam jak Boży: pozyskiwać uczniów, którzy przestrzegają wszystkich przykazań Chrystusa.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

 


[1]. Głoszenie ewangelii przez ewangelistów należy uważać za pewną formę nauczania, ci zaś muszą bezsprzecznie zwiastować ewangelię zgodną z Biblią.

[2]. Nie wszyscy wierzący mają obowiązek nauczać publicznie większe grupy ludzi, jednak na każdym, w trakcie pozyskiwania uczniów, spoczywa odpowiedzialność nauczania na zasadzie jeden na jeden (zob. Mt 5,19; 28,19-20; Kol 3,16; Hbr 5,12).

 

[3]. Używam trybu przypuszczającego, ponieważ owe wilki w owczej skórze to najwyraźniej egoistycznie motywowani działacze kościelni, którzy zostaną wtrąceni do piekła. Od szczerych duchownych, kierujących się wszak niewłaściwymi pobudkami, różnią się stopniem złych motywacji.

[4]. To zadziwiające, że niektórzy nauczyciele, nie mogący zignorować faktu, iż niewierny sługa przedstawia człowieka wierzącego, twierdzą, że miejsce płaczu i zgrzytania zębów znajduje się gdzieś na obrzeżach nieba. Tam niewierni wierzący będą rzekomo opłakiwać brak nagrody, aż do chwili gdy Jezus otrze ich łzy i wpuści do nieba!

[5]. To jasne, że wierzący, który popełni pojedynczy grzech, nie od razu utraci zbawienie. Prosząc Boga o przebaczenie, otrzyma je (jeśli wybaczy swym winowajcom). Ci, którzy o przebaczenie nie proszą, narażają się na Boże karcenie. Jedynie zatwardzając serce na wielokrotne karcenie wierzący naraża się na utratę zbawienia.

[6]. Osoby nadal nie przekonane do tego, iż chrześcijanin może zbawienie utracić, powinny rozważyć wszystkie poniższe urywki Nowego Testamentu: Mt 18,21-35; 24,4-5.11-13.23-26.42-51; 25,1-30; Łk 8,11-15; 11,24-28; 12,42-46; J 6,66-71; 8,31-32.51; 15,1-6; Dz 11,21-23; 14,21-22; Rz 6,11-23; 8,12-14.17; 11,20-22; 1Kor 9,23-27; 10,1-21; 11,29-32; 15,1-2; 2Kor 1,24; 12,21 – 13,5; Ga 5,1-4; 6,7-9; Flp 2,12-16; 3,14 – 4,1; Kol 1,21-23; 2,4-8.18-19; 1Tes 3,1-8; 1Tm 3,1-7.18-20; 4,1-16; 5,5-6.11-15; 6,9-12.17-19.20-21; 2Tm 2,11-18; 3,13-15; Hbr 2,1-3; 3,6-19; 4,1-16; 5,8-9; 6,4-9.10-20; 10,19-39; 12,1-17.25-29; Jk 1,12-16; 4,4-10; 5,19-20; 2P 1,5-11; 2,1-22; 3,16-17; 1J 2,15-28; 5,16; 2J 6-9; Jud 20-21; Ap 2,7.10-11.17-26; 3,4-5.8-12.14-22; 21,7-8; 22,18-19. Teksty podawane przez zwolenników doktryny bezwarunkowego wiecznego bezpieczeństwa zwyczajnie podkreślają, iż Bóg jest wierny w kwestii naszego zbawienia, nic zaś nie mówią o odpowiedzialności ludzi. Należy zatem ich interpretację zharmonizować z jakże wieloma powyższymi tekstami Pisma. Fakt, że Bóg obiecuje być wierny, nie jest żadną gwarancją wierności człowieka. Moje zapewnienie, że nigdy nie złamię przysięgi małżeńskiej i żony nie opuszczę, wcale nie gwarantuje, iż ona mnie nie zostawi.

[7]. Można by wysuwać zastrzeżenia co do tego, że wszystkie teksty mówiące o Bożej nienawiści i obrzydzeniu do grzeszników pochodzą ze Starego Testamentu. Jednak Boże nastawienie wobec grzeszników od tamtego czasu się nie zmieniło. Rozmowa Jezusa z Kananejką z Mt 15,22-28 jest doskonałym nowotestamentowym przykładem Bożej postawy wobec grzeszników. Jezus najpierw nie chciał nawet słuchać jej błagań, a nawet nazwał ją psem. Dzięki jej wytrwałej wierze Jezus okazał w końcu miłosierdzie. Opinia Jezusa o nauczycielach Prawa i faryzeuszach nie mieści się w kategoriach miłości aprobującej (zob. Mt 23).

 

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Służba nauczania

Rozwój kościoła

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy

Jako pastor chcesz, by twój kościół się rozwijał. To powszechne pragnienie pastorów. Ale po co ma się rozwijać? Jaki jest tego szczery powód w twoim sercu?

Czy po to, abyś poczuł się spełniony? Czy chcesz być szanowany i czuć się kimś wpływowym? Czy chcesz mieć władzę nad ludźmi? Czy chcesz się wzbogacić? To są oczywiście niewłaściwe pobudki.

Jeśli chcesz rozwoju kościoła po to, aby Bóg był uwielbiony dzięki przemianie życia wielu ludzi, dokonanej przez Ducha Świętego, to taka motywacja jest właściwa.

Oczywiście, można oszukiwać samych siebie i twierdzić, że nasze motywy są czyste, podczas gdy faktycznie są podszyte egoizmem.

Jak rozpoznać swoje prawdziwe motywy? Skąd mamy wiedzieć, czy naprawdę chcemy budować Królestwo Boże, a nie własne?

Jednym ze sposobów jest zbadanie naszych reakcji na sukcesy innych pastorów. Jeśli uważamy, że nasze motywy są czyste, bo szczerze pragniemy wzrostu Bożego królestwa oraz Jego Kościoła, ale słysząc o rozwoju innych kościołów czujemy w sercu zazdrość, to nasze pobudki nie do końca są właściwe. Tak naprawdę nie interesuje nas wzrost globalnego Kościoła, tylko rozwój naszego kościoła lokalnego. A dlaczego tak się dzieje? Bo nasze motywy przynajmniej częściowo są samolubne.

Sprawdźmy też swoje pobudki badając, jak reagujemy na wieść o powstaniu nowego kościoła w naszej okolicy. Jeśli czujemy się zagrożeni, to znak, iż bardziej zależy nam na królestwie własnym niż Bożym.

Również pastorzy dużych lub rozwijających się kościołów mogą w ten sam sposób sprawdzić swoje motywy, zadając sobie pytanie: – Czy byłbym gotów założyć nowe kościoły lokalne, wysyłając do nich swych kluczowych liderów i pozbywając się członków własnej kongregacji, zmniejszając tym samym jej stan liczebny? – Pastor niechętny takiej idei buduje swój kościół dla własnej chwały. (Choć z drugiej strony pastor dużego kościoła może zakładać nowe kościoły także dla własnej chwały, aby móc się tym chwalić.) Kolejne pytanie brzmiałoby: – Czy utrzymuję kontakty z pastorami mniejszych kościołów, czy też się od nich dystansuję, bo osiągnąłem „wyższy poziom”? – Albo: – Czy podjąłbym się pastorowania grupy dwunastu do dwudziestu osób w kościele domowym, czy też moje ego by tego nie zniosło?[1]

Ruch na rzecz wzrostu kościołów

W chrześcijańskich księgarniach w USA i Kanadzie są całe półki książek na temat wzrostu kościoła. Zawarte w nich pomysły rozeszły się po całym świecie. Pastorzy pragną wiedzieć, jak poprawić frekwencję w kościele i często skwapliwie korzystają z porad pastorów amerykańskich mega-kościołów, uważanych za autorytety z uwagi na wielkość budynków oraz liczbę uczestników niedzielnych nabożeństw.

Jednak osoby mające choć trochę rozeznania wiedzą, iż frekwencja i rozmiar budynku niekoniecznie świadczą o tym, że tam dokonuje się skuteczna „formacja” uczniostwa. Niektóre kościoły w Ameryce rozrosły się dzięki atrakcyjnym doktrynom, będącym wynaturzeniem prawd biblijnych. Rozmawiałem z pastorami na całym świecie, którzy byli zaszokowani faktem, iż mnóstwo amerykańskich pastorów wierzy oraz głosi, że osoba zbawiona nie może zbawienia utracić, bez względu na to, w co wierzy lub jak się w życiu prowadzi. Wielu zwiastuje „rozcieńczoną” ewangelię o taniej łasce, sugerując ludziom, że do nieba można pójść bez świętości. Całkiem pokaźna rzesza głosi ewangelię sukcesu, podsycając chciwość ludzi, dla których religia jest sposobem na zdobycie skarbów na ziemi. Techniki rozwoju kościoła, stosowane przez takich pastorów, z pewnością nie powinny być naśladowane.

Przeczytałem sporo książek na ten temat i mam co do ich treści mieszane uczucia. Wiele podaje strategie i rady do pewnego stopnia biblijne, i te warto przeczytać. Lecz prawie wszystkie są oparte na liczącym 1700 lat modelu kościoła instytucjonalnego, nie zaś na modelu biblijnym. W efekcie skupiają się nie na budowaniu ciała Chrystusa poprzez pomnażanie liczby uczniów oraz tych, którzy ich pozyskują, lecz na tworzeniu kongregacji instytucjonalnych, co zawsze wymaga większych budynków, liczniejszego wyspecjalizowanego personelu i programów oraz struktury przypominającej raczej korporację biznesową niż chrześcijańską rodzinę.

Niektóre strategie rozwoju kościoła sugerują, że aby zwiększyć frekwencję i przyciągnąć ludzi, którzy nie chcą pójść za Jezusem, należy nabożeństwa uatrakcyjnić. Doradzają krótkie, pozytywne kazania, mało wylewne uwielbianie, mnóstwo zajęć towarzyskich, brak wzmianek o pieniądzach itd. To nie prowadzi do pozyskiwania uczniów gotowych zaprzeć się samych siebie i przestrzegać wszystkich przykazań Chrystusa. Daje tylko przyrost członków, którzy uważają się za chrześcijan, ale niczym się nie różnią od świata i szeroką drogą zmierzają do piekła. Nie jest to Boża strategia zdobycia świata ale strategia szatana, by zdobyć Kościół. To nie „rozwój Kościoła” ale „rozwój świata”.

„Model wrażliwy na poszukujących”

Tak nazywa się najpopularniejsza amerykańska strategia. Zgodnie z nią niedzielne nabożeństwa mają być takie, aby: (1) chrześcijanie mogli bez oporów zapraszać swych niezbawionych znajomych, zaś (2) niezbawieni mogli usłyszeć ewangelię która ich nie zraża, ale jest im bliska i zrozumiała. Nabożeństwa w ciągu tygodnia oraz małe grupy są zarezerwowane dla szkolenia wierzących w uczniostwie.

W ten sposób pewne nieliczne kościoły znacznie się rozrosły. Wśród amerykańskich kościołów instytucjonalnych właśnie te posiadają największy potencjał do ewangelizowania i wychowywania ludzi, o ile wszyscy zostaną włączeni do małych grup (co się dzieje rzadko), by tam uczyć się uczniostwa, oraz jeśli zwiastowana ewangelia nie jest okrojona (a często bywa, kiedy celem jest to, by nikogo nie urazić, jako że prawdziwa ewangelia razi ludzką pychę). Kościoły wrażliwe na ludzi nowych stosują przynajmniej jakąś strategię dotarcia do niezbawionych, czego brakuje w przypadku większości kościołów instytucjonalnych.

A jak się ma ów amerykański model wrażliwości na poszukujących do biblijnego modelu rozwoju kościoła?

W Dziejach Apostolskich powołani przez Boga apostołowie i ewangeliści głosili ewangelię publicznie oraz po domach, czemu towarzyszyły znaki i cuda, przyciągające uwagę niewierzących. Ci, którzy się opamiętali i uwierzyli w Pana Jezusa, poddawali się nauce apostolskiej i regularnie spotykali się w domach. Tam uczyli się Bożego Słowa, posługiwali duchowymi darami, obchodzili Wieczerzę Pańską, wspólnie się modlili itd., czyniąc to wszystko pod przewodnictwem starszych/pastorów/przełożonych. Powołani zaś przez Boga nauczyciele i prorocy odwiedzali lokalne kościoły. Wszyscy dzielili się ewangelią ze znajomymi i sąsiadami. Nie trzeba było wznosić budynków. To by spowalniało rozwój Kościoła i ograbiało Boże Królestwo ze środków przeznaczonych na szerzenie ewangelii i czynienie ludzi uczniami. Liderzy przechodzili sprawne praktyczne szkolenie, angażując się w służbę, nie musiano ich wysyłać do seminariów czy szkół biblijnych. Wszystko to skutkowało niesamowitym rozwojem Kościoła aż do czasu, gdy w danej okolicy pozyskano wszystkich ludzi otwartych na ewangelię.

Dla porównania model wrażliwy na poszukujących z reguły jest pozbawiony znaków i cudów, brakuje mu zatem owej niebiańskiej metody przyciągania ich oraz przekonywania ludzi. Opiera się na marketingu i reklamie, by przyciągnąć ludzi do budynku, gdzie mogą usłyszeć kazanie. Głównymi środkami dotarcia do ludzi są umiejętności oratorskie oraz siła przekonywania kaznodziei. Jakże to odmienne od metod Pawła, który napisał: „A moje słowo i moje głoszenie nie opierały się na przekonujących słowach mądrości, ale na ukazywaniu Ducha i mocy, aby wasza wiara nie opierała się na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Boga” (1Kor 2,4-5).

Dalsze różnice

Model wrażliwy na poszukujących w zasadzie obywa się bez apostołów i ewangelistów, ponieważ najważniejszą postacią jest pastor. Ciekawe, czy wyeliminowanie apostołów i ewangelistów z dzieła ewangelizacji i przejęcie ich odpowiedzialności przez pastorów jest lepszą metodą rozwoju Kościoła?[2]

Pastor wrażliwy na osoby poszukujące wygłasza kazanie raz w tygodniu na niedzielnym nabożeństwie, na które wierzący mają przyprowadzać osoby niezbawione. W zasadzie owi znajomi członków kościoła mogą usłyszeć ewangelię tylko raz w tygodniu, jeśli zechcą przyjść do kościoła. A najpierw muszą zostać zaproszeni przez tych członków, którzy zechcą to zrobić. W modelu biblijnym apostołowie i ewangeliści nieustannie zwiastują ewangelię i publicznie i po domach, a wszyscy wierzący opowiadają ewangelię swoim znajomym oraz sąsiadom. Który z tych modeli pozwala większej liczbie niezbawionych usłyszeć ewangelię?

Model wrażliwy na poszukujących wymaga odpowiedniego budynku, by wierzący nie wstydzili się zaprosić tam swych niewierzących znajomych, którzy do takiego miejsca przyjdą bez oporów. To zawsze wymaga sporych wydatków. Zanim będzie można „szerzyć” ewangelię, najpierw trzeba zdobyć lub zbudować porządny budynek. W Ameryce musi on mieć dobrą lokalizację, zazwyczaj w bogatej dzielnicy. Natomiast model biblijny nie wymaga ani żadnych szczególnych budynków, ani dobrej lokalizacji ani też pieniędzy. Szerzenie ewangelii nie jest ograniczone rozmiarem specjalnego miejsca niedzielnych zgromadzeń.

Kolejne różnice

Apostołowie i ewangeliści w Dziejach Apostolskich wzywali ludzi, aby się opamiętali, uwierzyli w Pana Jezusa i od razu dali się ochrzcić. Spodziewano się, że w chwili nawrócenia ludzie ci staną się uczniami Chrystusa, czyli spełnią warunki uczniostwa określone przez Jezusa, a wymienione w Łk 14,26-33 oraz J 8,31-32. Kochali Jezusa ponad wszystko, żyli Jego Słowem, brali swój krzyż rezygnując z własnych praw, teraz byli tylko zarządcami tego, co należy do Boga.

Ewangelia głoszona w kościołach wrażliwych na ludzi poszukujących często jest inna. Grzesznikom się mówi, że Bóg, który bardzo ich kocha, potrafi zaspokoić ich potrzeby, i że zostaną zbawieni „przyjmując Jezusa jako Zbawiciela”. Po wypowiedzeniu krótkiej „modlitwy grzesznika”, nie usłyszawszy ani słowa o kosztach uczniostwa, są upewniani, iż naprawdę są zbawieni. Potem są zachęcani do przyłączenia się do odpowiedniej grupy, gdzie będą mogli wzrastać w Chrystusie. Kiedy do tej grupy przystąpią (a wielu nie pojawia się już więcej w kościele), są poddawani systematycznemu procesowi nauki, skupionemu na zdobywaniu wiedzy na temat konkretnych doktryn kościoła, a nie na uczeniu się posłuszeństwa przykazaniom Chrystusa. Szczyt owego programu „uczniostwa” następuje wtedy, gdy wierzący w końcu zaczyna oddawać swą dziesięcinę kościołowi (pokrywającą przede wszystkim dług budowlany oraz niebiblijne etaty, co się sprowadza do kiepskiego szafarstwa: wspiera się cele w większości nie wyznaczone przez Boga, zaś ograbia to, co według Boga winno być wspierane). Po czym, kiedy zaczyna spełniać jakąś pomocną rolę w kościele instytucjonalnym, o której Pismo w ogóle nie wspomina, wmawia się mu, że „znalazł swoje miejsce w służbie”.

Co by się stało, gdyby rząd waszego państwa, przejęty małą liczbą ochotników zgłaszających się do wojska, postanowił stać się „wrażliwy na poszukujących”? Potencjalnym rekrutom byłby gotów obiecać, że po zgłoszeniu się niczego nie będzie się od nich wymagało, ich żołd będzie, niezapracowanym i niezasłużonym podarunkiem. Mogą wstawać o dowolnej porze. Mogą uczestniczyć w musztrze, jeśli będą chcieli, chyba że wolą oglądać telewizję. Gdyby wybuchła wojna, sami zadecydują, czy wezmą udział w walce czy też pójdą na plażę. Jaki byłby tego efekt?

Niewątpliwie szeregi wojska pękałyby w szwach! Ale to nie byłoby wojsko gotowe do wypełnienia zadania. Coś podobnego się dzieje w kościołach wrażliwych na poszukujących. Obniżanie poprzeczki poprawia niedzielną frekwencję, ale podważa prawdziwe uczniostwo i posłuszeństwo. Te kościoły, które w niedzielę „głoszą ewangelię”, a tylko na tygodniowych spotkaniach „zajmują się uczniostwem”, stają wobec problemu. Jeśli dopiero wtedy mówią ludziom, że do nieba pójdą tylko uczniowie Jezusa, ci mogą się czuć oszukani niedzielnymi kazaniami. Dlatego owe kościoły muszą zwodzić ludzi również podczas spotkań tygodniowych, przedstawiając uczniostwo oraz posłuszeństwo jako coś dobrowolnego, a nie jako wymóg dla ludzi zdążających do nieba.[3]

Doskonale rozumiem, iż niektóre kościoły instytucjonalne pewne aspekty modelu biblijnego włączają, a inne odrzucają. Jednakże model biblijny jest najwyraźniej najbardziej skuteczny w pomnażaniu szeregów uczniów oraz ich wychowawców.

Dlaczego nie jest stosowany obecnie? Lista powodów wydaje się nieskończona, ale w ostatecznym rozrachunku okazują się nimi tradycja, niewiara i nieposłuszeństwo. Dla wielu model biblijny wydaje się w dzisiejszym świecie niemożliwością. Jednak faktem jest, iż jest on stosowany w wielu miejscach na świecie. Na przykład niesłychany rozwój kościoła w Chinach w ciągu ostatnich 50 lat dokonuje się tylko dzięki temu, że wierzący trzymają się wzorca biblijnego. Czy w Chinach Bóg jest inny niż gdzie indziej?

Chcę przez to powiedzieć, iż pastorzy poza Ameryką powinni się wystrzegać amerykańskich metod rozwoju kościoła, tak promowanych na całym świecie. Jeśli zastosują metodę biblijną, odniosą o wiele większy sukces w wypełnianiu Chrystusowego celu pozyskiwania uczniów.

Pokłosie

Z mojej obserwacji wynika, iż wielu propagatorów współczesnych teorii rozwoju kościoła zupełnie nie rozumie „szeregowych” pastorów na całym świecie. Ogromna ich większość pracuje w zborach liczących mniej niż sto członków. I wielu się zniechęca próbując zastosować owe techniki rozwoju, które nie przynoszą efektów, a wręcz szkody, niezawinione przez pastorów. Nikt nie chce przyznać, iż szereg czynników, niezależnych od ich działań, ogranicza rozwój kościołów. Spójrzmy na niektóre z nich.

Przede wszystkim wzrost kościoła jest ograniczony liczebnością lokalnej populacji. To oczywiste, że większość dużych kościołów instytucjonalnych znajduje się w ogromnych metropoliach. Mieszkają tam miliony ludzi, spośród których można „rekrutować” członków. Gdyby jednak liczby stanowiły rzeczywisty wskaźnik sukcesu, to kościół należałoby oceniać nie na podstawie jego wielkości, ale procentowego udziału w miejscowej populacji. Zatem niektóre 10-osobowe kościoły są o wiele skuteczniejsze od tych, liczących 10 tysięcy. Lokalny kościół z 10 członkami w wiosce liczącej 50 mieszkańców ma na swym koncie sukces większy niż kościół 10-tysięczny w 5-milionowym mieście. (Jednak pastorów 10-osobowych zborów nikt nie zaprosi na mównicę podczas konferencji poświęconej rozwojowi kościoła.)

Drugi czynnik ograniczający rozwój kościoła

Po drugie, wzrost kościoła jest ograniczony stopniem nasycenia wszystkich kościołów na danym terenie osobami otwartymi na ewangelię. W danym czasie liczba takich ludzi jest określona. Kiedy już wszyscy zostaną pozyskani, żaden lokalny kościół nie odnotuje wzrostu, co najwyżej członkowie jednego kościoła przeniosą się do innego (właśnie w ten sposób rozwinęło się wiele dużych kościołów, kosztem innych na danym terenie).

To oczywiste, że każdy chrześcijanin kiedyś był zamknięty na ewangelię, ale otworzył się pod wpływem działania Ducha Świętego. Zatem możliwe jest, że ludzie dotychczas zamknięci się otworzą. Gdy to następuje, kościoły się rozwijają. Tak zwane „przebudzenie” ma miejsce wtedy, gdy wielu zamkniętych ludzi nagle się otwiera. Nie należy wszak zapominać, iż otwarcie się jednej osoby to także przebudzenie, tylko na małą skalę. Każde duże przebudzenie zaczyna się od otwarcia się jednej osoby. Pastorze, nie gardź więc „dniem skromnych początków”.

Jezus wysyłał uczniów, by głosili ewangelię w miastach, o których wiedział, że będą zamknięte, i ani jeden człowiek się nie opamięta (zob. Łk 9,5). A mimo to Jezus kazał w to miejsce iść. Czy wtedy uczniowie nie odnieśli sukcesu? Przeciwnie, bo choć nikt się nie nawrócił (i żaden kościół się nie rozwinął), powiodło im się, bo okazali posłuszeństwo Jezusowi.

Jezus nadal wysyła pastorów do wiosek, miast i osiedli, choć wie, że tylko mały odsetek ludzi otworzy się na ewangelię. Ci słudzy, wiernie posługujący w swoich niewielkich zgromadzeniach, w Bożych oczach odnoszą sukcesy, choć w opinii niektórych ekspertów od rozwoju kościoła mogą być przegranymi.

Wszyscy pastorzy, gdziekolwiek pracują, powinni być zachęceni faktem, iż dzięki łasce Boga i w odpowiedzi na wstawiennicze modlitwy Jego ludu, ludzie zamknięci na ewangelię się otwierają. To On wpływa na niezbawionych poprzez ich sumienie, stworzony przez siebie świat, okoliczności, doraźnie zsyłane kary, żywe świadectwo Jego Kościoła, głoszenie ewangelii oraz działanie Ducha Świętego, który ludzi przekonuje. Pastorze, głowa do góry. Nie ustawaj w posłuszeństwie, modlitwie i zwiastowaniu Słowa. Każde duże przebudzenie poprzedza ogromna potrzeba przebudzenia. I zawsze jest ktoś, kto o takim przebudzeniu marzy. Nie przestawaj marzyć!

Trzeci czynnik ograniczający rozwój kościoła

To możliwości samego pastora. Większość pastorów nie posiada umiejętności potrzebnych do prowadzenia dużej kongregacji i to nie ich wina. Nie mają po prostu zdolności organizacyjnych, administracyjnych czy kaznodziejskich wymaganych w dużym kościele. Najwyraźniej nie są powołani przez Boga do służby w dużych kongregacjach i popełniliby błąd, próbując prowadzić cokolwiek innego niż przeciętnej wielkości kościół instytucjonalny lub domowy.

Czytałem niedawno popularną książkę na temat przywództwa, autorstwa pastora jednego z największych kościołów w Ameryce. Czytając, co radził współczesnym pastorom, nie mogłem odpędzić jednej myśli: – On nie mówi, jak być pastorem, lecz dyrektorem naczelnym dużej korporacji. – Dla pastora amerykańskiego mega-kościoła nie ma innego wyboru. Potrzebuje licznego personelu pomocniczego, a zarządzanie tym personelem to praca na pełny etat. Autor książki posiada wystarczające umiejętności, by szefować wielkiej świeckiej korporacji. (I faktycznie w swojej książce często cytuje znanych konsultantów od zarządzania wielkim biznesem, dostosowując ich porady do potrzeb swoich czytelników, czyli pastorów.) Jednak wielu, jeśli nie większość, nie posiada takich jak on zdolności przywódczych i menedżerskich.

W swej książce autor szczerze opisuje, jak kilkakrotnie podczas tworzenia swej ogromnej kongregacji popełnił niemal śmiertelne błędy, które mogły go kosztować utratę rodziny lub perspektyw na dalsze pastorowanie. Dzięki Bożej łasce się ostał. Przypomniały mi się liczne przypadki, kiedy to inni pastorzy instytucjonalni, dążąc do podobnego sukcesu popełnili podobne błędy i dotknęła ich całkowita ruina. Niektórzy, poświęcając się swoim kościołom, utracili dzieci lub zrujnowali swoje małżeństwa. Inni doznali załamania nerwowego lub poważnie się „wypalili” jako pastorzy. Jeszcze inni tak się zniechęcili, że definitywnie zrezygnowali ze służby w kościele. Wielu przetrwało, ale niewiele więcej można by o nich powiedzieć. Prowadzą życie milczącej rozpaczy, zastanawiając się, czy warto ponosić taką nadludzką ofiarę.

Treść owej książki uzmysłowiła mi mądrość pierwszego Kościoła, który w niczym nie przypominał współczesnych kościołów instytucjonalnych, bo żaden pastor nie miał pod swoją pieczą więcej niż około 25 osób. Jak już stwierdziłem w poprzednim rozdziale, wielu pastorów uważających, że ich kościoły są za małe, powinni przeanalizować swoją posługę w świetle Pisma Świętego. Jeśli mają 50 członków, to być może ich zbór już jest za duży. I jeżeli wśród nich są uzdolnieni liderzy, może powinni z modlitwą zastanowić się, czy nie sprzedać budynku i nie podzielić się na trzy kościoły domowe po to, by pozyskiwać uczniów i budować Boże Królestwo Bożymi metodami.

Jeśli ta myśl wydaje się zbyt radykalna, niech przynajmniej szkolą w uczniostwie przyszłych liderów lub stworzą małe grupy, albo jeśli już je mają, niech pozwolą im działać jako niezależne kościoły domowe, a zobaczą, co się stanie.

Inne współczesne techniki liczebnego wzrostu kościoła

Oprócz modelu kościoła wrażliwego na poszukujących promuje się obecnie także inne techniki rozwoju kościoła lokalnego. Wiele z nich jest niebiblijnych, choć odwołują się do nauki o „walce duchowej”. Promuje się je pod takimi hasłami, jak „burzenie warowni”, „modlitwa walcząca” oraz „duchowe mapowanie” (oznakowanie terenu).

Zastanowimy się nad nimi w późniejszym rozdziale, traktującym o walce duchowej. Rozważmy jednak pokrótce, dlaczego takie praktyki, zupełnie nieznane apostołom, dzisiaj uważa się za nieodzowne dla rozwoju kościoła.

Wiele z tych nowych technik bierze się z przeżyć kilku pastorów. Mówią oni: – Zrobiłem to i tamto, i mój kościół się powiększył. A zatem jeśli ty zrobisz to samo, twój kościół też się rozwinie. – Natomiast prawda jest taka, iż nie ma żadnego istotnego związku pomiędzy liczebnym wzrostem ich kościołów a tymi dziwacznymi rzeczami, jakie czynili, chociaż sami myśleli inaczej. Dowodzą tego liczne przykłady pastorów, którzy dokładnie stosują owe dziwaczne praktyki, a ich kościoły wcale się nie rozwijają.

Pastor promujący wzrost kościoła mówi: – Kiedy zaczęliśmy wykrzykiwać na demony panujące nad naszym miastem, w kościele nastąpiło przebudzenie. Jeśli więc chcesz przebudzenia w swoim kościele, zacznij robić to samo.

Ale dlaczego w ciągu dwóch tysięcy lat historii Kościoła miało miejsce tak wiele wspaniałych przebudzeń bez wykrzykiwania na demony? To pokazuje, że chociaż pastor myślał, iż przebudzenie było efektem wykrzykiwania na demony, był w błędzie. Bardziej prawdopodobne jest to, iż ludzie w jego mieście zaczęli się otwierać na ewangelię. Być może w wyniku zespolonych modlitw wierzących, a ów pastor akurat tam się znalazł i głosił o zbawieniu. Najczęściej wzrost kościoła jest wynikiem znalezienia się we właściwym miejscu o właściwym czasie. (A Duch Święty często tak działa.)

Jeśli wykrzykiwanie na demony panujące nad miastem sprowadziło do kościoła przebudzenie, to dlaczego po pewnym czasie utraciło ono impet i wreszcie ustało, jak to się zawsze dzieje? Gdyby kluczem było wykrzykiwanie na demony, to logika podpowiada, że jeśli nie przestaniemy wykrzykiwać, to wszyscy w mieście przyjdą do Chrystusa. A tak nie jest.

Wystarczy się nieco zastanowić, aby dojść do prawdy. Jedynymi biblijnymi środkami prowadzącymi do przebudzenia są: modlitwa, zwiastowanie, nauczanie, wychowywanie uczniów, wsparcie Ducha Świętego itd. Lecz nawet te biblijne środki nie gwarantują wzrostu kościoła, ponieważ Bóg dał ludziom wolną wolę. Albo zechcą się opamiętać albo nie. Można powiedzieć, że nawet Jezusowi się nie powodziło, kiedy odwiedzane przez niego miasta nie pokutowały.

Chcę przez to powiedzieć, że do budowania kościoła musimy używać biblijnych środków. Wszystko inne jest stratą czasu, bo to dzieła zbudowane z drewna, słomy i siana, które kiedyś spłoną i nie zostaną nagrodzone (zob. Kor r. 3).

Wreszcie, celem nie powinien być tylko wzrost liczebny, ale kształtowanie uczniów. Jeśli w trakcie tego procesu kościół się rozwija, to chwała Bogu!


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: http://sklep.jakubwydawnictwo.com/index.php?p10,pozyskujacy-uczniow-sluga-bozy


[1]. Oto kolejna zaleta modelu kościoła domowego: pastorzy nie starają się tworzyć dużych kongregacji z niewłaściwych pobudek, ponieważ liczebność lokalnego kościoła jest ograniczona wielkością domu.

[2]. Z tego głównie powodu tak wielu ewangelistów, nauczycieli, proroków, a nawet apostołów zajmuje się obecnie pastorowaniem. Udzielone przez Boga posługi nie znajdują dla siebie właściwego lub jakiegokolwiek miejsca w strukturach kościoła instytucjonalnego, dlatego ludzie z nie-pastorskim powołaniem prowadzą kościoły, okradając kościół z większego błogosławieństwa, jakim mogliby być dla szerszej rzeszy wierzących w ramach struktur biblijnych. Wygląda na to, że każdy zajął się budowaniem własnego królestwa w postaci kościoła instytucjonalnego, niezależnie od swego rzeczywistego powołania. Ponieważ pastorzy mają rzekomo prawo do dziesięcin „swoich ludzi”, z czego wiele idzie na wznoszenie i utrzymanie budynków, liderzy powołani do służb nie-pastorskich uciekają się do pastorowania tylko po to, aby zdobyć wsparcie finansowe dla pełnienia posług, do których są rzeczywiście przeznaczeni.

 

[3]. Pamiętajmy, iż wymogi, jakie w Łk 14,26-33 Jezus postawił tym, którzy chcą być Jego prawdziwymi uczniami, nie zostały skierowane do ludzi już wierzących, aby zaproponować im kolejny krok na ich duchowej drodze. Jezus zwracał się tłumów. Jedynym krokiem, jaki proponował, było zostanie Jego uczniem, a był to krok (prowadzący do) zbawienia. Pozostaje to w sprzeczności z nauką prezentowaną w większości kościołów wrażliwych na ludzi poszukujących.

 

To subscribe to David Servant's periodic e-teachings, click here.


Pozyskujący uczniów sługa Boży » Rozwój kościoła