Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1] Nie marnuje się pieniędzy na budowanie, utrzymywanie, wynajmowanie, rozbudowywanie, remontowanie czy ogrzewanie świątyń. W efekcie zamiast marnować pieniądze na budynki, można je przeznaczyć na dożywianie i odziewanie ubogich, szerzenie ewangelii i pozyskiwanie uczniów, tak jak to czyniono w księdze Dziejów. Pomyślmy, ile dobra można by uczynić dla Bożego Królestwa, gdyby miliardy dolarów wydawane na budynki zużyto na szerzenie ewangelii i pomaganie biednym! To prawie niewyobrażalne.
Ponadto, kościoły domowe liczące do 20 członków mogą być pod pieczą starszych/pastorów/przełożonych pracujących zawodowo, co jest realną możliwością, gdy w kościele domowym jest kilku dojrzałych wierzących. Takie kościoły nie potrzebują praktycznie żadnych pieniędzy do swego funkcjonowania.
Biblia, oczywiście, wskazuje, iż starsi/pastorzy/przełożeni powinni być opłacani proporcjonalnie do wkładu pracy, aby ci, którzy poświęcają cały swój czas posługiwaniu mogli z tego żyć (zob. 1Tm 5,17-18). Dziesięć osób w kościele domowym otrzymujących regularne pensje może, dzięki swoim dziesięcinom, utrzymać jednego pastora na przeciętnym poziomie materialnym. Pięć takich osób może umożliwić pastorowi poświęcenie połowy swego czasu pracy na służbę.
Przy stosowaniu modelu kościoła domowego pieniądze wydawane na budynki zostają uwolnione do wspierania pastorów, zatem pastorzy kościołów tradycyjnych nie powinni się obawiać o swoje stanowiska w przypadku mnożenia się kościołów domowych. To znaczy, iż wiele mężczyzn i kobiet może zrealizować pragnienie, włożone przez Boga do ich serc, aby w pełni poświęcić się w służbie dla Niego.[2] Co z kolei może się przyczyniać do pozyskiwania uczniów. Oprócz tego kościół domowy, skupiający 20 członków otrzymujących pensje, potencjalnie może oddawać połowę swych dochodów na dzieło misyjne oraz biednych.[3]
Gdyby kościół tradycyjny przekształcił się w sieć kościołów domowych, swoje zatrudnienie straciliby pracownicy ekipy administracyjnej oraz osoby dbające o realizację kościelnych programów, a także te, które prowadzą wyspecjalizowane posługi (na przykład praca wśród dzieci i młodzieży), o ile nie chcieliby zamieniać swojej dotychczasowej służby, posiadającej znikome podstawy biblijne, na prawdziwą służbę biblijną. Kościoły domowe nie potrzebują programów dla dzieci i młodzieży, ponieważ Biblia nakłada taki obowiązek na rodziców, a członkowie kościołów domowych starają się kierować Biblią, a nie normami tradycyjnego chrześcijaństwa. Młodzież nie mającą wierzących rodziców można włączyć do kościołów domowych i tam szkolić ją w uczniostwie, tak jak bywa włączana do kościołów tradycyjnych. Czy nikt się nie zastanawia, dlaczego w Nowym Testamencie nie ma wzmianki o „pastorach młodzieżowych” czy „pastorach dziecięcych”? Takie służby nie istniały przez pierwszych 1900 lat chrześcijaństwa. Dlaczego nagle są ważne teraz, zwłaszcza w bogatych krajach zachodnich?[4]
I wreszcie, sprawa państw biedniejszych, gdzie pastorzy nie są w stanie wynajmować lub kupować budynków kościelnych bez wsparcia chrześcijan z Zachodu. Niezdrowe tego konsekwencje są liczne. A fakt pozostaje niezmienny, iż przez 300 lat ten problem w chrześcijaństwie nie istniał. Jeśli jesteś pastorem w kraju rozwijającym się i twój zbór nie stać na własny budynek, nie musisz podlizywać się gościowi z Ameryki w nadziei, że „coś ci skapnie”. Bóg już rozwiązał twój problem. Tak naprawdę nie potrzebujesz budynku, aby skutecznie pozyskiwać uczniów. Zastosuj model biblijny.
Koniec z dzieleniem rodzin
Kolejną zaletą kościołów domowych jest szkolenie dzieci i młodzieży w uczniostwie. Nieprawdą jest opinia, rozsiewana obecnie przez kościoły instytucjonalne (zwłaszcza te duże w Stanach Zjednoczonych), iż zapewniają one wspaniałe programy dla dzieci i młodzieży. Ukrywają jednak fakt, że znakomita większość dzieci po latach świetnej zabawy, zapewnianej im przez zajmujące się nimi służby, gdy „opuszcza gniazdo” nie pozostaje w kościele. (Poproście każdego pastora młodzieżowego o dane statystyczne – powinien je znać.)
Dodatkowo, kościoły posiadające pastorów młodzieżowych i „dziecięcych” stale okłamują rodziców wmawiając im, że jakoby nie oni odpowiadają za duchowe wychowanie swoich dzieci lub są do tego niezdolni. Powiadają: – To my zajmiemy się duchowym wzrostem waszych dzieci. To my jesteśmy wyszkolonymi profesjonalistami.
System taki prowadzi do porażki, ponieważ tworzy cykl coraz większych kompromisów. Zaczyna się od tego, iż rodzice szukają kościoła, który spodoba się ich dzieciom. Jeśli jadąc do domu nastoletni Jasio mówi, że dobrze się bawił w kościele, rodzice są zachwyceni, bo utożsamiają jego dobrą zabawę w kościele z zainteresowaniem sprawami duchowymi. Często ogromnie się mylą.
Dążący do sukcesu pastorzy chcą, by ich kościoły rosły, zatem duszpasterze od dzieci i młodzieży często czują presję, by tworzyć „odpowiednie” programy, które dzieciakom sprawią frajdę. („Odpowiednie” jest zawsze drugorzędne wobec „frajdy” i niekoniecznie oznacza „prowadzenie dzieci do opamiętania, wiary i posłuszeństwa przykazaniom Jezusa”.) Jeśli malcy program kupią, naiwni rodzice będą przychodzić (z pieniędzmi) i kościół będzie się rozwijał.
Sukces funkcjonowania zwłaszcza grup młodzieżowych mierzy się frekwencją. Duszpasterze młodzieżowi robią wszystko, by ich przyciągnąć, co zbyt często oznacza rezygnację z prawdziwej duchowości. Szkoda pracownika, który dowiaduje się, że rodzice skarżą się pastorowi, iż jego kazania dla młodzieży są nudne lub surowe.
Jakim błogosławieństwem dla Ciała Chrystusowego byliby pastorzy młodzieżowi, gdyby zostali liderami kościołów domowych! Posiadają spore umiejętności pracy z ludźmi, świeży zapał oraz mnóstwo energii. Wielu z nich pracuje z młodzieżą, ponieważ jest to wymagany pierwszy stopień w zdobywaniu nadludzkich umiejętności, wymaganych do sprawowania później funkcji pastora kościoła. W większości świetnie potrafiliby prowadzić kościół domowy. To co robią w grupie młodzieżowej może być bliższe modelowi biblijnemu niż to, co się dzieje w głównym budynku kościelnym! To samo dotyczy pracowników wśród dzieci, którzy mogą daleko wyprzedzać większość głównych pastorów, jeśli chodzi o zdolność posługiwania w kościołach domowych, gdzie wszyscy, z dziećmi włącznie, siedzą w kółku i uczestniczą w spotkaniu, a nawet wspólnie spożywają posiłek.
Dzieci i młodzież bardziej naturalnie jest szkolić w uczniostwie w kościołach domowych. Tam doświadczają tego, czym jest prawdziwa chrześcijańska wspólnota, mogą zadawać pytania oraz wchodzić w relacje z osobami w różnym wieku jako członkowie tej samej chrześcijańskiej rodziny. W kościołach tradycyjnych są stale narażeni na duży show i naukę przez zabawę. Prawie nie doświadczają prawdziwej wspólnoty, za to często stykają się z wszechobecną hipokryzją i tak jak w szkole, uczą się jedynie interakcji z rówieśnikami.
A co w takim małym zgromadzeniu robić z płaczącymi niemowlakami albo maluchami, które nie usiedzą na miejscu?
Powinniśmy zawsze cieszyć się ich obecnością, zaś kiedy przysparzają problemów, podejmujmy pewne praktyczne kroki. Można je na przykład zabrać do sąsiedniego pokoju, by się tam bawiły, albo dać im papier i kredki do rysowania na podłodze. We wspólnocie kościoła domowego niemowlaki i dzieci nie stanowią problemu, jaki się normalnie rozwiązuje zostawiając je w szkółce niedzielnej, pod opieką obcej osoby. Są otoczone miłością ze strony wszystkich członków ich dużej rodziny. Płacz dziecka w kościele tradycyjnym zakłóca porządek nabożeństwa i przynosi wstyd rodzicom, czującym na sobie karcący wzrok nieznanych im ludzi. Dziecko płaczące w kościele domowym znajduje się w otoczeniu rodziny i nikomu nie przeszkadza przypomnienie, iż pośród nich znajduje się maleńki dar Boga, który wszyscy już brali na ręce.
Rodzice mający kłopoty wychowawcze korzystają z porad innych rodziców. Wszyscy są przecież ze sobą w szczerych, pełnych troski relacjach. Nie plotkują o sobie nawzajem, jak to się często dzieje w kościele tradycyjnym, bo się znają i miłują.
Zadowoleni pastorzy
Po dwudziestu latach pastorowania w różnych lokalnych kościołach, po rozmowach z tysiącami pastorów w różnych częściach świata, z którymi się osobiście zaprzyjaźniłem, mogę chyba powiedzieć, że coś wiem o pracy pastora w dzisiejszym Kościele. Jak każdy pastor kościoła instytucjonalnego doświadczyłem „ciemnych stron” tej służby. Chwilami bywało bardzo mroczno. A nawet należałoby użyć słowa „brutalnie”.
Oczekiwania, jakim pastorzy w większości muszą sprostać, w naturalny sposób wywołują ogromny stres, co czasem nawet rujnuje ich więzi rodzinne. Zniechęcenie pastorów bierze się z kilku powodów. Muszą pełnić rolę polityków, sędziów, pracodawców, psychologów, organizatorów, budowlańców, doradców małżeńskich, mówców, dyrektorów, „jasnowidzów” i administratorów. Często prowadzą zaciekłą rywalizację z innymi pastorami, aby uszczknąć większy kęs Chrystusowego Ciała. Na pielęgnowanie osobistego życia duchowego pozostaje im niewiele czasu. Wielu czuje się w swym marnie opłacanym zawodzie jak w pułapce. Ich kościoły są ich klientami, a jednocześnie pracodawcami. Czasami ci pracodawcy i klienci mogą pastorowi solidnie zajść za skórę.
W porównaniu z nimi pastorowi kościoła domowego jest naprawdę łatwo. Po pierwsze, jeśli prowadzi przykładne życie prawdziwego ucznia i naucza bezkompromisowego posłuszeństwa przykazaniom Jezusa, „kozły” nie będą chciały przyłączyć się do jego grupy. Właściwie już samo spotykanie się w domach wystarczy, aby odpędzić wielu kozłów. A zatem do pasterzowania pozostaną mu raczej same owce.
Po drugie, swoje owieczki może miłować i wychowywać na zasadzie kontaktów osobistych, ponieważ pod swoją pieczą ma tylko od 12 do 20 dorosłych osób. Cieszy się ich prawdziwą bliskością, będąc jakby ojcem rodziny. Może poświęcać im tyle czasu, ile potrzebują. Kiedy byłem pastorem „tradycyjnym”, często czułem się samotny. Nie mogłem z nikim z kościoła nawiązać bliskich więzi, aby inni nie czuli się urażeni, że nie włączyłem ich do wąskiego grona swych przyjaciół albo nie zazdrościli tym, którzy się w tym gronie znaleźli. Tęskniłem za prawdziwą bliskością z innymi wierzącymi, ale nie mogłem ryzykować ponoszenia kosztów wiążących się z pozyskaniem bliskich przyjaciół.
W rodzinnej atmosferze kościoła domowego pastor w naturalny sposób żyje tak, by niczego nie ukrywać przed członkami, jest bowiem ich przyjacielem a nie aktorem na scenie.
Może poświęcać czas na szkolenie przyszłych liderów, a kiedy nadchodzi pora, są oni gotowi objąć opieką nowe kościoły domowe. Nie musi patrzeć, jak najbardziej obiecujący kandydaci na liderów „zabierają swoje talenty” i przenoszą się do szkoły biblijnej w innym mieście.
Ma czas na posługę poza swoim zborem, na przykład w więzieniu, domu opieki lub na ewangelizację indywidualną wśród uchodźców czy biznesmenów. W zależności od doświadczenia może też się zajmować zakładaniem nowych kościołów domowych lub nadzorować, wychowanych przez niego, młodszych pastorów tychże kościołów.
Nie czuje presji, by być gwiazdą niedzielnego poranka. Nie musi przygotowywać 3-punktowego kazania na niedzielny poranek, zastanawiając się, jak zaspokoić potrzeby tak wielu ludzi, znajdujących się na tak różnym poziomie duchowego rozwoju.[5] Może z radością oglądać, jak Duch Święty posługuje się wszystkimi zgromadzonymi, zachęcając ich do używania swoich darów. Może nie uczestniczyć w nabożeństwie, a wszystko i tak dobrze się potoczy bez niego.
Nie ma na głowie żadnego budynku i pracowników, którymi trzeba zarządzać.
Nie istnieje żadna „rada zborowa”, aby go unieszczęśliwiać, a za pośrednictwem której podjazdowa wojna staje się nieunikniona.
Krótko mówiąc, może robić to, do czego Bóg go powołał, a nie to, co narzuca mu tradycyjne chrześcijaństwo. Nie jest głównym aktorem, prezesem firmy ani osią, wokół której wszystko się obraca. Zajmuje się pozyskiwaniem uczniów i przygotowywaniem świętych.
Zadowolone owieczki
Prawdziwy, biblijny kościół domowy zapewnia wszystko to, czego prawdziwi wierzący pragną i co lubią.
A pragną szczerych relacji z innymi wierzącymi, ponieważ miłość Boża została rozlana w ich sercach. Takie więzi są nieodłącznym elementem kościołów domowych. Biblia nazywa to wspólnotą, czyli dzieleniem swego życia z innymi braćmi i siostrami. Kościoły domowe tworzą atmosferę, w której wierzący mogą robić to, co powinni, a co znajdujemy w wielu urywkach Nowego Testamentu, które zawierają wyrażenie „jedni drugich”. W środowisku kościoła domowego wierzący mogą się napominać, zachęcać, budować, pocieszać, nauczać służyć i modlić się o siebie nawzajem. Mogą pobudzać się do miłości i dobrych uczynków, wyznawać grzechy jedni drugim, nosić brzemiona innych i pokrzepiać jedni drugich psalmami, hymnami i pieśniami duchowymi. Mogą płakać z płaczącymi i radować się ze szczęśliwymi. Takie rzeczy rzadko mają miejsce podczas niedzielnych nabożeństw w kościołach tradycyjnych, gdzie wierzący tylko siedzą i się przyglądają. Jak powiedział mi członek pewnego kościoła domowego: – Kiedy ktoś spośród nas zachoruje, nie niosę obiadu obcej osobie, bo się wpisałem na listę „posługi żywieniowej”. Po prostu spontanicznie idę z jedzeniem do kogoś, kogo znam i kocham.
Prawdziwi wierzący lubią wzajemne kontakty. Bierne siedzenie i słuchanie rok po roku oderwanych od życia lub „przeterminowanych” kazań jest obrazą dla ich inteligencji i duchowości. Wolą raczej dzielić się osobistym zrozumieniem osoby Boga i Jego Słowa, a taką sposobność oferują kościoły domowe, kierując się modelem biblijnym, gdzie „każdy ma jakiś dar: śpiewania hymnów lub nauczania, objawiania tego, co zakryte, bądź mówienia językami, albo tłumaczenia” (1Kor 14,26). W kościołach domowych nikt nie gubi się w tłumie ani nie jest wykluczany przez kościelną klikę.
Prawdziwi wierzący pragną być używani przez Boga w służbie. W kościele domowym jest sposobność dla wszystkich, aby nieść błogosławieństwo innym, a obowiązki są dzielone tak, aby nikt nie doznał wypalenia, tak powszechnego wśród oddanych członków kościołów tradycyjnych. Tu przynajmniej można przynieść jedzenie na wspólny posiłek, który Pismo nazywa „agapą” (Jud w. 12). W wielu kościołach domowych posiłek ten jest wzorowany na oryginalnej Wieczerzy Pańskiej, która stanowiła element faktycznej uczty paschalnej. Wieczerza Pańska to nie „święta Boża przekąska”, jak ją nazwał mały chłopiec z poprzedniego tradycyjnego kościoła, gdzie pastorowałem. Pomysł zjadania kawałeczka wafla i wypicia odrobiny wina w gronie ludzi sobie dalekich jest całkowicie obcy i Biblii i biblijnym kościołom domowym. Sakramentalne znaczenie komunii jest zwielokrotnione podczas posiłku spożywanego wspólnie przez uczniów, którzy nawzajem się miłują.
W kościele domowym nabożeństwo jest czymś prostym, szczerym i angażującym wszystkich, a nie jakimś przedstawieniem. Prawdziwi wierzący lubią oddawać cześć Bogu w duchu i w prawdzie.
Duchowa równowaga i tolerancja
Na nieformalnych, otwartych zgromadzeniach małych kościołów wszelkie nauczanie może być kontrolowane przez każdego, kto potrafi czytać. Bracia i siostry, znający i miłujący się nawzajem, są skłonni z szacunkiem rozważyć opinie różniące się od ich własnych, a jeśli nawet grupa nie dojdzie do konsensusu, to nadal spaja ich miłość, a nie doktryna. Wszelkie nauczanie przekazywane grupie, również przez starszych/pastorów/przełożonych podlega opartej na miłości ocenie wszystkich pozostałych, ponieważ w każdym członku zamieszkuje sam Nauczyciel (zob. 1J 2,27). Wzajemna kontrola, wbudowana w model biblijny, pozwala uniknąć doktrynalnego zejścia na manowce.
Kontrastuje to mocno z normą przyjętą we współczesnych kościołach instytucjonalnych, gdzie doktryna kościelna, ustalona na samym początku, nie podlega zmianom. W efekcie błędne nauki trwają w nieskończoność, zaś doktryna staje się papierkiem lakmusowym dla nowych członków. Z tego samego powodu jedna teza w kazaniu może spowodować natychmiastowy „exodus dysydentów”, którzy opuszczają „statek”, znajdując tymczasowo „podobnie myślących wierzących”. Wiedzą, że nie ma sensu rozmawiać z pastorem o różnicach doktrynalnych. Gdyby nawet się przekonał do zmiany poglądu, musiałby to ukrywać przed wieloma ludźmi w kościele, a także przed zwierzchnikami swojej denominacji. Doktrynalne różnice w kościołach tradycyjnych sprawiają, że pastor staje się bardzo zręcznym politykiem. W swoich przemówieniach posługuje się ogólnikami, by uniknąć wszystkiego, co mogłoby wywołać kontrowersję, i stara się wszystkim wmówić, że są w tym samym „obozie”.
Współczesna tendencja
Ciekawe, że coraz więcej kościołów tradycyjnych, dostrzegając wartość uczniostwa, rozwija w ramach swych struktur siatkę małych grup. Niektóre idą nawet dalej i opierają swoją działalność na małych grupach, uznając je za najważniejszy aspekt swej służby. Większym „uroczystym zgromadzeniom” przypisano podrzędne znaczenie wobec małych grup (przynajmniej w teorii).
Są to kroki we właściwym kierunku i niech Bóg je błogosławi, jako że Jego błogosławieństwo jest proporcjonalne do tego, w jakim stopniu podporządkujemy się Jego woli. Struktury „kościołów komórkowych” lepiej kształtują uczniów niż struktury tradycyjnych kościołów instytucjonalnych. Znajdują się gdzieś pośrodku pomiędzy modelem kościoła tradycyjnego a domowego, łącząc elementy obydwu.
Jak współczesne kościoły instytucjonalne, w których funkcjonują małe grupy, wypadają w porównaniu z kościołami nowotestamentowymi oraz współczesnymi kościołami domowymi? Istnieją pewne różnice.
Na przykład małe grupy wewnątrz kościołów tradycyjnych czasami niestety służą promowaniu tego, co w tych kościołach jest niewłaściwe, zwłaszcza jeśli rzeczywistym motywem rozpoczęcia działania małych grup jest budowanie „kościelnego królestwa” pastora. Konsekwentnie wykorzystuje on ludzi do własnych celów, a małe grupy świetnie do tego planu pasują. W takim przypadku liderów małych grup dobiera się pod kątem ich lojalności wobec kościoła „macierzystego”. Nie mogą też być oni ani zbyt utalentowani ani charyzmatyczni, aby przypadkiem diabeł nie podkusił ich do działania niezależnego. Taka polityka osłabia skuteczność małych grup i tak jak w przypadku prawie każdego kościoła tradycyjnego, przepędza prawdziwie powołanych, potencjalnych liderów do szkół biblijnych i seminariów. Tym samym ograbia kościół z cennych darów, a ludzi tych wysyła do miejsca, gdzie zamiast być praktycznie szkolącymi się uczniami, zostają słuchaczami wykładów.
Małe grupy w kościołach instytucjonalnych często stają się niczym więcej, jak tylko okazją do spotkań. Kształtowanie uczniów tak naprawdę się tu nie obywa. Skoro ludzie rzekomo otrzymują duchową strawę w niedzielę, małe grupy, nie chcąc powielać niedzielnych nabożeństw, nie koncentrują się na Bożym Słowie.
Małe grupy w kościołach tradycyjnych są często tworzone przez etatowych pracowników kościoła, rzadko są zrodzone z Ducha. Stają się kolejnym punktem na liście wielu kościelnych programów. Grupuje się w nich ludzi w oparciu o wiek, pochodzenie i status społeczny, zainteresowania, stan cywilny czy miejsce zamieszkania. Kozły często mieszają się tam z owcami. Ta cielesna organizacja nie pomaga wierzącym uczyć się wzajemnie miłować, niezależnie od dzielących ich różnic. Pamiętajmy, że wiele pierwszych kościołów było mieszanką Żydów i pogan. Regularnie spożywali razem posiłki, czego żydowska tradycja zabraniała. Jakim edukacyjnym doświadczeniem musiały być ich spotkania! Jaką sposobnością okazywania miłości! Co za świadectwo mocy ewangelii! Dlaczego zatem sądzimy, że aby zapewnić małym grupom powodzenie, trzeba wszystkich podzielić na grupy jednorodne?
Kościoły tradycyjne z funkcjonującymi w nich małymi grupami nadal mają swoje niedzielne przedstawienie, gdzie widzowie oglądają popisy profesjonalistów. Małym grupom nie wolno spotykać się w czasie, kiedy odbywają się „prawdziwe” nabożeństwa, co daje wszystkim sygnał, że te ostatnie są najważniejsze. Z tego względu wielu, jeśli nie większość uczestników niedzielnych nabożeństw nie zaangażuje się w małych grupach, nawet jeśli będą do tego zachęcani, bo potraktują je jako niezobowiązujące. Wystarczy im, że uczestniczą w najważniejszym nabożeństwie w tygodniu. A zatem pomysł małych grup może być promowany jako istotny, jednak nie tak ważny jak tradycyjne niedzielne nabożeństwa. I w ten sposób skutecznie ruguje się najlepszą możliwość prawdziwej wspólnoty, uczniostwa i duchowego wzrostu. Wysyła się błędną informację. Formalne nabożeństwo nadal jest „królem”.
Dalsze różnice
Kościoły tradycyjne z małymi grupami nadal zachowują strukturę korporacyjnej piramidy, gdzie każdy zna swoje miejsce w hierarchii. Osoby na szczycie mogą się nazywać „posługującymi liderami”, lecz często zachowują się raczej jak naczelni dyrektorzy, odpowiedzialni za ważne decyzje. Im kościół jest większy, tym bardziej pastor jest oddalony od swej trzódki. Jeśli jest szczery i z zaskoczenia potrafimy „wyciągnąć” z niego prawdę, zazwyczaj przyzna, iż był szczęśliwszy prowadząc mniejsze stadko.
Co więcej, kościoły tradycyjne z grupami domowymi nadal podtrzymują podział na duchowieństwo i laików. Liderzy małych grup należą zawsze do klasy podporządkowanej etatowym profesjonalistom. Treść studiów biblijnych jest często narzucana lub aprobowana przez pastorów, gdyż liderom małych grup nie można powierzyć zbyt dużej odpowiedzialności. W małych grupach nie wolno przeprowadzać Wieczerzy Pańskiej ani chrztów. Te święte obowiązki są zarezerwowane dla klasy elitarnej, posiadającej tytuły i dyplomy. Ktoś czujący powołanie do służby musi ukończyć szkołę biblijną lub seminarium, aby się zakwalifikować do „prawdziwej” służby i zostać włączonym do elity.
Małe grupy w ramach kościołów tradycyjnych są często niczym więcej jak tylko mini-nabożeństwami, trwającymi od 60 do 90 minut, na których ktoś utalentowany prowadzi uwielbianie, a inny zdolny przekazuje zatwierdzone nauczanie. I nie ma tu wiele miejsca, by Duch używał innych, rozdawał dary czy rozwijał posługi.
Często ludzie nie angażują się poważnie w działalność małych grup kościoła tradycyjnego, przychodzą sporadycznie, a grupy z założenia są tymczasowe, dlatego poczucie wspólnoty jest tam mniejsze niż w kościołach domowych.
Małe grupy w kościołach tradycyjnych zwykle spotykają się w ciągu tygodnia, aby nie zapychać weekendu kolejnym nabożeństwem. W konsekwencji spotkanie grupy jest zwykle ograniczone do 2 godzin dla tych, którzy mogą uczestniczyć, zaś całkowicie niedostępne dla rodziców dzieci w wieku szkolnym lub osób mieszkających w dużej odległości.
Jeśli nawet kościoły tradycyjne promują działalność małych grup, pozostaje jeszcze kwestia utrzymania budynku pochłaniającego pieniądze. Jeśli dzięki małym grupom do kościoła trafiają nowi członkowie, to pojawia się potrzeba wydania jeszcze więcej pieniędzy na rozbudowę. Konieczność nadzoru nad małymi grupami w ramach kościołów tradycyjnych wymaga zatrudnienia dodatkowej osoby, co oznacza wydawanie dalszych pieniędzy na kolejny program kościelny.
Najgorsze jest chyba to, że pastorzy kościołów tradycyjnych, z funkcjonującymi tam małymi grupami, są często zbyt zajęci, by osobiście szkolić uczniów. Tak bardzo absorbują ich liczne obowiązki, że pozostaje im niewiele czasu na formowanie uczniów na zasadzie „jeden na jeden”. Co najwyżej mogą wychowywać liderów małych grup, ale nawet to ogranicza się do jednego spotkania w miesiącu.
Chcę przez to powiedzieć, że w mojej opinii kościoły domowe są bardziej biblijne i skuteczniejsze w pozyskiwaniu i wychowywaniu uczniów oraz ich „wychowawców”. Jestem jednak świadom, iż moje zdanie nie zmieni od razu setek lat tradycji kościelnej. Wzywam więc pastorów, by coś w tym kierunku zrobili i zaczęli stosować w swoich lokalnych kościołach bardziej biblijny model pozyskiwania uczniów.[6] Mogliby rozważyć osobiste szkolenie przyszłych liderów lub zainicjować działalność małych grup. Mogliby zrezygnować z porannego niedzielnego nabożeństwa, wtedy członkowie spożywaliby wspólny obiad po domach, próbując prowadzić spotkania tak, jak to czynili chrześcijanie przez pierwsze trzy stulecia. Pastorzy mający w swoim kościele grupy domowe mogliby rozważyć przekształcenie niektórych z nich w kościoły domowe i obserwować, jak to się będzie rozwijać. Jeśli małe grupy są zdrowe i są prowadzone przez pastorów/starszych/przełożonych, powinny umieć funkcjonować samodzielnie. Nie potrzebują kościoła-matki, podobnie jak nie potrzebuje tego żaden nowo założony niezależny kościół lokalny. Dlaczego nie dać im wolności?[7] Pieniądze członków przeznaczane na utrzymanie dużego kościoła mogłyby wspierać pastora kościoła domowego.
Czy moja pochlebna opinia o kościołach domowych oznacza, iż nie można powiedzieć nic dobrego o kościołach tradycyjnych? Wcale nie. Jeśli dokonuje się u nich „formacja” uczniów posłusznych Chrystusowi, są godne pochwały. Jednakże ich tradycyjne praktyki i struktura bardziej bywają przeszkodą niż pomocą w osiąganiu celu, jaki nam Chrystus wyznaczył, a często wręcz wykańczają pastorów.
Jak wygląda zebranie kościoła domowego?
Nie wszystkie kościoły domowe muszą mieć identyczną strukturę, jest przestrzeń dla różnorodności. Każdy z nich powinien odbijać własną kulturową i społeczną odmienność – dzięki czemu kościoły domowe mogą być tak skuteczne w dziele ewangelizacji, zwłaszcza w krajach pozbawionych tradycji chrześcijańskiej. Członkowie nie zapraszają sąsiadów do budynku kościelnego, który jest dla nich czymś obcym, aby brali udział w rytuałach całkowicie im obcych, bo to stanowi główną przeszkodę w ich nawróceniu. Zapraszają sąsiadów na posiłek w gronie przyjaciół.
Wspólny posiłek jest w zasadzie głównym składnikiem spotkania kościoła domowego. W wielu przypadkach obejmuje on także Wieczerzę Pańską, co do której każdy kościół domowy sam decyduje, jak najlepiej przedstawić jej znaczenie duchowe. Jak wspomniałem wyżej, pierwsza Wieczerza Pańska zaczęła się od wieczerzy paschalnej, już przesyconej duchowym znaczeniem. Obchodzenie Wieczerzy Pańskiej jako posiłku lub jego części było najwyraźniej wzorcem dla spotkań pierwszych chrześcijan. Tak o tym czytamy:
Trwali oni w nauce apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i na modlitwach… Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, łamali chleb po domach i przyjmowali pokarm z radością i prostotą serca (Dz 2,42.46).
Brali chleb, łamali i dzielili się nim, co w ich kulturze odbywało się praktycznie przy każdym posiłku. Czy takie łamanie chleba miało dla pierwszych chrześcijan jakieś znaczenie? Biblia raczej nic o tym nie mówi. William Barclay pisze jednak w książce The Lord’s Supper: „Nie ma wątpliwości, że wzorcem Wieczerzy Pańskiej był posiłek spożywany w gronie rodziny lub przyjaciół w prywatnym domu… Drobny kawałeczek chleba i łyczek wina nie ma żadnego związku z Wieczerzą Pańską w jej oryginalnej postaci… To był po prostu rodzinny posiłek wśród przyjaciół.” Zadziwiające, że choć każdy współczesny biblista zgadza się z Barclay’em, Kościół w tej kwestii nadal trzyma się swojej tradycji a nie Bożego Słowa.
Jezus nakazał uczniom, aby uczyli swoich uczniów przestrzegać wszystkiego, co im przykazał. Skoro zatem polecił im wspólnie spożywać chleb i pić wino na Jego pamiątkę, tego samego uczyli nowo nawróconych. Czy miało to miejsce podczas normalnych posiłków? Tak wynika ze słów Pawła, skierowanych do wierzących w Koryncie:
Gdy się więc schodzicie w jednym miejscu [i nie mówił tu o zgromadzeniach w budynkach kościelnych, bo takich nie było], nie spożywacie Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem zabiera się do spożywania własnej wieczerzy, i jeden jest głodny, a drugi pijany (1Kor 11,20-21).
Czy te słowa miałyby jakiś sens, gdyby chodziło o Wieczerzę Pańską w formie praktykowanej obecnie? Czy słyszeliśmy, aby ktoś na nabożeństwie podczas Wieczerzy Pańskiej zjadał najpierw własny obiad, ktoś inny był głodny a jeszcze inny pijany? Takie słowa byłyby sensowne tylko wówczas, jeśli Wieczerzę Pańską obchodzono w powiązaniu z normalnym posiłkiem. Paweł kontynuuje:`
Czy nie macie domów, aby jeść i pić? Albo czy chcecie znieważać Kościół Boży [pamiętajmy, że Paweł nie pisał o budynku, ale zgromadzeniu ludzi] i upokarzać tych, którzy nic nie mają? Cóż mam wam powiedzieć? Czy mam was pochwalić? Nie, za to nie pochwalam (w. 22).
Jak ktoś mógł zostać upokorzony, jeśli to nie odbywałoby się w trakcie faktycznego posiłku? Paweł wskazywał na fakt, iż niektórzy z wierzących w Koryncie, przybywając na zgromadzenie najwcześniej, jedli własny posiłek nie czekając na pozostałych. Kiedy przychodzili tacy, którzy byli tak biedni, że nie przynosili żadnej potrawy do wspólnego spożywania, pozostawali nie tylko głodni, ale także zawstydzeni, kiedy się okazywało, że niczego nie przynieśli.
Zaraz po tych słowach Paweł pisze szerzej o Wieczerzy Pańskiej, sakramencie który „otrzymał od Pana” (w. 23), i przypomina, co się zdarzyło podczas pierwszej Wieczerzy (zob. w. 24-25). Następnie ostrzega Koryntian przed uczestniczeniem w Wieczerzy Pańskiej w sposób niegodny. Stwierdza, że jeśli nie będą rozsądzać się sami, będą spożywać i pić własne potępienie w postaci słabości, choroby, a nawet przedwczesnej śmierci (zob. w. 26-32).
I tak kończy:
Tak więc, moi bracia, gdy się schodzicie, aby spożywać Wieczerzę, czekajcie jedni na drugich. Jeżeli ktoś jest głodny, niech zje w domu, abyście się nie schodzili ku potępieniu (w. 33-34).
Zatem wykroczenie popełniane podczas Wieczerzy Pańskiej polegało na lekceważeniu innych wierzących. Paweł ponownie ostrzegł tych, którzy przy okazji wspólnego posiłku najpierw zjadali własny obiad. Ci byli narażeni na osądzenie (lub skarcenie) przez Boga. Rozwiązanie było proste. Jeśli ktoś jest aż tak głodny, że nie może się doczekać pozostałych, niech coś zje, zanim przyjdzie na zgromadzenie. Wszyscy, którzy przybywają wcześniej, powinni czekać na tych, którzy przychodzą później, i wspólnie spożywać posiłek, który najwyraźniej obejmował Wieczerzę Pańską.
Patrząc na cały urywek jest jasne, iż Paweł naucza, by spożywanie Wieczerzy Pańskiej odbywało się w sposób podobający się Panu, taki, który odzwierciedla miłość i poszanowanie drugich.
W każdym razie jest bezdyskusyjne, iż pierwszy Kościół obchodził Wieczerzę Pańską w ramach wspólnego posiłku w domach, bez duchownego, który ją celebrował. Dlaczego my tak nie robimy?
Chleb i wino
Postać składników Wieczerzy Pańskiej nie jest najważniejsza. Gdybyśmy starali się doskonale odtworzyć ową pierwszą Wieczerzę, musielibyśmy znać wszystkie składniki chleba oraz rodzaj winogron, z jakich powstało wino. (Niektórzy z ojców Kościoła przez kilka pierwszych stuleci surowo nakazywali rozcieńczać wino wodą, bo inaczej komunia była obchodzona nieprawidłowo.)
Chleb i wino były normalnymi składnikami żydowskich posiłków. Jezus nadał głębokie znaczenie dwóm rzeczom niezmiernie powszechnym, produktom, które każdy spożywał na co dzień. Gdyby pojawił się w innej kulturze, w innym okresie historii, pierwsza Wieczerza mogłaby się składać z sera i koziego mleka czy placków ryżowych i soku ananasowego. A zatem, jakikolwiek pokarm stały i napój mogłyby potencjalnie reprezentować Jego ciało i krew podczas wspólnego posiłku z uczniami. Ważne jest ich duchowe znaczenie. Nie pomijajmy ducha Prawa, pilnie przestrzegając jego litery!
Wspólne posiłki nie muszą być śmiertelnie poważne. Jak czytaliśmy, pierwsi chrześcijanie „łamali chleb po domach i przyjmowali pokarm z radością i prostotą serca” (Dz 2,46). Powaga jest jednak wskazana podczas tej części posiłku, kiedy się wspomina śmierć Jezusa i spożywa składniki Wieczerzy. Przed tym aktem należy badać samego siebie, na co wskazują uroczyste słowa pawłowego ostrzeżenia w 1Kor 11,17-34. Wszelkie przekroczenie przykazania Chrystusa, by miłować się nawzajem, naraża nas na Bożą karę. Przed Wieczerzą trzeba uśmierzyć wszystkie waśnie i podziały. Każdy wierzący, wnikając we własne wnętrze, powinien wyznać wszelkie grzechy; Paweł nazywa to „osądzaniem siebie”.
Duch przejawiający się w ciele
Wspólny posiłek powinien być spożywany po spotkaniu, na którym odbywa się uwielbianie, nauczanie i dzielenie darami duchowymi. Każdy kościół domowy przyjmuje własną formę spotkania, która może być inna na różnych zgromadzeniach tego samego kościoła.
Z Pisma jasno wynika, że zgromadzenia pierwszego Kościoła bardzo się różniły od współczesnych nabożeństw w kościołach tradycyjnych. W szczególności rozdziały 11 – 14 1. Listu do Koryntian dają nam obszerny wgląd w to, jak przebiegały spotkania pierwszych chrześcijan, i nie ma powodu sądzić, że dzisiaj nie można by się trzymać tego samego wzorca. Jasne jest także, że to, co się odbywało podczas opisanych przez Pawła zgromadzeniach pierwszego Kościoła, mogło mieć miejsce tylko w małych grupach. Na dużych zgromadzeniach byłoby to niemożliwe.
Sam się przyznaję, że nie rozumiem wszystkiego, co Paweł napisał w tych czterech rozdziałach. Wydaje się jednak oczywiste, iż najwyraźniejszą cechą owych spotkań była obecność Ducha Świętego wśród zgromadzonych oraz Jego przejawy poprzez członków ciała Chrystusa. Rozdawał poszczególnym wierzącym dary dla zbudowania całego ciała.
Paweł wymienia co najmniej dziewięć darów duchowych: proroctwo, języki, tłumaczenie języków, mowa wiedzy, mowa mądrości, rozpoznawanie duchów, dary uzdrawiania, wiary i czynienia cudów. Nie stwierdza, że wszystkie one przejawiają się na każdym zgromadzeniu, ale wyraźnie sugeruje możliwość ich działania i niejako streszcza najpowszechniejsze przejawy Ducha w następujących słowach:
Co więc pozostaje, bracia? Kiedy się zbieracie, każdy ma jakiś dar: śpiewania hymnów lub nauczania, lub objawienia tego, co zakryte, lub mówienia językami, lub tłumaczenia. Wszystko niech służy ku zbudowaniu (1Kor 14,26).
Rozważmy owe pięć przejawów, a w kolejnym rozdziale przyjrzymy się dokładniej dziewięciu darom Ducha, wymienionym w 1Kor 12,8-10.
Pierwszy na liście jest hymn (lub psalm). Paweł w dwóch innych listach do kościołów mówi o inspirowanych przez Ducha psalmach podkreślając ich ważne miejsce na chrześcijańskich zgromadzeniach.
Nie upijajcie się winem, w którym jest rozwiązłość, ale pozwólcie się napełniać Duchem. Mówcie do siebie psalmami, hymnami i pieśniami natchnionymi. Śpiewajcie i grajcie waszym sercem Panu (Ef 5,18-19).
Słowo Chrystusa niech mieszka w was obficie. Z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie jedni drugich psalmami, hymnami i pieśniami natchnionymi, z wdzięcznością śpiewając w waszych sercach Bogu (Kol 3,16).
Różnica pomiędzy psalmami, hymnami i pieśniami natchnionymi nie jest jasna, ale najważniejsze jest to, iż wszystkie są oparte na słowach Chrystusa, inspirowane przez Ducha i powinny być śpiewane przez wierzących w celu wzajemnego napominania się. Z pewnością wiele hymnów i refrenów śpiewanych w ciągu całej historii Kościoła zmieści się w jednej z tych kategorii. Niestety, zbyt wielu współczesnym pieśniom i refrenom brakuje biblijnej głębi, co wskazuje na brak inspiracji Ducha. A ponieważ są tak płytkie, nie mają rzeczywistej wartości, nauczającej i napominającej wierzących. Niemniej osoby gromadzące się w kościołach domowych powinny oczekiwać, że Duch będzie nie tylko inspirował poszczególnych członków do intonowania znanych pieśni chrześcijańskich, czy to dawnych czy współczesnych, ale będzie też niektórym poddawał jakieś pieśni szczególne ku wspólnemu zbudowaniu. Jest czymś wspaniałym, jeśli poszczególne kościoły mają własne pieśni, zainspirowane przez Ducha!
Nauczanie
Drugie miejsce na pawłowej liście zajmuje nauczanie, co wskazuje, iż podczas spotkań każdy może podzielić się inspirowanym przez Ducha nauczaniem. Oczywiste, że wówczas było ono poddawane osądowi, czy jest zgodne z nauką apostołów (jako że wszyscy w niej trwali – patrz Dz 2,42). I my obecnie powinniśmy robić to samo. Zauważmy jednak, iż ani z tego ani z jakiegokolwiek innego tekstu Nowego Testamentu nie wynika, że podczas cotygodniowych spotkań kościoła kazanie wygłaszała ta sama osoba, dominując na zgromadzeniu.
W Jerozolimie większe zgromadzenia odbywały się w Świątyni, i tam też nauczali apostołowie. Wiemy też, że odpowiedzialnością za nauczanie w kościołach byli obarczani starsi, a niektórzy są szczególnie powołani do służby nauczania. Paweł wiele nauczał, tak publicznie jak i po domach (zob. Dz 20,20). Jednak w małych zgromadzeniach Duch Święty mógł do nauczania wykorzystywać, obok apostołów, starszych i nauczycieli, także innych wierzących.
Jeśli chodzi o nauczanie, mogłoby się wydawać, iż mamy ogromną przewagę nad pierwszym Kościołem, bo na spotkania możemy przynosić własne Biblie. Z drugiej strony, być może łatwy dostęp do Biblii przyczynił się do wyniesienia doktryny ponad miłowanie Boga całym naszym sercem, a bliźnich jak samych siebie, ograbiając nas z Bożego życia, jakie Boże Słowo miało przekazywać. Zostaliśmy „zdoktrynalizowani” na śmierć. Często studia biblijne w małych grupach są tak samo nieżyciowe i nudne jak niedzielne kazania. W nauczaniu w kościołach domowych należy stosować jedną zasadę: jeśli starsze dzieci nie ukrywają znudzenia, to na pewno nudzą się także dorośli. Dzieciaki są kapitalnym barometrem prawdy.
Objawienie
Na trzecim miejscu Paweł wymienia „objawienie”. Może to oznaczać coś, co Bóg objawia któremuś z członków wspólnoty. Na przykład Paweł mówi konkretnie o sytuacji, kiedy to niewierzący odwiedza chrześcijańskie spotkanie i dzięki darowi prorokowania „tajniki jego serca stają się jawne”. W efekcie jest „przekonywany” oraz „osądzany” (ang. „wzywany do rozliczenia”) i tak „upadnie na twarz, odda pokłon Bogu i wyzna: Rzeczywiście Bóg jest pośród was” (1Kor 14,24-25).
Tutaj ponownie widzimy, iż na spotkaniach kościoła oczekiwano rzeczywistej obecności Ducha Świętego, i że dzięki Jego obecności będą się dziać rzeczy nadnaturalne. Pierwsi chrześcijanie naprawdę wierzyli obietnicy Jezusa: „Gdzie bowiem dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Gdyby Jezus był osobiście pośród nich, też działyby się cuda. Oni dosłownie „oddawali cześć w Duchu Boga” (Flp 3,3 dosł. z ang.).
Zatem proroctwo, o czym szerzej powiem niebawem, mogło zawierać objawienie dotyczące ludzkich serc. Ale mogły być objawienia dotyczące także innych spraw, przekazywane innymi środkami, na przykład przez sny lub wizje (zob. Dz 2,17).
Języki i tłumaczenie
Po czwarte Paweł wymienił dwa dary działające razem: języki oraz ich tłumaczenie. W Koryncie nadużywano mówienia językami. Wierzący na spotkaniach mówili językami, lecz nie było tłumaczenia, więc nikt nie wiedział, co zostało przekazane. Można by się zastanawiać, dlaczego obwiniać Koryntian, skoro to Duch Święty udzielał daru mówienia językami, a nikomu nie dawał daru tłumaczenia. Na to pytanie istnieje zadowalająca odpowiedź, którą przedstawię w następnym rozdziale. Tak czy owak Paweł nie zabraniał mówić językami (jak to czyni wiele kościołów instytucjonalnych). Skarcił raczej fakt zakazywania mówienia językami stwierdzając, że jest to nakaz Pana (zob. 1Kor 14,37-39)![8] Był to dar, który właściwie wykorzystany mógł zgromadzonych budować i potwierdzać nadnaturalną obecność Boga pośród nich. Przecież to sam Bóg przemawiał ustami ludzi, przypominając o swojej prawdzie i woli.
W rozdziale 14. Paweł wyraźnie wykazał wyższość prorokowania nad pozbawionym tłumaczenia mówieniem językami. Usilnie zachęcał Koryntian, by chcieli prorokować, co wskazuje, iż dary duchowe przejawiają się częściej pośród tych, którzy tego pragną. Paweł napomniał też wierzących w Tesalonikach: „Ducha nie gaście, proroctw nie lekceważcie” (1Tes 5,19). Widać więc, że wierzący mogą „gasić” ogień Ducha, przyjmując niewłaściwą postawę wobec daru proroctwa. Niewątpliwie jest to powód, dla którego proroctwo tak rzadko pojawia się obecnie pośród wierzących.
Jak zacząć
Kościoły domowe powstają za sprawą Ducha Świętego dzięki posłudze osoby je zakładającej lub pastora/starszego/przełożonego, który otrzymuje od Boga wizję nowego kościoła domowego. Pamiętajmy, iż pastorem/starszym/przełożonym może być osoba uważana w kościele tradycyjnym za dojrzałego członka. Ktoś, kto zakłada kościół domowy, nie musi mieć formalnego przygotowania do służby kościelnej.
Kiedy „założyciel” otrzyma od Ducha wizję kościoła domowego, musi pytać Pana co do innych osób, które miałyby się włączyć w to dzieło. Bóg sprawi, że wejdzie w kontakt z tymi, którzy mają podobną wizję, a to potwierdzi jego własną. Może też trafić do niewierzących o otwartych sercach, których przyprowadzi do Chrystusa, a następnie będzie ich szkolił w uczniostwie w kościele domowym.
Ci, którzy dopiero rozpoczynają „przygodę” z kościołem domowym powinni wiedzieć, że jego członkowie potrzebują czasu, by się ze sobą oswoić oraz nauczyć wzajemnych kontaktów, a także poddawania się Duchowi. Będzie to czas prób i błędów. Aktywny udział wszystkich na spotkaniach, biblijne przywództwo sprawowane w duchu posługiwania, szkolenie starszych, prowadzenie i dary Ducha Świętego, wspólne posiłki oraz swobodna acz duchowa atmosfera – wszystko to jest czymś obcym dla tych, którzy znają tylko nabożeństwa w kościele instytucjonalnym. Dlatego w okresie „rodzenia się” nowego kościoła domowego potrzeba wyrozumiałości i cierpliwości. Pierwsze spotkania mogą mieć formę studium biblijnego, na którym jedna osoba prowadzi uwielbianie, inna dzieli się przygotowanym wykładem, pod koniec jest wspólna modlitwa, a także możliwość porozmawiania ze sobą oraz posiłek. Jednak w miarę poznawania przez grupę biblijnego wzorca kościoła domowego, pastor/starszy/przełożony powinien zachęcać członków, by dążyli do Bożego ideału. Życzę miłej podróży!
Spotkania kościoła domowego mogą w każdym tygodniu przenosić się z jednego domu do innego, albo też ktoś zechce udostępniać swój dom co tydzień. Niektóre kościoły domowe, jeśli pozwala na to pogoda, od czasu do czasu przenoszą się do atrakcyjnych miejsc na wolnym powietrzu. Spotkania nie muszą odbywać się w niedzielny poranek, lecz w porze najbardziej odpowiadającej członkom. I wreszcie, najlepiej zaczynać od niedużej grupy, najwyżej dwunastu osób.
Jak przejść z kościoła tradycyjnego do domowego
Zapewne większość pastorów czytających tę książkę pracuje w strukturach kościołów instytucjonalnych; może i ty, drogi czytelniku, jesteś jednym z nich. Jeśli trąciłem w tobie strunę tęsknoty za takim kościołem, jaki opisałem, to już się zastanawiasz, jak dokonać przejścia. Zachęcam, byś się nie spieszył. Zacznij od nauczania wyłącznie prawdy biblijnej i czyń to, co możesz w ramach istniejącej struktury, by pozyskiwać uczniów, posłusznych przykazaniom Jezusa. Prawdziwi uczniowie o wiele szybciej zechcą dokonać przejścia do biblijnej struktury kościoła. Kozły i ludzie religijni będą się raczej opierać takim przemianom.
Po drugie: studiuj co Pismo mówi na ten temat i nauczaj swoją kongregację o strukturze kościoła domowego oraz o związanych z nią dobrodziejstwach. Potem możesz zrezygnować z wieczornego nabożeństwa w niedzielę lub w tygodniu, by zacząć cotygodniowe spotkania „komórkowe” w domach, pod nadzorem dojrzałych wierzących. Zachęcaj wszystkich do uczestniczenia. Stopniowo na tych spotkania wzoruj się jak najściślej na biblijnym modelu kościoła domowego. Ludziom zaś daj czas, by zaczęli w pełni korzystać z błogosławieństw swej małej grupy.
Kiedy wszyscy polubią spotkania domowe, można ogłosić, że jedna niedziela w przyszłym miesiącu będzie „niedzielą pierwszych chrześcijan”. Wtedy budynek będzie zamknięty, a wszyscy spotkają się w domach, tak jak to było u zarania Kościoła. Będą się cieszyć wspólnym obiadem, Wieczerzą Pańską, przebywaniem z sobą (społecznością), modlitwą, uwielbianiem, nauczaniem przekazywanym przez kilka osób oraz darami duchowymi. Jeśli to się powiedzie, takie spotkania można organizować najpierw raz w miesiącu, następnie dwa, a potem trzy razy. W końcu wszystkie grupy można przekształcić w niezależne kościoły domowe, by się rozwijały i mnożyły, zaś co dwa miesiące można wspólnie się spotykać na większych zgromadzeniach.
Cały ten proces przejściowy może trwać od roku do dwóch lat.
A jeśli chcesz wybrać ostrożniejszą drogę, możesz zacząć tylko od jednej grupy domowej, skupiającej garstkę najbardziej zainteresowanych członków kościoła, którą poprowadzisz sam. (Kościoły domowe nie muszą spotykać się w niedzielę rano.) Można to przedstawić jako eksperyment, który z pewnością będzie dla wszystkich dobrą „lekcją poglądową”.
Jeśli to się powiedzie, wyznacz przełożonego i pozwól grupie działać jako niezależny kościół domowy, który w tradycyjnych nabożeństwach niedzielnych będzie uczestniczył tylko raz w miesiącu. W ten sposób pozostanie częścią rodzimego kościoła i nie będzie postrzegany negatywnie przez osoby pozostające nadal w kongregacji instytucjonalnej. Może też pomóc wpłynąć na innych, by rozważyli współtworzenie kolejnego kościoła domowego, zakładanego przez rodzimy kościół.
Jeśli pierwsza grupa się rozrośnie, z modlitwą przeprowadź jej podział, ale tak, aby obie nowe grupy miały w swoim gronie solidnych liderów i dość uzdolnionych członków. Obie grupy mogą się spotykać co miesiąc lub co dwa miesiące na większych, uzgodnionych wcześniej uroczystościach.
Niezależnie od obranej drogi nie spuszczaj z oczu wytyczonego celu, zwłaszcza pośród rozczarowań, jakie was nie ominą. Kościoły domowe składają się z ludzi, a ci zawsze stwarzają problemy. Nie poddawaj się.
Jest mało prawdopodobne, że wszyscy członkowie kościoła zechcą dokonać takiego przejścia, będziesz więc musiał zdecydować, w którym momencie osobiście zaangażujesz się tylko w kościół domowy czy też grupę takich kościołów, pozostawiając kościół instytucjonalny. Będzie to dla ciebie znaczący dzień!
Kościół idealny
Czy pastor kościoła domowego może być w Bożych oczach lepszy niż pastor „mega-kościoła” z ogromnym budynkiem i tysiącami uczestników niedzielnych nabożeństw? Tak, jeśli pomnaża liczbę posłusznych uczniów, którzy dalej pozyskują kolejnych uczniów. Wzoruje się na modelu Jezusa, zamiast co niedzielę gromadzić tylko kozły, aby wysłuchały koncertu i ciekawego przemówienia, uświęconego kilkoma wyrwanymi z kontekstu tekstami z Biblii.
Pastor, który postanowi trzymać się wzorca kościoła domowego, nigdy nie będzie miał sam dużego kościoła. Jednak na dłuższą metę jego owoc będzie obfitszy, jeśli jego uczniowie będą pozyskiwać dalszych uczniów. Niejeden pastor „małego” zboru, liczącego 40 – 50 członków, który marzy o tym, by mieć ich więcej, będzie musiał zweryfikować swoje myślenie. Być może jego kościół już jest za duży? Może powinien przestać się modlić o większy budynek, lepiej niech pyta się Boga, kogo należałoby wyznaczyć do prowadzenia dwóch nowych kościołów domowych? (Tylko błagam, kiedy to nastąpi, nie nadawaj im żadnej nowej nazwy denominacyjnej, siebie zaś nie tytułuj „biskupem”!)
W kwestii kościoła trzeba się pozbyć myślenia, że większe znaczy lepsze. Jeśli kongregacje złożone z setek niewyszkolonych w uczniostwie widzów, spotykających się w specjalnych budynkach, oceniać wyłącznie na podstawie Biblii, można by je uznać za zjawisko dość dziwne. Gdyby któryś z apostołów odwiedził współczesny kościół instytucjonalny, mocno podrapałby się po głowie!
Ostatnie zastrzeżenie
Słyszy się, że w świecie zachodnim, gdzie chrześcijaństwo stało się elementem kultury, nikt nie pogodzi się z ideą kościołów spotykających się w domach. Zatem twierdzi się, że musimy pozostać przy modelu instytucjonalnym.
Po pierwsze, okazuje się to nieprawdą, gdyż ruch kościołów domowych w naszych krajach nabiera coraz większego rozpędu. Po drugie, ludzie i tak chętnie zbierają się w domach z okazji przyjęć, wspólnych posiłków, studiów biblijnych i na spotkaniach „komórek” domowych. Przyswojenie pomysłu kościoła gromadzącego się w domu wymaga niewielkiego przestawienia myślenia.
Po trzecie, prawdą jest, iż ludzie religijni, „duchowe kozły” nie zaakceptują koncepcji kościoła domowego. Nie zrobią niczego, co postawiłoby ich w śmiesznym świetle w oczach sąsiadów. Ale prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa, kiedy zrozumieją argumenty biblijne, na pewno przyjmą pomysł kościołów domowych. Uświadomią sobie, jak mało potrzebne dla uczniostwa są budynki kościelne. Jeśli chcesz zbudować duży kościół z „drewna, siana i słomy” (zob. 1Kor 3,12), będziesz potrzebował budynku, ale to wszystko w końcu i tak zostanie spalone. Jeśli jednak chcesz pomnażać liczbę uczniów oraz tych, którzy czynią uczniów, budując Kościół Jezusa Chrystusa przy pomocy „złota, srebra i drogich kamieni”, to nie musisz marnować pieniędzy i sił na budynki.
Największy obecnie na świecie lokalny ruch ewangelizacyjny, czyli ruch kościołów domowych w Chinach, znany pod nazwą „powrót do Jerozolimy”, przyjął strategię zewangelizowania strefy 10/40. Powiadają: – Nie chcemy budować żadnych świątyń! Dzięki temu ewangelia może szybko się rozprzestrzeniać, władzom jest trudniej nas wytropić, a wszystkie środki możemy przeznaczyć bezpośrednio dla służby ewangelii.[9] – Rzeczywiście mądry i biblijny wzór do naśladowania!
Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1]. Patrz „Jesus on Money” pod Biblical Topics na stronie [2]. Choć może to brzmieć radykalnie, jedynym rzeczywistym powodem, dla którego potrzebne są budynki, jest brak liderów, którzy by prowadzili mniejsze kościoły domowe, co jest efektem nieskutecznego szkolenia w uczniostwie potencjalnych liderów w kościołach instytucjonalnych. Czy to możliwe, by pastorzy dużych kościołów byli winni niedopuszczania powołanych przez Boga duszpasterzy w swych kongregacjach do służby? I owszem.
[3]. W świetle biblijnego modelu – Jezus szkolący dwunastu czy Mojżesz wyznaczający jednego sędziego na 10 osób (zob. Wj 18,25) – ten stosunek jeden na dziesięciu czy dwudziestu nie powinien być uważany za okrojenie pola działania pastora. Większość pastorów instytucjonalnych ma pod swoją pieczą o wiele za dużo ludzi, by mogli ich skutecznie poprowadzić jako uczniów.
[4]. Można by też spytać, dlaczego Biblia nie wspomina o „głównych pastorach” „zastępcach pastora” czy „pastorach pomocniczych”. I znowu, tytuły te tak ważne we współczesnym Kościele ze względu na jego strukturę były niepotrzebne w pierwszym Kościele ze względu na jego strukturę. 20-osobowe kościoły domowe nie potrzebują całej hierarchii pastorów.
[5]. Wielu pastorów, choć są powołanymi przez Boga, troskliwymi sługami Chrystusa, nigdy nie zostaje dobrymi mówcami. A tak naprawdę, chyba nie jest zbyt surowym stwierdzenie, iż wiele pastorskich kazań jest nudnych, a przynajmniej niektóre z nich. To, co jeden z krytyków Kościoła nazywa „wzrokiem utkwionym w bezkresną dal”, jest bardzo powszechne wśród osobników zajmujących ławki kościelne. Ale ci sami pastorzy, którzy są nudnymi mówcami, często świetnie potrafią osobiście z ludźmi rozmawiać i wtedy ich nie nudzą. Dlatego interaktywne nauczanie w kościołach domowych jest zwykle tak interesujące. Wtedy czas szybko upływa, w odróżnieniu od wielu znaczących spojrzeń na zegarki podczas kazań w kościele. Pastorzy kościołów domowych nie muszą się martwić, że są nudni.
[6]. Moja ulubiona definicja obłędu brzmi: Robić ciągle to samo i oczekiwać coraz to innych efektów. Pastor może przez całe lata nauczać, że każdy członek ma obowiązek zaangażować się w pozyskiwanie uczniów, lecz o ile nie zmieni formatu lub struktury, ludzie będą przychodzić do kościoła tylko po to, by siadać, słuchać i wracać do domu. Pastorze, jeśli nadal będziesz robić to, co nie zmieniło ludzi w przeszłości, to nie zmieni to ludzi i w przyszłości. Zmień to, co robisz!
[7]. Oczywiście, wielu pastorów jest przeciwnych tej idei przede wszystkim dlatego, iż faktycznie budują nie Boże, ale własne królestwo.
[8]. Jestem świadom, że niektórzy relegują wszelkie przejawy Ducha do pierwszego stulecia, kiedy to rzekomo ustały. Zatem nie ma powodu, by prosić o to, czego doświadczał pierwszy Kościół, i mówienie językami nie jest już aktualne. Mam niewiele zrozumienia dla takich współczesnych saduceuszy. Jako ktoś, kto kilkakrotnie wielbił Boga po japońsku, co potwierdzili słyszący mnie Japończycy, choć nigdy nie uczyłem się tego języka, wiem że Duch Święty nie przestał udzielać tych darów. Dziwi mnie, dlaczego ci saduceusze nadal utrzymują, iż Duch Święty wzywa, przekonuje i odradza grzeszników, natomiast odrzucają działanie Ducha wykraczające poza te cuda. Taka „teologia” jest produktem ludzkiej niewiary i nieposłuszeństwa, nie ma biblijnego oparcia i w istocie działa wbrew zamierzeniom Chrystusa. Zgodnie ze słowami Pawła w 1Kor 14,37, jest to otwarte nieposłuszeństwo nakazowi Chrystusa.
[9]. Paul Hathaway, Powrót do Jerozolimy, (W Wyłomie, 2005).