Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1], który zajmuje się jednym lokalnym kościołem. Jaki jest jego pierwszorzędny obowiązek, jeśli ma on pozyskiwać uczniów, posłusznych wszystkim przykazaniom Jezusa? Naturalnie na myśl nasuwa się nauczanie. Jezus powiedział, że uczniów pozyskuje się poprzez nauczanie (zob. Mt 28,19-20). Wymogiem stawianym kandydatowi na pastora/starszego/przełożonego jest umiejętność nauczania (1Tm 3,2). Ci, którzy „dobrze się trudzą głoszeniem Słowa i nauczaniem”, powinni „doznawać podwójnego szacunku” (1Tm 5,17).
Dlatego pastor powinien oceniać każde kazanie, pytając siebie: – Na ile to kazanie przyczynia się do pozyskiwania uczniów?
Czy jednak pastor wypełnia swój obowiązek nauczania, wygłaszając tylko niedzielne i środowe kazania? Jeśli tak sądzi, pomija fakt, iż zgodnie z Pismem swoją służbę nauczania spełnia przede wszystkim własnym przykładem i sposobem życia. Przykład jego codziennego życia jest tylko uzupełniany przez kazania. Właśnie dlatego wymogi stawiane pastorom/starszym/przełożonym bardziej dotyczą ich charakteru i stylu życia niż umiejętności komunikacji słownej. Spośród 15 wymogów dotyczących biskupów (przełożonych), wymienionych w 1Tm 3,1-7 czternaście odnosi się do cech charakteru, a tylko jeden to umiejętność nauczania. Spośród 18 wymogów dotyczących starszych, wymienionych w Tt 1,5-9 siedemnaście odnosi się do charakteru, a tylko jeden to umiejętność nauczania. Paweł najpierw przypomniał Tymoteuszowi: „Wzorem bądź dla wierzących w mowie, postępowaniu, miłości, wierze, czystości” (1Tm 4,12). A potem dodał: „Dopóki nie przybędę, zajmuj się czytaniem, zachęcaj, nauczaj” (w. 13). Zanim powiedział o publicznej posłudze nauczania Tymoteusza, wezwał go, by dawał przykład osobistego charakteru, czym podkreślił, jak wielką ma to wagę.
Podobnie napisał Piotr:
Starszych więc, którzy są wśród was, ja również starszy, a także świadek cierpień Chrystusa i uczestnik chwały, która ma się objawić, zachęcam: Paście trzodę Boga, która jest wśród was, troszczcie się o nią nie pod przymusem, ale z ochotą, zgodnie z wolą Boga, nie dla marnego zysku, lecz z oddaniem, nie jak ci, którzy mają władzę nad powierzonymi sobie, ale jak ci, którzy stają się wzorem dla trzody (1P 5,1-3).
Kto nas inspiruje do tego, by zaprzeć się samych siebie i okazywać posłuszeństwo Chrystusowi? Czy godne podziwu kazania, czy raczej dobre wzorce życiowe? Niezaangażowani, niebiorący się w karby pastorzy nikogo nie inspirują do brania własnego krzyża. Wygłaszają okazjonalne kazanie na temat oddania się Chrystusowi, używając mglistych ogólników, by słuchacze nie kwestionowali ich szczerości. Wielcy liderzy chrześcijańscy w większości są znani nie ze swych kazań, ale z poniesionych ofiar. Ich przykład inspiruje nas jeszcze długo po ich odejściu.
Jeśli pastor, jako prawdziwy uczeń Jezusa Chrystusa, nie stanowi wzoru posłuszeństwa, traci jedynie czas głosząc kazania. Pastorze, twój przykład przemawia 10 razy głośniej niż twoje kazania. Czy inspirujesz ludzi, by zaparli się samych siebie i byli posłuszni Chrystusowi, czyniąc to samo w swoim życiu?
A jak pastor przykładem własnego życia może nauczać ludzi, skoro znają go tylko jako niedzielnego oratora? Najbliżej zaś widzą jego życie podczas 5-sekundowego uścisku dłoni, kiedy grzecznie wychodzą z kościoła. Chyba jest coś nie tak ze współczesnym modelem pastorowania.
Cotygodniowe niedzielne kazanie
Pastor robi kolejne błędne założenie, jeśli uważa, iż jego służba nauczania to przede wszystkim wygłaszanie cotygodniowych wykładów. Jezusowa posługa nauczania polegała nie tylko na publicznych kazaniach (które w większości były raczej krótkie), ale też na prywatnych rozmowach, inicjowanych przez jego dociekliwych uczniów. Ponadto, te rozmowy nie ograniczały się do pół godziny tygodniowo w budynku kościelnym, ale odbywały się na brzegu jeziora, w domach i podczas wędrówek po polnych drogach, kiedy to Jezus prowadził swoje życie wystawione w pełni „na widok” publiczny. Ten sam model nauczania przejęli apostołowie. Po dniu Pięćdziesiątnicy nauczali „w świątyni i po domach” (Dz 5,42). Prowadzili codzienną interakcję ze wspólnotą wierzących. Paweł również nauczał „publicznie i po domach” (Dz 20,20).
Może jako pastor porównujesz swoją posługę nauczania do służby Jezusa i pierwszych apostołów. Może nawet się zastanawiasz, czy to, co robisz, jest zgodne z Bożym zamiarem wobec ciebie, czy też kontynuujesz tylko to, czego cię nauczyły setki lat tradycji kościelnej. Jeśli się zastanawiasz, to dobrze. To bardzo dobrze. To pierwszy krok we właściwym kierunku.
A może poszedłeś dalej. Zadałeś sobie pytanie: – Skąd wziąć czas na takie posługiwanie, nauczanie ludzi po domach, włączanie ich w moje codzienne życie, by wywierać na nich wpływ głównie własnym przykładem? –To cudowne pytanie, bo może cię skłonić do zastanawiania się, czy coś jest nie tak ze współczesną koncepcją roli pastora.
A może pomyślałeś: – Nie wiem, czy chciałbym aż tak bardzo się zbliżyć do swoich wiernych. W szkole biblijnej nauczono mnie, iż pastor powinien zachować pewien dystans, aby utrzymać swój zawodowy wizerunek. Nie może się z nimi zaprzyjaźniać.
Taka myśl wyjawia, iż w dobie obecnej z prowadzeniem kościoła dzieje się naprawdę coś złego. Jezus był na tyle blisko z dwunastoma uczniami, że jeden z nich podczas wspólnego posiłku bez skrępowania położył głowę na jego piersi (zob. J 13,23-25). Oni dosłownie żyli razem przez kilka lat. A gdzie profesjonalny dystans do uczniów, aby móc im skutecznie posługiwać?
Porównanie metod, dawnych i współczesnych
Jeśli naszym celem jest posłuszeństwo Jezusowi i pozyskiwanie uczniów, to czy nie byłoby mądrze stosować w tym dziele Jego metody? U Niego sprawdzały się one całkiem dobrze, a także u Jego naśladowców, apostołów.
A jak skuteczne są współczesne metody pozyskiwania uczniów, posłusznych wszystkim przykazaniom Chrystusa? Skoro badania robione w Ameryce stale wskazują, iż styl życia większości z tych, którzy uważają się za chrześcijan praktycznie nie odbiega od sposobu życia niewierzących, to może nadszedł czas, aby zadać sobie kilka pytań i na nowo przestudiować Pismo Święte.
Oto ważna kwestia: W jaki sposób pierwszy Kościół, który nie miał profesjonalnie wykształconych duchownych, budynków sakralnych, szkół biblijnych i seminariów, śpiewników i rzutników, bezprzewodowych mikrofonów i nagrywarek, programów dla Szkoły Niedzielnej i grup młodzieżowych, zespołów uwielbiających i chórów, komputerów i kopiarek, chrześcijańskiego radia i telewizji, setek tysięcy książek chrześcijańskich, a nawet osobistych Biblii, tak dobrze sobie radził z pozyskiwaniem uczniów? Ani oni ani Jezus nie potrzebowali tych rzeczy. A jeśli wówczas nie były one niezbędne, to nie są konieczne i dzisiaj. Mogą być pomocne, ale nie są nieodzowne. Właściwie wiele z nich nieraz przeszkadza w pozyskiwaniu uczniów. Podam dwa przykłady.
Najpierw rozważmy współczesny wymóg, iż kościół powinni prowadzić jedynie pastorzy wyszkoleni w szkołach biblijnych lub seminariach. Taka koncepcja była dla Pawła czymś niesłychanym. W różnych miastach zakładał lokalne kościoły, następnie wyjeżdżał na kilka tygodni lub miesięcy, po czym tam wracał, aby ustanowić starszych do ich prowadzenia (zob. na przykład Dz 13,14 – 14,23). Oznacza to, że te kościoły, pozbawione przez ten czas obecności Pawła, nie miały formalnego przywództwa, zaś owi starsi, w chwili ich powoływania, byli w większości dość młodymi w wierze. Jakże wiele im brakowało w porównaniu z dwu- lub trzyletnią formalną edukacją, przygotowującą do tej pracy.
Zatem Biblia uczy, iż pastorzy/starsi/przełożeni nie potrzebują dwóch czy trzech lat formalnej edukacji, by skutecznie sprawować swoją służbę. Tego faktu nie da się podważyć. A jednak obecnie każdy wierzący słyszy: – Jeśli chcesz zostać w kościele liderem, potrzebujesz lat zawodowego szkolenia.[2] – Spowalnia to proces tworzenia liderów, spowalnia pozyskiwanie uczniów, w efekcie spowalnia rozwój kościoła. Ciekaw jestem, na ile amerykańskie firmy Avon i Amway nasyciłyby swoje rynki zbytu, gdyby wymagały od każdego handlowca, aby przed podjęciem sprzedaży mydła czy perfum przenosił się z rodziną do innego miasta w celu zdobycia tam formalnego przeszkolenia.
– Ależ pastorowanie to takie trudne i złożone zadanie! – powiadają niektórzy. – Biblia uczy, aby nie powoływać na stanowisko przełożonego (biskupa) kogoś nowo nawróconego (zob. 1Tm 3,6).
Po pierwsze, chodzi o definicję nowo nawróconego. Najwyraźniej opinia Pawła różniła się od naszej, gdyż na stanowisko pastora/starszego/przełożonego powoływał tych, którzy byli wierzący dopiero od kilku miesięcy.
Po drugie, pastorowanie jest obecnie tak trudne i wymagające, ponieważ nasza rozbudowana struktura kościoła i jego służb daleko odbiega od modelu biblijnego. Tak ten system skomplikowaliśmy, że faktycznie tylko niektórzy super-ludzie potrafią sprostać jego wymogom!
– Ale niech Bóg broni, by na czele kościoła stał ktoś, kto nie został wykształcony w szkole biblijnej czy w seminarium! – powiadają inni. – Taki niewyedukowany przełożony mógłby sprowadzić swoją trzódkę na drogę fałszywej nauki!
Paweł wyraźnie tym się nie przejmował. Natomiast obecnie faktem jest, że wielu kaznodziejów po szkołach biblijnych i seminariach nie wierzy już w niepokalane poczęcie, pochwalają homoseksualizm, nauczają, że Bóg chce, aby każdy jeździł luksusowym autem, twierdzą, iż Bóg przeznacza niektórych na potępienie lub też bez mrugnięcia okiem powiadają, iż do nieba można się dostać bez posłuszeństwa Chrystusowi. Współczesne uczelnie teologiczne często propagują fałszywą naukę, zaś profesjonalni duchowni szerzą ją dalej. „Szarzy” członkowie boją się ich konfrontować, ponieważ owi profesjonaliści skończyli seminarium i potrafią wyciągnąć więcej „tekstów na dowód”. Co więcej, duchowni ci separują swoje kościoły od pozostałych poprzez różne dziwaczne doktryny. Posuwają się nawet do reklamowania owych różnic na tablicach przed swoimi budynkami kościelnymi, ogłaszając światu: „My nie jesteśmy tacy jak tamci chrześcijanie.” Wyrządzaną szkodę potęgują jeszcze bardziej, nadając tym, którzy nie zgadzają się z ich nietykalnymi i rozłamowymi doktrynami, miano „rozłamowców”. Inkwizycja ciągle żyje i ma się dobrze, prowadzona przez ludzi z dyplomami. Czy takiego przykładu oczekuje Jezus od tych, którzy mają pozyskiwać uczniów, a których świat ma poznać po ich miłości?
Wierzący wybierają teraz kościoły w oparciu o głoszone doktryny, zaś najważniejszym kryterium stała się prawidłowa teologia, a nie prawidłowy styl życia. Wszystko dlatego, że porzucono model biblijny.
Biblijna alternatywa
Czy zalecam przekazywanie pieczy nad kościołami osobom wierzącym od trzech miesięcy (co akurat czynił Paweł)? Tak, o ile ci wierzący spełniają biblijne wymogi dotyczące starszych/przełożonych i tylko wtedy, jeśli zleca się im pieczę nad zborami, które wzorują się na modelu biblijnym. Mianowicie kościoły te muszą być przede wszystkim zgromadzeniami nowo założonymi, poddanymi dojrzałemu założycielowi, jak apostoł, który zapewni im pewien nadzór.[3] Dzięki temu nowo mianowani starsi nie są zdani zupełnie na siebie.
Po drugie, kościoły te muszą być na tyle małe, by spotykać się w domach, jak czytamy w Dziejach.[4] Takim kościołem łatwiej kierować. Pewnie dlatego jednym z wymogów względem starszych/przełożonych jest to, by dobrze kierowali swoim domem (zob. 1Tm 2,4-5). Prowadzenie małego „domu wiary” nie jest o wiele trudniejsze od sprawowania pieczy nad własną rodziną.
Po trzecie, zgromadzenie musi się składać z ludzi, którzy opamiętali się w odzewie na biblijną ewangelię i są prawdziwymi uczniami Jezusa Chrystusa. To eliminuje problemy, jakie wynikają z pastorowania owcami, które tak naprawdę są kozłami.
I po czwarte, pastorzy/starsi/przełożeni powinni wypełniać swoją biblijną, a nie tradycyjną rolę. To znaczy, że nie powinni zajmować najważniejszej, „świecznikowej” pozycji i plasować się na „górze”, jak to się dzieje w większości współczesnych kościołów.[5] Winni raczej, jako członki całego ciała, być pokornymi sługami, nauczającymi innych swym przykładem i słowem. Ich celem jest pozyskiwanie uczniów nie za pomocą niedzielnych przemówień lecz stosowania metod Jezusowych.
W przypadku naśladowania takiego wzorca niektórzy 3-miesięczni wierzący mogą sprawować pieczę nad kościołami.
Budynki kościelne
A co ze świątyniami? To kolejny współczesny „nieodzownik”, bez którego pierwszy Kościół bardzo dobrze dawał sobie radę.
Jako pastor często bardziej się czułem jak pośrednik handlu nieruchomościami, bankier, budowlaniec i specjalista od zdobywania funduszy. Śniłem o budynkach, szukałem ich, remontowałem, wynajmowałem, budowałem nowe i je naprawiałem. Budynki pochłaniają mnóstwo czasu i energii. Zajmowałem się tymi sprawami tak bardzo, ponieważ jak większość pastorów byłem pewien, że bez świątyni, miejsca zgromadzeń zboru, nie będzie rozwoju.
Budynki pochłaniają też całe mnóstwo pieniędzy. W Stanach Zjednoczonych niektóre kościoły wydają na swoje budynki dziesiątki milionów dolarów. Kiedy spełniały się moje sny o zdobyciu budynku, marzyłem o dniu, w którym będzie spłacona hipoteka, aby całe wpływy przeznaczać na dzieło Boże. Kiedyś nauczałem w zborze na temat szafarstwa i wydobywaniu się z długów. Uświadomiłem sobie wtedy, że sam wszystkich nas wpuściłem w długi! (Takie to było nauczanie poprzez przykład.)
Większość kościelnych budynków jest wykorzystywana raz lub dwa w tygodniu przez dwie godziny. Jakaż inna organizacja na świecie wznosi budynki tak słabo wykorzystywane? (Odpowiedź: tylko sekty i fałszywe religie.)
Ta dziura wysysająca pieniądze przysparza wiele problemów. Pastor posiadający budynek ciągle potrzebuje pieniędzy, co odbija się na jego poczynaniach. Kusi go, by przymilać się bogatym (którzy często dają to, co im zbywa), uważać, by w kazaniu kogoś nie urazić i przekręcać Słowo Boże, aby osiągnąć swój cel. Kazania ciążą ku tematom, które nie utrudniają przepływu pieniędzy ale go ułatwiają. Z tego powodu wierzący zaczynają myśleć, iż najważniejszymi elementami chrześcijaństwa są: (1) dawanie dziesięciny (co Jezus akurat uznał za mało ważne przykazanie) oraz (2) uczęszczanie do kościoła (gdzie co niedzielę zbiera się dziesięcinę). To zupełnie nie przypomina dzieła pozyskiwania uczniów. A jednak wielu pastorów marzy, by mieć takie zgromadzenia, gdzie wszyscy robiliby właśnie te dwie rzeczy. Gdyby w kościele jakiegoś pastora chociaż połowa ludzi to czyniła, pisałby książki i sprzedawał swój sekret milionom innych pastorów!
Fakty są następujące: W Dziejach Apostolskich nie ma wzmianki, by jakiś zbór kupował lub wznosił budynek kościelny. Wierzący najczęściej spotykali się regularnie w domach.[6] Nie było żadnych zbiórek na fundusz budowlany. W Listach nie ma wskazówek, jak budować kościoły. Więcej, nikt nie myślał o wznoszeniu świątyń przez pierwsze 300 lat istnienia chrześcijaństwa, aż do czasu, gdy edyktem Konstantyna Kościół związał się ze światem. Trzysta lat! Pomyślmy, jak to długo! A Kościół rozkwitał i potężnie się rozrastał, nawet w czasach intensywnych prześladowań, cały czas pozbawiony budynków. Takie zjawiska powtarzały się wielokrotnie w następnych stuleciach. Obecnie dzieje się to w Chinach, gdzie jest ponoć ponad milion kościołów domowych.
Dziesiąta rano w niedzielę jest godziną największej segregacji
Współczesne budynki kościelne, według modelu amerykańskiego, powinny mieć tyle oddzielnych pomieszczeń, by mogły pomieścić zajęcia dla wszystkich grup wiekowych. W pierwszym Kościele oddzielne służby dla mężczyzn, kobiet i dzieci w różnym wieku były nie do pomyślenia. Kościół był pod każdym względem zjednoczony, a nie rozczłonkowany. Komórka rodzinna pozostawała razem, a rodzicielska odpowiedzialność duchowa była przez strukturę kościoła wzmacniana, a nie osłabiana, jak to ma miejsce obecnie.
Czy budynek kościelny przyczynia się do pozyskiwania uczniów, czy też temu przeszkadza? Z historycznego punktu widzenia poprzez całe stulecia chrześcijaństwo lepiej obchodziło się bez budynków, a to z wielu istotnych powodów.
Domowe spotkania, praktykowane w Kościele przez pierwsze trzy stulecia, na których przez 3 do 5 godzin w radosnej atmosferze dzielono się posiłkiem, nauczaniem, pieśniami i darami duchowymi, stanowiły idealne środowisko dla zdrowego duchowego wzrostu wierzących. Członkowie ciała Chrystusa, siedząc naprzeciw siebie, czuli się uczestnikami, a nie widzami w teatrze – jak to odczuwają uczestnicy współczesnych nabożeństw. Patrzą na tył czyjejś głowy, starając się nic nie uronić ze scenicznego przedstawienia. Swobodna atmosfera wspólnego posiłku prowadziła do przejrzystości, autentycznych, przepełnionych troską więzi i prawdziwego poczucia wspólnoty, niedającego się porównać ze współczesną „społecznością”, która często ogranicza się do płytkiego uścisku dłoni ludzi z sąsiedniej ławki zupełnie nam obcych, kiedy pastor rzuci takie hasło.
Nauczanie wyglądało jak sesje pytań i odpowiedzi oraz otwarte dyskusje pomiędzy równymi sobie, a nie wykłady w wykonaniu ludzi w dziwnych strojach, mówiących teatralnym głosem do grzecznego (a często znudzonego) audytorium. Pastorzy nie przygotowywali „kazań na dany tydzień”. Każdy (z pewnością także starsi/pastorzy/przełożeni) mógł coś wziąć z nauczania Ducha Świętego.
Kiedy dom się zapełnił, starsi nie starali się o większy budynek. Wszyscy wiedzieli, że muszą się podzielić na dwa kościoły domowe. Trzeba było jedynie szukać kierownictwa Ducha Świętego, gdzie spotkania nowej grupy miały się odbywać i kto miałby nad nią pieczę. Na szczęście nie musieli gromadzić podań teoretyków z dziedziny rozwoju kościoła, osób sobie nieznanych, aby sprawdzić ich filozoficzne czy doktrynalne stanowisko. Potencjalni przełożeni istnieli pośród nich, mieli za sobą praktyczne wyszkolenie i znali członków swojej przyszłej trzódki. Taki nowy domowy kościół miał możliwość ewangelizowania w nowej okolicy, mógł pokazywać niewierzącym, kim są ci miłujący się nawzajem chrześcijanie. Z łatwością mogli ich zapraszać na spotkania, tak jak do siebie na obiad.
Błogosławiony pastor
Żaden pastor/starszy/przełożony nie cierpiał na „wypalenie” w służbie z powodu natłoku pastorskich obowiązków, co jest powszechne we współczesnym Kościele. (Pewne badania ujawniły, iż w USA 1800 pastorów miesięcznie odchodzi z pracy.) Miał pod opieką tylko małą grupkę, i jeśli ona zaspokajała jego finansowe potrzeby, mógł się poświęcić wyłącznie służbie, miał czas na modlitwę, rozważanie, głoszenie ewangelii niewierzącym, pomaganie biednym, odwiedzanie i modlenie się za chorych oraz przeznaczanie czasu na szkolenie nowych uczniów, aby to wszystko robili razem z nim. Kierowanie lokalnym kościołem było proste.
Pracował w jedności z innymi pastorami/starszymi/przełożonymi w swym regionie. Nie starał się mieć „największy kościół w mieście” ani nie rywalizował z innymi pastorami, by się poszczycić „najlepszą służbą wśród młodzieży” czy „najbardziej ekscytującym programem dla dzieci”. Ludzie nie szli na nabożeństwa, aby oceniać poziom przygotowania grupy uwielbiającej lub pastora, czy przemawia zajmująco. Narodzili się na nowo i kochali Jezusa oraz Jego lud. Lubili wspólnie jadać i dzielić się wszystkim, czym Bóg ich obdarzył. Chcieli być posłuszni Jezusowi i przygotowani, by stanąć przed Jego sędziowskim tronem.
Oczywiście, w kościołach domowych też występowały trudności, i nimi zajmują się Listy apostolskie. Jednakże liczne problemy, jakie nieodłącznie gnębią współczesne kościoły i hamują dzieło pozyskiwania uczniów, w pierwszym Kościele były po prostu nie do pomyślenia. Ich model lokalnego kościoła w sposób zasadniczy różnił się od tego, który się wykształcił począwszy od trzeciego stulecia poprzez ciemny okres średniowiecza. Pozwólcie, że powtórzę: do początku czwartego wieku nie istniały żadne budynki kościelne. Gdybyś żył wówczas, czym twoja służba różniłaby się od obecnej?
Podsumowując, im dokładniej trzymamy się wzorców biblijnych, tym skuteczniejsi będziemy w osiąganiu Bożego celu, jakim jest pozyskiwanie uczniów. We współczesnych kościołach największe przeszkody w tym dziele wypływają z niebiblijnych struktur i praktyk.
Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1]. Wydaje się całkiem jasne, iż termin „pastor” (grecki rzeczownik poimain, co znaczy pasterz, występujący tylko jeden raz w NT) jest odpowiednikiem słowa „starszy” (gr. presbuteros, spotykany wielokrotnie w NT), a także terminu „przełożony” (gr. episkopos, tłumaczonego także jako biskup). Paweł na przykład polecił starszym (presbuteros) z Efezu, których Duch Święty ustanowił biskupami/przełożonymi (episkopos), by paśli (gr. poimaino) trzodę Bożą [z ang.] (zob. Dz 20, 17.28). W Tt 1,5-7 terminy starsi (presbuteros) i biskupi (episkopos) użył zamiennie. Również Piotr zachęcał starszych (presbuteros), by paśli (poimaino) trzodę (1P 5,1-2). Koncepcja, jakoby biskup/przełożony (gr. episkopos), sprawował urząd wyższy od pastora czy starszego i był zwierzchnikiem nad większą liczbą lokalnych kościołów jest wymysłem ludzkim.
[2]. Współczesny nacisk na profesjonalne przygotowanie duchowieństwa jest pod wieloma względami objawem szerszej choroby, polegającej na założeniu, że zdobywanie wiedzy jest jednoznaczne ze wzrostem duchowym. Uważamy, że ten, kto więcej wie, jest bardziej dojrzały duchowo, choć bywa wręcz odwrotnie, gdyż może się pysznić tym, czego się nauczył. Paweł napisał: „wiedza wbija w pychę” (1Kor 8,1). I z pewnością ktoś, kto przez 2 lub 3 lata codziennie słuchał nudnych wykładów, jest dobrze przygotowany do tego, by co tydzień nudne wykłady wygłaszać!
[3]. W swoich listach do Tymoteusza oraz do Tytusa Paweł mówi, że zostawił ich, aby wyznaczyli w kościołach starszych/biskupów. Zatem Tymoteusz i Tytus przez jakiś czas sprawowali nadzór nad tymi starszymi/biskupami. Przypuszczalnie spotykali się z nimi co jakiś czas, aby ich szkolić w uczniostwie, jak napisał Paweł: „A co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, to przekazuj ludziom wierzącym, którzy będą w stanie nauczać także innych” (2Tm 2,2).
[4]. Patrz Dz 2,2.46; 5,42; 8,3; 12,12; 16,40; 20,20; Rz 16,5; 1Kor 16,19; Kol. 4,15; Flm. 1,2; 2J 1,10.
[5]. Warto zauważyć, iż listy Pawła do kościołów są adresowane do wszystkich ich członków, a nie do starszych czy biskupów. Jedynie w dwóch swoich listach wymienia Paweł starszych/pastorów/biskupów. W jednym przypadku pojawiają się w powitaniu, jak gdyby Paweł nie chciał, by poczuli się wyłączeni z grona adresatów (zob. Flp 1,1). W drugim przypadku wymienia pastorów w spisie posługujących, którzy przygotowują świętych (zob. Ef 4,11-12). Jest też godne szczególnej uwagi, iż Paweł nie wspomina o roli starszych, podając pewne wskazówki, które naszym zdaniem odnosiłyby się do nich, jak posługiwanie przy Wieczerzy Pańskiej czy rozstrzyganie konfliktów pomiędzy wierzącymi. Wszystko to wskazuje na fakt, iż starszy/pastor nie pełnił centralnej, najważniejszej roli, jak to jest w większości kościołów obecnie.
[6]. Patrz Dz 2,2.46; 5,42; 8,3; 12,12; 16,40; 20,20; Rz 16,5; 1Kor 16,19; Kol 4,15; Flm 1,2; 2J 1,10.